niedziela, 3 marca 2013

To nic nie znaczy.

Było mi dobrze. Spałam, po raz pierwszy od dawna nie mając koszmarów. Ktoś mnie obejmował, bardzo czule, delikatnie, tak, jakby chciał mnie przed czymś ochronić. Nie wiedziałam kto to. Ale miałam to gdzieś. Pasował mi taki układ. Moje szczęście nie trwało jednak długo. Głupie słońce zaczęło razić mnie w moje głupie oczy budząc mnie z mojego głupiego snu. Schowałam twarz pod ramię mojego towarzysza, ale niewiele to dało. W końcu otworzyłam oczy i rzuciłam mrożące krew w żyłach spojrzenie w stronę okna. Odwróciłam głowę w celu ponownego zaśnięcia. Jednak gdy zobaczyłam, z kim leżę na jednym łóżku, doznałam szoku. To był Tom. Tom Riddle. Były Lord Voldemort. Matko Boska. Co on robi ze mną w jednym łóżku?! Szturchnęłam go raz, drugi, trzeci. Nic. Przez chwilę myślałam, że nie żyje i zrobiło mi się nie wiedzieć czemu strasznie przykro. Chciałam go po raz ostatni porządnie zdzielić w łeb, tak, żeby się obudził, ale zrezygnowałam. Ładnie wyglądał, kiedy spał. Głowę miał na wpół schowaną w poduszce, jedną ręką obejmował mnie w talii mimo tego, że się wierciłam, drugą trzymał moją dłoń. Nasze nogi były splecione, jego szata mieszała się z moją powłóczystą suknią. Położyłam się obok niego patrząc na jego twarz. Kiedy poczuł, że znów leżę obok mocniej przyciągnął mnie do siebie, przez co nasze nosy niemal się stykały. Wolną rękę położyłam na jego pasie. Oparłam swoje czoło o jego i zamknęłam oczy. Było cudownie. Chciałam, żeby ta chwila trwała w nieskończoność. Zaczęłam gładzić go po plecach, na co on uśmiechnął się lekko przez sen. Kiedy leżeliśmy tak blisko siebie, prawie bez żadnej przestrzeni między naszymi ciałami, przypomniałam sobie co się wczoraj ze mną działo. Przypomniały mi się zaklęcia, wrzaski Clemence*, potem mój płacz, błagania o bliskość Toma i o to, by został. By mnie nie opuszczał. Ucieszyłam się, że go wtedy nie budziłam. Poczułam, jak rozprostowuje rękę, którą mnie obejmował. Otworzyłam oczy dokładnie w tym samym momencie co on. Uśmiechnął się. Ja także. Ponownie zamknął oczy i jeszcze bardziej przybliżył twarz, ale się odsunęłam. Spojrzał na mnie ze zdziwieniem. 
- O co chodzi? - Zapytał cicho swoim ciepłym głosem.
- Ja... - Nie wiedziałam, co mam mu odpowiedzieć. W końcu podjęłam decyzję. - To, co wczoraj... Ta noc... To nie miało nic znaczyć. To nie miała być próba zaciągnięcia cię do łóżka. Byłam załamana, nie wiedziałam co robię. Nagle wróciły do mnie wszystkie tortury jakie kiedykolwiek zadawałam ludziom. Przypomniałam sobie wszystkie moje ofiary. To była chwila słabości, która nie ma prawa więcej się pojawić. Nie byłam sobą kiedy powiedziałam, że masz ze mną zostać. Że masz ze mną... spać. To nic nie znaczy. Naprawdę nic.
- Nic nie znaczy? Dla ciebie to nic nie znaczy? To wybacz mi, ale nie bardzo cię rozumiem. - Wyszarpnął swoją dłoń z mojej i wstał z łóżka. - Dla mnie i dla większości normalnych ludzi wspólna noc znaczy bardzo wiele. Dla ciebie to była tylko zabawa, tak? Chciałaś się po prostu mną pobawić?!
- Nie, Tom...
- Nie wolno ci tak do mnie mówić. Jestem twoim panem. Zapamiętaj to sobie raz na zawsze. 
- To nie tak, że chciałam sprawić ci przykrość, że chciałam cię zranić. Byłam załamana, po prostu potrzebowałam pomocy. 
- Nie ma o czym mówić. Za godzinę masz być na śniadaniu. 
I wyszedł, trzaskając drzwiami. 

Powoli wstałam z łóżka. Poszłam do łazienki, przebrałam się w inną (tym razem czarną, tak dla odmiany) suknię i zeszłam na śniadanie. W Sali było dopiero kilka osób, w tym Malfoyowie. Niepewnym krokiem podeszłam do nich i zaczęliśmy rozmowę.



Byłem wściekły. Stałem przy oknie w swojej sypialni, cały czas rozmyślając. Jak mogła mi to zrobić?! Byłem przy niej całą noc. Dbałem o nią, pocieszałem, wspierałem. A ona od tak sobie stwierdza, że to nic nie znaczy. Miałem ochotę kogoś zabić. Nie ją, oczywiście. Ale kogoś innego bardzo chętnie. 

Nie, to nie ma sensu. Nie potrafiłem być na nią zły. Nie byłem w stanie. Zszedłem do Sali na śniadanie. Śmierciożercy natychmiast się ukłonili. Wszyscy, o dziwo. Nawet Susan. 

Patrzyłem, jak wesoło rozprawia z Draco. Widziałem, że się do niej zaleca, mimo tego, że ma żonę. Po długim monologu chłopaka Sue nagle wybuchnęła śmiechem. Był to śmiech perlisty, brzmiący jak małe, srebrne dzwoneczki. Był melodią dla uszu. 

I w tej chwili dotarło do mnie to, co odpychałem od siebie odkąd ją poznałem. To, z czym próbowałem walczyć, do czego nie chciałem się przyznać.

Teraz wiedziałem, że ją kocham.



*********************
*Dla wyjaśnienia: Clemence to wymyślona postać z rodziny Delacour, jedna z kuzynek Fleur. 
Szczególnie dziękuję stronie "Jaram się jak Hogwart w 1997 - 1998 r." z Facebooka. która udostępniła adres mojego bloga, dzięki czemu jest was więcej ;)

http://www.facebook.com/JaramSieJakHogwart?fref=ts

Komentujcie :*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz