Nie słuchałam tego, o czym mówili. Miałam ich gdzieś. Moja uwagę zwrócił dopiero Riddle. Nie słyszałam co do mnie mówił, dopóki nie zaczął się drzeć. Powoli zwróciłam na niego oczy.
- Słuchasz? - zapytał zrezygnowanym tonem
-Nie. A coś ważnego?
- Tak. Otóż właśnie powiedziałem, że Czarnej Magii będę uczył cię ja.
- Proszę? - wmurowało mnie. Zesztywniałam. Zaczęłam drżeć pod cienką suknią.
- Tak. Zaczynamy jutro. Koniec zebrania! A ty, Susan... proszę ze mną.
*****************
- Na obradach masz słuchać. - rzucił ze złością nalewając wina do kieliszków.
- Czego? Tych bzdetów? Zwierzeń Śmierciożerców załamanych tym, że złamali paznokieć? Marzenia.
- Masz słuchać tego, co mówię ja. Miałaś wybór: śmierć albo Śmierciożerstwo. Wybrałaś to drugie. W związku z tym musisz być mi posłuszna. - postawił czarkę koło mnie.
- Mam się ciebie słuchać... - spojrzał na mnie ze złością. - ... Panie?
- Tak.
-Nie.
-Nie kłóć się ze mną.
- Bo?
- Susan! - Krzyknął z oburzeniem ale i... z rozbawieniem.
- Co?
- Jezu! Kto z tobą w ogóle wytrzymywał?! Jesteś okropna!
- Dziękuję i wzajemnie.
- Ja... nie... ech.
Huehue. Przegrał. Wzięłam do ręki kieliszek i zaczęłam okręcać go w palcach. Patrzyłam jak wino przypominające krew ślizga się po ściance nieskazitelnie czystego kryształu. W końcu odezwałam się obojętnie:
- Znam zaklęcia czarno magiczne. Nie potrzebuję lekcji.
- A właśnie, że potrzebujesz. Znasz zaklęcia zdolne do zadawania bólu, ale nie do torturowania. Musisz opanować zaklęcia o działaniu, o jakim ci się nawet nie śniło. Wstań.
Rzuciłam mu leniwe spojrzenie. Powoli podniosłam się z wygodnego fotela przy biurku.
- Na początek coś prostego - powiedział tonem, który wyraźnie wskazywał na to, że nie wierzy w moje zdolności. - Avada Kedavra. Używałaś tego kiedyś?
- Raz na pająku i raz na szerszeniu bo mnie gonił. Cham na skrzydłach.
- No gratuluję. Czyli podstawy już masz. Teraz nie będzie tak łatwo.
Skierował różdżkę w stronę małego wazonu stojącego na biurku. Poruszył ustami, ale bezgłośnie. Zamiast uroczego pojemniczka na kwiaty na biurku stał mały szczeniaczek.
- Nie. - powiedziałam. - Nie ma takiej opcji. Nie zabiję go.
- Nie masz wyboru.
- Ale...
- Masz go zabić.
- Więc oddaj mi różdżkę. - Alleluja, znalazłam wymówkę.
Podszedł do kredensu na książki i wyciągnął z niego moją różdżkę. Zrobiłam bardzo niezadowoloną minę. Tymczasem piesek na biurku merdał ogonkiem i uśmiechał się do mnie. No myślałam, że zejdę. Tom wręczył mi mój jakże cudowny magiczny kijek. Wyszarpnęłam mu go z ręki. Wycelowałam. Wmawiałam sobie, że to tylko wazon. Że to ten wazon, który spadł mi na nogę kiedy miałam dziesięć lat. Połamał mi wtedy wszystkie palce u prawej stopy, a i tak mi się oberwało. Bo czyja wina, że wazon spadł? No oczywiście, że moja. Zamknęłam oczy, żeby nie widzieć słodkiego pieska przechylającego główkę, zastanawiającego się, co robię. Wyszeptałam:
- Avada Kedavra.
Poczułam, jak moja różdżka zaczyna drżeć. Palce mocniej zacisnęły się na dopasowanym do dłoni uchwycie. Kiedy różdżka przestała wariować, otworzyłam oczy. Na biurku leżał rozbity wazon. Odetchnęłam.
- Bardzo ładnie. - pochwalił mnie Czarny Pan. - Teraz... Crucio?
- Nie, błagam, to jest zbyt proste. Używam tego na co dzień.
- Na kim?
- Na Gryfonach i Puchonach. Krukonów oszczędzam, bo są fajni. Znaczy mądrzy. A mądrzy znaczy fajni.
- I nie wyrzucili cię z Hogwartu? - zapytał niedowierzającym tonem.
- Jak chcę się z kimś "rozmówić" zabieram go gdzieś do Zakazanego Lasu, albo gdziekolwiek indziej, gdzie nie ma ludzi, męczę go trochę przedtem rzucając na pokój zaklęcie, dzięki któremu nikt nie usłyszy jego krzyków. Jak skończę małe Obliviate i po krzyku.
- Mądrze. Więc spróbujemy czegoś z trochę wyższej półki. Na przykład... Vindicta.* Jest to zaklęcie torturujące, takie Crucio, tylko że znacznie gorsze. Rzucając to zaklęcie wszystko o czym pomyślisz dzieje się z ofiarą. Chcesz, żeby czuła kolce wbijające się w jej plecy, tak się dzieje, chcesz, żeby jej oczy zaczęły płakać łzami z krwi, tak też się stanie. Nie można tylko jednego.
- Zabić. - dokończyłam cicho.
- Tak. Osoba, którą torturujesz może ocierać się o śmierć, może już jedną nogą być na innym świcie, jej serce może przestać bić - ale mimo to nie umrze. Przy tym zaklęciu zatrzymanie akcji serca nie oznacza śmierci.
- Jak rzucić to zaklęcie?
- Owalny ruch zgodnie z kierunkiem wskazówek zegara i dźgnięcie w stronę przeciwnika. W głowie musisz powtarzać słowa: "Zemsta niech nastanie, niech cierpi kochanie, niech czuje ten ból, tego cierpienia nie ukój." To w myślach. Mówisz Vindicta. Musisz być wściekła. Chcieć zabić i być zła, że nie możesz. Spróbujmy. - machnął różdżką w stronę drzwi. Niemal natychmiast pojawił się w nich Greyback.
- Przyprowadź jakiegoś niewolnika z lochów.
- Tak, Panie. - wychrypiał kundel, po czym wyszedł zamykając bezszelestnie drzwi.
- W lochach był ktoś jeszcze oprócz mnie?
- Nawet nie wiesz jak wielu ludzi męczyło się koło ciebie.
Nastała chwila niezręcznej ciszy. Spojrzałam przez okno.
Zwróciła wzrok w stronę okna. Ja przez ten czas miałem okazję podziwiać jej idealną, lekko wygiętą szyję. Wyglądała znacznie lepiej niż wtedy w celi. Niby tylko jeden dzień, ale zmieniła się. Jej włosy błyszczały i były gęste, skóra powróciła do naturalnego koloru brzoskwini, a usta znów miały barwę świeżych malin. A oczy... Boże, jak można mieć takie oczy? Tak błękitne, że niemal białe. Przeszywające mnie na wskroś. Tak nasycone cierpieniem.
Moje oczy zjechały niżej. Teraz patrzyłem na jej perfekcyjnie płaski brzuch, już nie kanciasty przez odstające żebra. Chociaż mnie kusiło, nie spojrzałem na to, na co zwykle patrzę u kobiet. Wstydziłem się. Po raz pierwszy obecność jakiejś kobiety mnie onieśmielała. Zdecydowałem się poprzyglądać się jej długim nogom. Szpilki jeszcze bardziej je wydłużały i wyszczuplały. W czarnej sukni, którą specjalnie dla niej sprowadziłem z Włoch wyglądała olśniewająco. Spojrzała na mnie. Patrzyła prosto w moje oczy. Podjąłem walkę. Z wesołym uśmiechem intensywniej przyszywałem jej oczy, na co ona odpowiedziała tym samym. Bawiliśmy się tak, sprawdzając, kto ma silniejsze spojrzenie, gdy nagle przerwał nam Greyback.
- Panie... przyprowadziłem małą Delacour. Clemence, o ile się nie mylę. Tę, którą kazałeś zab...
- Starczy. Zostaw ją tu i wyjdź. - miałem ochotę go zjechać za to, że zepsuł mi taką świetną zabawę, ale się powstrzymałem.
- Yyy...
- No dobrze. - zaśmiał się. Spojrzał na swoje stopy. Fajnie to wyglądało. - Zacznijmy... pracę.
Rzucił na dziewczynę jakieś zaklęcie, przez które nie mogła nic uciekać.
Wycelowałam. Zaczęłam gadać do siebie w myślach: "Zemsta niech nastanie, niech cierpi kochanie, niech czuje ten ból, tego cierpienia nie ukój", tak w kółko. Wykonałam ręką okrągły ruch i dźgnęłam powietrze krzycząc: "Vindicta!" .
Dziewczyna stanęła prosto, jakby porażona prądem.
- Świetnie. Teraz pomyśl o jakiejś torturze.
Wpadł mi do głowy pewien pomysł. Szybko wyobraziłam go sobie. Delacour odrzuciła głowę w tył i zaczęła wrzeszczeć. Na jej przedramieniu pojawił się dość duży, czerwony odcisk, który zaczął płonąć. Celemence darła się wniebogłosy. Nie mogłam tego wytrzymać. Szarpnęłam różdżką. Zaklęcie przestało działać, a moja ofiara upadła bezwładnie na podłogę. Stałam tak, ciężko dysząc. Spojrzałam z ukosa na Toma. Patrzył na dziewczynę z potworną obojętnością wymalowaną na twarzy. Przeniósł wzrok na mnie. Jego spojrzenie było pełne... podziwu? Tak, to chyba to. Może on był ze mnie dumny, ale ja czułam się okropnie.
