Wróciłam. Nareszcie. Nie mogłam już wytrzymać w tak uwielbianym dotychczas Hogwarcie. Czułam się tam nieswojo. Cały czas miałam wrażenie, że ludzie gapią się na moje i tak zakryte przedramię. Naprawdę ulżyło mi, kiedy znów leżałam na moim łóżku w Riddle Manor. Co prawda nie było tu nikogo oprócz mnie, Toma i jakiegoś miliona skrzatów domowych, ale spoko. Praktycznie całe dnie spędzałam na rozmowach z Riddlem i na ćwiczeniu coraz to nowych zaklęć.
Tom opowiadał mi o tym, jak odbudował Riddle Manor, jak wskrzesił Śmierciożerców i jak oni wskrzesili jego. Z początku był wobec mnie raczej nieufny, tak samo jak ja względem niego, ale po przegadanym dniu zaczęliśmy wchodzić na coraz to poufniejsze tematy. Zdradził mi swoją historię. Mówił, że jeszcze nikt nie usłyszał jej od niego samego. Zrobiło mi się go żal. Nie miał rodziców... nigdy nie miał okazji poczuć miłości.
Doszłam do wniosku, że wcale nie mam tak trudnego życia. Przynajmniej stojąc koło niego.
Odwdzięczyłam mu się streszczeniem mojego życia. Pierwsza wizyta na Pokątnej, bójki z mugolami w wieku pięciu lat, piętnaście minut negocjacji z Tiarą Przydziału, do którego domu ma mnie dodać... tu zatrzymaliśmy się na dłużej, bo Toma zaciekawił powód tak długich namysłów Czapeczki.
- Tiara nie mogła się zdecydować, bo twierdziła, że mam w sobie cechy wszystkich domów. Chociaż nie wiem, co ona we mnie widziała z Hufflepuffu...
- Może lojalność? - Przerwał mi.
- Nie... nie sądzę, żebym byłą specjalnie lojalna. Nie przywiązuję się do ludzi. - I tu skłamałam, bo przywiązałam się do niego i to bardzo mocno.
- Może nie do większości, ale do najbliższych przyjaciół... - Urwał, biorąc łyk wina.
- Może. W każdym razie fakt, że jestem dziedziczką nie ułatwił jej wyboru...
- KIM jesteś? - Mało nie zachłysnął się napojem.
- Dziedziczką. Któregoś z założycieli Hogwartu, ale nie wiem, którego. Nikt nie wie. Ale skoro jestem w Slytherinie...
- Nie możesz być dziedziczką Salazara. We wszystkich księgach ja jestem zapisywany jako ostatni dziedzic.
- Nie wiem... z tego co udało mi się wyczytać w archiwach i bibliotekach, mój praprapra - i tak dalej - dziadek uciekł z Francji i zmienił nazwisko z rodowego, czyli któregoś z założycieli, na Falcon. Musiałabym dokładniej się tym zająć.
Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy. Potem znów zaczęłam gadać (jak to ja). Powiedziałam mu o sobie prawie wszystko. Ukryłam przed nim tylko jeden fakt, o którym nie ma prawa wiedzieć nikt, a zawłaszcza on.
Chciałam mieć w razie czegoś jakąś tajną broń.
Nawet nie wiedziałam, jak bardzo mi się przyda.
Opowiedziałem jej całe moje życie. Nie ukryłem przed nią niczego. Można powiedzieć, że się zaprzyjaźniliśmy. Ale ja chciałem więcej. Nie wystarczało mi to.
Zaczęliśmy rozmawiać o jakichś bzdetach. Nagle gdzieś niedaleko posiadłości rozległ się wybuch.
Spokój został zmącony.
Gdy usłyszeliśmy ten wybuch niemal równocześnie zerwaliśmy się z foteli. Spojrzeliśmy po sobie. Ktoś się wygadał. Ktoś nas zdradził. Odruchowo sięgnęłam po różdżkę, a Tom chwycił mnie za ramię i pociągnął w stronę schodów. Pobiegliśmy na strych. Tam przez małe okienko zobaczyliśmy coś, co na moment zatrzymało nasze serca. W stronę domu zmierzała grupa aurorów miotając zaklęciami. Co chwila rozlegał się wybuch na chwilę rozjaśniając okolicę.
Było kiepsko. Ich było z dziesięciu, nas dwoje. Z początku zaatakowaliśmy z góry.
Kilkoro dostało Avadą, zostało może z czterech. Deportowaliśmy się do ogrodu, tam, gdzie byli napastnicy. Natychmiast zostaliśmy zbombardowani zaklęciami, ale skutecznie się broniliśmy. Kiedy jeden z aurorów trafił mnie Expelliarmusem nastąpił przełom. Wilk we mnie, dotychczas śpiący, obudził się i był naprawdę wściekły. Przywołałam różdżkę dłonią. Zaklęcia bez użycia różdżki opanowałam w stopniu doskonałym.
Podniosłam głowę wysoko i spojrzałam po atakujących. Wyciągnęłam różdżkę w stronę tego, który był najbliżej mnie i wrzasnęłam:
-Vindicta!
Mężczyzna po chwili zaczął skręcać się z bólu. Wył, jęczał i krzyczał. A co gorsze, mnie bardzo to cieszyło.
Torturowała jednego z nich. robiła to w piękny sposób. Patrzyła na niego wilkiem i uśmiechała się półgębkiem. Jej oczy miotały pioruny. Wolną dłonią wyczarowała tarczę wokół siebie. Napawała się widokiem cierpiącego mężczyzny, gdy ja zajmowałem się resztą. W końcu szarpnęła różdżką i auror znieruchomiał. Po chwili Susan go zabiła.
Najdłużej walczyli ostatni dwaj. Oberwałam Levicorpusem i przez moment wisiałam do góry nogami, gdy nagle jeden z nich rzucił Kedavrę w moją stronę. Myślałam, że to koniec. W ostatniej chwili się uchyliłam, lecz zaklęcie przeleciało przez moje włosy. Wypaliło je w połowie, a ja poczułam silne ukłucie w sercu. Silne, co ja gadam. Myślałam, że się posram z bólu. Krzyknęłam upadając na ziemię. Korzystając z nieuwagi Tom zamordował jednego, a ja resztkami sił drugiego.
Leżałam na ziemi. Nie miałam siły by się ruszyć. Nie miałam siły na nic. Nawet na to, by żyć. A co by było, gdybym się nie uchyliła?
Tom klęczał trzymając mnie w ramionach. Głaskał mnie po głowie. Wiedział, że nie może mi pomóc, że muszę walczyć sama.
- Tom... - wyszeptałam - Nie...
- Nie odejdę. Będę przy tobie.
Pocałował mnie w czoło. Uśmiechnęłam się. Z wysiłkiem podniosłam ręce chcąc zawiesić je na jego karku. Pomógł mi. Wiedziałam co teraz będzie. Natychmiast wróciłam do żywych.
Wiedziałem na co czeka. Nauczony poprzednim błędem nie nachylałem się do niej w tępie żółwia z ciężarkami u nóg tylko szybko wpiłem się w jej usta. Był to pojedynczy, delikatny pocałunek, właściwie tylko muśnięcie, ale i tak czułem się, jakbym był w niebie.
znowu nie wiem co mam napisać...
OdpowiedzUsuńno cudowne jak zawsze <3
ciekawi mnie kto ich wsypał, więc pisz szybko ^^
Warto bylo Cie w jakis sposob pospieszac. Opowiadanie genialne. Nie wiem co powiedziec poza tym, ze nie moge sie doczekac nastepnego ;*
OdpowiedzUsuńPotter ta łajza z ministerstwa:) Twoje opowiadanie uzależnia!A co do głównej bohaterki, musi być niezła skoro potrafi czarować oburącz. Super
OdpowiedzUsuńA tak w ogóle, to kiedy następna część tego wspaniałego opowiadania. ? ;*
OdpowiedzUsuńPisze się, więc niedługo ;)
UsuńI co z Tym pisaniem.?
Usuń