środa, 31 lipca 2013

Klątwa Ravenclaw

************************************************************************************************************
The wolves are at my door 
Wating for my empire to fall.

************************************************************************************************************

Nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Wszystkie moje rzeczy zostały w Riddle Manor, a ja włóczyłam się po magicznej części Londynu pod postacią czarnego wilka. Kompletnie nikt nie wiedział, że jestem animagiem, dlatego nikt nie podejrzewałby, że to ta zła Susan Falcon, która stała się Śmierciożerczynią. I tak nikt nie podejrzewał. Ludzie, którzy zaatakowali pałac Toma nie przyszli po mnie ani po niego, tylko po ukrywających się tam sługusów Voldemorta. 
Animag... to brzmiało tak... wspaniale. Chciałabym nim być.
Wiem, teraz myślicie, że gadam od rzeczy, bo najpierw mówię, że jestem animagiem, a potem, że chciałabym nim być. Ale zaraz wyjaśniam. 
Nauczyłam się sztuki przemieniania się w zwierzę na czwartym roku Hogwartu. I przez jakiś czas było dobrze. Naprawdę dobrze. 
Dopóki mój mądry mózg nie wpadł na pomysł wysłania mnie do Zakazanego Lasu.
W noc pełni.
Nie sądziłam, że mogą tam być wilkołaki. Myślałam, że już wszystkie wybito. Ja naprawdę potrzebowałam tylko składników na eliksir, za który miałam dostać dodatkową ocenę i który miałam wykonać tylko ja. 
Zostałam pogryziona przez... przez to potworne stworzenie. 
Przez dobry rok prawie wcale nie spałam, a jak spałam, to budziłam się z wrzaskiem na ustach. Współczuję dziewczynom, z którymi dzielę dormitorium. 
W noce, kiedy nie mogłam zasnąć łaziłam po lesie. Po tym, jak zostałam zaatakowana niczego już się nie bałam (Przynajmniej na jawie. Sny to inna sprawa.) Wilkołaki? Co one mi teraz mogą? Ewentualnie po mordzie polizać i podkulić ogon. 
Nikt się o tym nie dowiedział. Leżałam na środku lasu w kałuży własnej krwi przez jakiś czas, nie ruszając się i czekając, aż wrócą mi siły. Wiem, że to głupie. Ale wstydziłam się tego. Miałam przez moment nawet ochotę na stałe tam zostać, tak bardzo bałam się mojego wilkołactwa. 
Ale - ku mojemu zdziwieniu - nie stałam się wilkołakiem.
Stałam się hybrydą.
Połączeniem animaga - wilka i wilkołaka. Animagiem, którego przemiany bywają niezależne od woli czarodzieja. Dlatego miałam sny o wilkach. Bo przez długi czas udawało mi się nie zmieniać i myślałam, że to się skończy. Nadzieja matką głupich. Uciekałam przed tym, co ukazywało mi się w snach. Że chowam się przed nieuchronnym. Że wilcza, czyli przeważająca część mnie się zbliża i wkrótce nie będę w stanie jej w sobie zdusić. 
Po jakimś czasie od zakażenia tak zwanymi bakteriami likantropii coś zaczęło we mnie szwankować. Stałam się bardziej agresywna, ale tłumaczyłam to właśnie zakażeniem i stresem. Ale to było coraz gorsze. Bywało, że miałam ochotę wybić połowę Hogwartu własnymi rękami, a jednocześnie czułam wolę... latania. Ile razy mało nie rzuciłam się z okna, bo byłam święcie przekonana, że mam skrzydła. Aż strach.
Pewnego ranka wszystko się wyjaśniło. Myjąc zęby splunęłam do umywalki. Zamiast śliny z moich ust pociekła dziwnie rzadka, żółta ciecz. Zdziwiona posmakowałam jej.
Przez dwadzieścia godzin skręcałam się na łóżku w dormitorium jęcząc z bólu. 
Dwa dni po tym wydarzeniu, kiedy byłam już w miarę zdrowa, wyszłam znów do Zakazanego Lasu. 
I tam się zaczęło. 
Najpierw zmieniłam się w wilka. 
Potem w testrala.
I na końcu w węża.
Byłam przerażona.
Zmieszanie się wilkołactwa z animagią spowodowało dziwną mutację genetyczną pozwalającą mi na zmienianie się nie w jedno, a w trzy zwierzęta. 
Jednak to nie okazało się być wszystkim. Czy ja naprawdę na to wszystko zasłużyłam?! 
Bowiem po spędzaniu większej części wolnego czasu w bibliotece znalazłam coś, co doprowadziło mnie na skraj załamania nerwowego. 
Pozwolę więc sobie zacytować fragment księgi "Założyciele Hogwartu i ich tajemnice".

Jak wszystkim powszechnie wiadomo, Salazar Slytherin raczej nie przepadał za pozostałą trójką założycieli. Tak przynajmniej podają źródła, które uznajemy za zaufane. Takiej wersji uczą się też młodzi czarodzieje w szkołach. 
Prawdą jednak jest, że Salazar nie był całkowicie odosobniony. Bardzo lubił towarzystwo Roweny Ravenclaw, którą cenił za jej inteligencję i zaradność. I z wzajemnością. Lubili się do tego stopnia, że oboje zdradzili swoich małżonków. Owocem ich miłości była Sarafine Slytherin, przyszła żona Jeana Falcona. Gdy o nieślubnym dziecku Roweny dowiedział się jej mąż, rzucił na rodzinę Slytherinów klątwę. Gdy Sarafine osiągnęła wiek dorosły i dowiedziała się o ciążącym na niej "kłopocie" postanowiła udać się do wróżbiarki, która wypowiedziała taką oto przepowiednię:
Na córce Slytherina ciąży czar
Niegroźny dla większości jej potomków.
Dopiero, gdy natrafi na potężnego czarodzieja,
pokaże, czym naprawdę jest. 
Otóż za ponad tysiąc lat brzemię przekazywane z pokolenia na pokolenie natrafi na 
Dziewczynę z domu Slytherina, posiadającą wielkie zdolności, o lodowobiałych oczach i Czekoladowych włosach, o cerze czystej jak mleko. 
Która pokocha czarnoksiężnika i który dzięki niej odnajdzie szczęście. 
Dziewczyna ta będzie musiała zmierzyć się z klątwą, której ciężaru nie wytrzymałby zwykły czarodziej.
Stanie się istotą nocy, stworzeniem niewytłumaczalnie potężnym i groźnym, którego słabością będzie jego siła i którego siłą będzie jego słabość.
W wieku lat czternastu posiądzie moc pozwalającą jej na zmienianie się w zwierzę lasu i dzikości: w wilka.
Wtedy też zemsta Ravenclawa znajdzie swoją ofiarę.
Krew potomkini dwóch założycieli Hogwartu zostanie skażona toksynami wilkołactwa.
Przez to zostanie ona niewolnicą Zwierząt Diabła, czyli wilka, testrala i węża. 
To w nie będzie się przemieniała jako animag, nie zawsze wedle jej woli.
Sprawi to, że stanie się niepokonana i niemal nieśmiertelna, zdolna do wszystkiego, mroczna, silniejsza od najpotężniejszych.

Sarafine uznała tę przepowiednię za nieprawdziwą, ponieważ uważała, że nie może ona być aż tak dokładna. Do dziś nie wiadomo, czy się myliła, ponieważ osoba, na której ciąży klątwa prawdopodobnie jeszcze się nie narodziła. 
Wszystkie te informacje zaczerpnęliśmy z autentycznych listów, dzienników i pamiętników, których autorami są właśnie Rowena, Salazar i Sarafine. 

No to już wiadomo, jak się czułam. Ciąży na mnie klątwa. 
To dlatego jestem, jaka jestem.





Po tygodniu szwendania się bez celu i upewnieniu się, że nikt nie wie o moim śmierciożerstwie postanowiłam wrócić do Hogwartu. 




- Susan! Matko Boska, gdzieś ty była?! Tak się o ciebie martwiłyśmy! McGonnagal powiedziała nam, że pojechałaś do jakiejś ciotki czy coś, ale nie było cię tak długo! Jest już marzec, a ty wyjechałaś w grudniu! Miało cię nie być tylko tydzień! Jak ty się wytłumaczysz... no, ale dobrze, że chociaż wróciłaś i że nic ci nie jest.
- Spokojnie, Shelby. Nic mi nie jest. Załatwię to sama.
- Wyglądasz tragicznie! 
- Wiem, tak się składa, że umiem używać lustra. Po prostu... jestem strasznie niewyspana.
- Susannah Falcon! - Oho, kłopoty (czytaj: McGonnagal) się zbliżają. Jakim cudem dostała się do dormitorium, i to Slytherinu? - Co... gdzie ty byłaś?! 
- Ja...
- Miało cię nie być raptem dwa tygodnie, a nie trzy miesiące! 
- Wizyta mi się przedłużyła, pani profesor. Jeśli pani sobie tego życzy, mogę przynieść podpis cioci. 
- Och... już nie trzeba. Nie chodzi mi o to. Rozumiem twoje położenie. Po prostu się martwiłam. Teraz naprawdę nie jest bezpiecznie. Aurorzy giną, są zabijani przez Śmierciożerców, wygląda na to, że się... reaktywowali. - Wypowiedziała to słowo ze strachem w głosie. - Profesor Longbottom...
- Wiem, pani profesor. Czytałam o tym. Bardzo mi przykro. 
- Susan! - Slughorn mało nie udławił się z radości. W końcu jego ukochana uczennica wróciła!
- Profesorze Slughorn. - Powiedziałam ciszej, ale równie entuzjastycznie. Naprawdę go lubiłam. 
- Jak dobrze, że nic ci nie jest! Zaraz powiadomię skrzaty, przyniosą ci coś ciepłego do picia... Wyglądasz jak duch! Co ci jest? Jesteś chora? Naprawdę, w takim stanie cię jeszcze nie widziałem... - To, że McGonnagal weszła do dormitorium dziewcząt jestem w stanie zrozumieć. Ale Slughorn?! 
- Nic mi nie jest. - Odpowiedziałam. - Chyba pójdę się położyć.
- Tak. tak, idź i wypoczywaj! - Krzyknął opiekun Slytherinu, po czym razem z dyrektorką się ulotnili.  Zdejmując buty uśmiechnęłam się złowieszczo pod nosem. Jak ci wszyscy ludzie są naiwni... To, że wyglądam na zmęczoną, nie znaczy, że taka jestem. Tak naprawdę, jak na potwora przystało, jestem pełna energii. 

Przez to wszystko całkowicie zapomniałam o Tomie. Tęskniłam za nim. Jego brak mnie zabijał. Nie mogłam z nim porozmawiać, nie mogłam go przytulić ani pocałować. Przez to moja zmora wracała. Zew był coraz silniejszy.
Las wzywał wilka.








środa, 3 lipca 2013

Demon


Nie mogłem tego znieść. Straciłem ją. Czułem ból gorszy od wszystkich cierpień, które przeżyłem. Słyszałem swój wrzask, widziałem siebie leżącego i krzyczącego. Jedna łza, która spłynęła mi po twarzy na samym początku zmieniła się w potok. Potok? To za mało powiedziane.
Lord Voldemort płakał z powodu czyjejś śmierci. 
Nie byłem już w kościele. Leżałem na plecach w jakiejś ciemnej otchłani, od czasu do czasu skręcając się i wyprężając kręgosłup z bólu.
Chciałem umrzeć.
Tak po prostu. 
Nie obchodziło mnie, że moi podwładni poświęcili swoje życie(które i tak im zwróciłem), żebym ja mógł wrócić ze świata zmarłych. Miałem to gdzieś. Nie chciałem żyć z tym bólem. 
W sumie ból byłbym w stanie wytrzymać. 
Ale nie życie bez Susan. 
Na samą myśl o niej przechodziły mnie ciarki.
Nie pamiętałem jej z czasów, kiedy żyła. Pamiętałem tylko tą srebrną, pociągłą twarz, z wielkimi, ciemnoniebieskimi, martwymi oczami. Pamiętałem czarne włosy, które unosiły się lekko jak aureola wokół jej głowy. Były swojej pierwotnej długości, nie uszkodzone zaklęciem. Pamiętałem szarą plamę w miejscu, gdzie znajdowało się jej serce, jakby namalowaną krwią jednorożca. Pamiętałem czarną suknię ślubną. Nienaturalnie długie i chude ręce, palce zakończone ostrymi szponami, nie paznokciami. I łzy. Czarne. Jak atrament.
Nie była duchem. Duchy wyglądają jak zwykli ludzie, tylko, że... no, są przezroczyści. Ona nim nie była. 
Ona była demonem.

***

Było mi tak dobrze. Tak potwornie, okropnie, cudownie, grzesznie dobrze. Słodko. Niektórzy, ci bardziej optymistyczni, tak właśnie opisują śmierć. Czy umarłam? Trudno powiedzieć. Gdybym umarła nie słyszałabym tych wrzasków.
Wrzasków?
Skąd tu wrzaski?
Ktoś mi chyba zabiera fach.
Przepraszam bardzo, ja tu jestem od wrzeszczenia, halo!
Otworzyłam oczy.
Zobaczyłam baldachim łóżka Toma.
Koło mojego lewego ucha ciągle ktoś wrzeszczał.
Ale nie zwróciłam na to takiej uwagi, jak powinnam.
Zobaczyłam coś, co zatrzymało moje serce. Jeśli w ogóle ono jeszcze biło.
Naprzeciwko mnie siedział testral.
Ale nie taki zwykły, typowy testral.
Miał złote oczy.
Wysunęłam nogę spod kołdry. On także przesunął swoją. Przychyliłam głowę w prawo, jak to miałam w zwyczaju. On również poruszył łbem.
Zapominając o istnieniu czegoś takiego jak mózg, zerwałam się z łóżka i skoczyłam w stronę stworzenia. Ono również rzuciło się w moją stronę. W momencie, kiedy powinniśmy się zderzyć zdechły koń rozpłynął się w powietrzu, zostawiając za sobą tylko gęsty, czarny dym.
Ja za to z hukiem godnym wystrzału z mugolskich magicznych patyków (Kiedyś wiedziałam, jak się nazywały. Jedna z pierwszorocznych opowiadała mi, co robili na Mugoloznawstwie. Tak na marginesie, jaki szanujący się Ślizgon chodzi na Mugolznawstwo?! No i ta dziewczynka opowiadała mi o jakichś rolwerelach, czy coś takiego) uderzyłam o podłogę. Zbierając się z podłogi zauważyłam, że krzyk ucichł. Spojrzałam w stronę łóżka.
Tom siedział jakby mu kij z kręgosłupem zamienili. Miał szeroko otwarte oczy, dzikie z przerażenia. Spojrzenie wbił w swoje nogi, patrzył na nie tym swoim niewidzącym wzrokiem. Po chwili powoli podniósł je na mnie. Nie byłam z tego zadowolona, bo wyglądałam... no, dość niekorzystnie. Zgięta wpół, przypominałam mojego dalekiego kuzyna - wilkołaka. Byłam pewna, że to na pewno mi nie pomaga, ale stan faktyczny był jeszcze gorszy niż się spodziewałam.
Miałam złote tęczówki.



To niemożliwe.
Cudowny koszmar.
Okropny sen. 
Ona żyła.
Widziałem ją.
Cały czas widzę.
Stoi nienaturalnie wygięta na środku komnaty patrząc na mnie żółtozielonymi oczyma. 
Nie mogła być prawdziwa.
Wszystko się zgadzało.
To nie była stara ona.
To był ten sam demon.




Wyprostowałam się i podeszłam do niego, ale on się cofnął. Stanęłam. Nie wiedziałam o co mu chodzi. Widziałam go niesamowicie wyraźnie pomimo egipskich ciemności.
- Tom? Co ci...
- Odejdź. - Przerwał mi. W jego oczach była panika.
Zrobiłam jeszcze jeden krok w jego kierunku. On chwycił różdżkę i błyskawicznie skierował ją w moją stronę. Nie mogłam sięgnąć swojej, leżała na szafce nocnej obok łóżka. Bez niej w ręku czułam się niepewnie.
- Co ty... Tom! - Krzyknęłam, kiedy emocje strachu w jego oczach zmieniły się w szaleńczą groźbę.
- Nie podchodź bliżej. Ani kroku, bo cię zabiję.
Nie wiedziałam, o co chodzi. Nigdy się tak wobec mnie nie zachowywał. Widział we mnie wroga.
Zagrożenie.
Chwilę stałam w bezruchu. Rzuciłam krótkie spojrzenie w stronę stolika nocnego. Rozum kazał mi się nie ruszać, instynkt - walczyć.
Jednak więcej było we mnie dzikiego zwierzęcia niż człowieka, chociaż dotychczas myślałam, że było na odwrót. Niewiele myśląc rzuciłam się do różdżki. W sumie to nie ja to zrobiłam. To ta mroczna, wewnętrzna część mnie. Wilk. Tom miotnął we mnie czymś, nawet nie wiem czym. Pozwalając wilczycy na przejęcie kontroli nad moim ciałem i umysłem poruszałam się szybciej i zwinniej niż normalnie. Moje ruchy wyglądały jakbym miała zespół Marfana*.
Riddle rzucał we mnie różnymi klątwami, ale ja zgrabnie je omijałam. Poruszałam się na czterech nogach, skakałam po kolumnach łóżka, po stołach... Tom przez chwilę jeszcze atakował, ale po jakimś czasie przestał. Kiedy on ustąpił, ja również stanęłam. Zawisłam na karniszu nad oknem, przytrzymując się nogami i lewą ręką. Prawa wisiała bezwładnie. Tom wpatrywał się we mnie. Nigdy nie widziałam go w takim stanie. Naprawdę się bał. Ale ja się tym nie przejmowałam. Ba, nie czułam do niego żadnych uczuć. Po prostu był. A ja się zmieniałam. Skierowałam swoje poczerwieniałe z szaleństwa oczy w stronę okna. Szybkim ruchem otworzyłam je i skoczyłam w ciemność.

*********************************************************************************
* Zespół Marfana to schorzenie, którego głównymi objawami jest nienaturalnie duży wzrost, bardzo chudy wygląd, wydłużone kończyny i palce, oraz czasami wgniecenia w klatce piersiowej. Osoby z tą chorobą mogą wykonywać ruchy nieosiągalne dla ciała zdrowego człowieka, na przykład zgiąć łokieć na zewnątrz.
Opisałam wygląd Susan jako osoby z tym zespołem dlatego, że wykonywała właśnie takie nienaturalne ruchy. Jeśli ktoś chce zobaczyć o co mniej więcej mi chodziło, to polecam obejrzenie filmu "Mama" lub filmiku: http://www.youtube.com/watch?v=DE4MVdHJEFI (UWAGA, film "Mama" grozi koszmarami i panicznym strachem przed ścianami. Wiem jak to brzmi, ale taka prawda. A, i jeszcze przed szafami. A filmik z YouTube też do komedii się nie łapie.)
*********************************************************************************
Hahahaha, pisałam to TYDZIEŃ. Wyszło dość dziwnie, ale to tylko wstęp. Nasza Suzana szaleje. Byłam pewna, że będzie długi post, a wyjszło krótko ;__; soł klołz.
Łuhuhuhu, za dużo Javiera Boteta i jego chorych filmów ;__;
Wiem, że mnie nienawidzicie za to, że zabiłam Zuzkę, a potem ją wzięłam wróciłam. Wiem, jestem okropną zołzą, wiem. No ale cóż: zawsze nadużywałam władzy, którą mi dano ^^
Aha, i mam na Was focha, że mi nie wysłaliście Waszej wizji mnie. Foch forver, lub, jak mówi moja Siostrzeniczka, fołfołełfeł.
No i od razu ostrzegam, że w lipcu przez co najmniej dwa tygodnie nie będzie nowego posta, bo wyjeżdżam. Postaram się dodać jeszcze jedną notkę, przed wyjazdem, ale nie obiecuję, zależy jak się czas ułoży.
I nie spodziewałam się po Was takiej siły pisania komentarzy! Zwykle to dochodziło maksymalnie do trzech komentarzy na post, a teraz? Z tego wniosek, że wystarczy zabić głównego bohatera, żeby się ruch na blogu zrobił ^^
Wybaczcie mi, jakaś dziwna dziś jestem ;__;
Kocham Was, paaa :*