Byłem pod wrażeniem. Udało jej się rzucić to zaklęcie z taką siłą i to za pierwszym podejściem.
Za to ona była przerażona. Nie spodziewała się czegoś takiego. Myślała, że to zwykłe Crucio. Podszedłem do niej, a ona podniosła na mnie oczy. Widziałem, jak zbierają się w nich łzy. Po chwili pierwsze z nich pociekły po policzkach pozostawiając za sobą ciemne smugi. Była zdezorientowana. Nie wiedziała, co robić. Zdesperowana wybuchła płaczem i rzuciła się na mnie. Nie przewidziałem tego. Słyszałem, jak krzyczy w moją koszulę, czułem, jak strumienie łez wsiąkają w moją koszulę, jak jej paznokcie wbijają się w moje plecy. Clemence leżała obok nieprzytomna, ale nie obchodziło mnie to. Powoli podniosłem ręce i delikatnie objąłem Susan. Wtuliła się w moją pierś jeszcze mocniej, na co ja odpowiedziałem silniejszym uściskiem. Staliśmy tak przez dobre pięć minut, ona rozpaczając, a ja głaskając jej plecy i delikatnie, tak, żeby nie poczuła, całując jej włosy. W końcu lekko ją od siebie odciągnąłem, choć było to trudne. Podniosłem ją i zaniosłem do jej komnaty. Nie było ryzyka, że ktoś nas zobaczy. Tylko ja i ona zajmowaliśmy to piętro. Położyłem ją na jej wielkim łóżku i chciałem odejść, ale ona wyjęczała: "Nie odchodź". Cofnąłem się. Usiadłem obok niej. Sue leżała z twarzą wbitą w poduszkę. Wyciągnęła dłoń. Odszukała moją i wsunęła swoje długie palce pod moje. Jej plecy od czasu do czasu gwałtownie unosiły się, kiedy zachłystywała się powietrzem. Kiedy zacząłem jednym palcem głaskać wnętrze jej rączki ponownie wybuchła płaczem. Zacząłem masować ją po głowie. Nie wiem dlaczego tak przejęła się tym jednym zaklęciem. Pociągnęła moją rękę do siebie. Odchyliła głowę. Przycisnęła moją zimną dłoń do swojego gorącego policzka. Zatrzęsła się. Przestała płakać.
Powoli otworzyła usta i wyszeptała:
- Wiem, że to głupie. Powinnam cie nienawidzić za to, że każesz mi rzucać takie zaklęcia. Ale nie potrafię. Potrzebuję cię. Kiedy mnie przytulasz czuję się lepiej. Błagam, przytul mnie, błagam, błagam...
- Ciii... - nachyliłem się nad jej uchem. - Chcesz, żebym cię przytulił? - zapytałem. W sumie to pytanie było trochę bez sensu, bo właśnie o to mnie prosiła, ale trochę dziwnie się z tym czułem, bo przytulenie jej było równoznaczne z położeniem się obok niej. Nie wiedziałem, czy tego chce. Może chciała, żebym ją podniósł i dopiero wtedy przytulił?
Postanowiłem zaryzykować. Oparłem się na łokciu i powoli wciągnąłem nogi na łóżko. Wyprostowałem ręce i położyłem głowę na poduszce. Buty rzuciłem gdzieś pod szafę. Kiedy poczuła, że leżę obok niej na chwilę zesztywniała. Po chwili przesunęła się w moją stronę i znów wtuliła się we mnie. Z mojej perspektywy wyglądała jak koala desperacko chwytający się eukaliptusa. Przyciągnąłem ją mocniej do siebie. Zatopiła twarz w mojej koszuli i natychmiast się uspokoiła. Jedną ręką głaskałem jej włosy opierając się brodą o czubek jej głowy, drugą lekko masowałem jej plecy. Po kilku minutach jej oddech się wyrównał, uspokoił. Zasnęła. Czułem się okropnie, bo to przeze mnie cierpiała, ale także cudownie, bo pozwoliła, bym ja przytulał. Chwilę tak jeszcze myślałem, po czym dołączyłem do Susan w krainie snów.
*****************************
*Vindicta - zaklęcie nie pojawiające się w serii książek o Harrym Potterze, wymyślone na potrzebę opowiadania. Vindicta to po łacinie zemsta, stąd tez słowa formuły wypowiadanej podczas rzucania zaklęcia.
Ten post dedykuję w szczególności Potterheadsom NikuraKat i Bibi, za to, że komentują, mówią, co myślą i sprawiają, że mam ochotę pisać. Cieszę się, że się Wam podoba.
Komentujcie :*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz