Witam ponownie. To ostatni tego typu post na tym blogu, następne będą już kolejnymi rozdziałami powoli kończącymi ILoveYou Kedavrę.
Do Rozalii Rouly: Będę pisać, ale inną historię. Cieszę się, że podoba Ci się mój styl pisania, ale ja naprawdę już nie czuję się w tej tematyce. Historia Toma i Susan nie skończy się tak od razu. Napiszę w najgorszym wypadku jeszcze jeden rozdział, wyjaśniający i logicznie zamykający całość.
Do Mahomo: Ty już wiesz co nas tam czeka, tam, w Nowym Świecie :)
Tak czy inaczej, zapraszam na gotowy już, opublikowany Prolog:
http://sheera-laufeyson.blogspot.com/
Mam nadzieję, że Wam się spodoba :)
Susan Beck/Sheera Laufeyson
sobota, 28 grudnia 2013
piątek, 20 grudnia 2013
*To nie nowy rozdział, to tylko zwiastun*
No witam witam. Jak już pewnie wiecie, Susan i Tom nas opuszczają. Nie wiem jeszcze jak z nimi skończę, ale może coś wymyślę. Boże, ale to brutalnie zabrzmiało.
W zamian za taki nagły i nieoczekiwany koniec mam dla Was pewną rekompensatę.
Cześć z Was już wie, że będę pisała nowe fanfiction, tym razem nie potterowskie.
Na początek trochę informacji wstępnych:
1. Kategoria: Avengers/Thor
2. Tytuł: Frost Hell
3. Czas akcji: Po "Thor: The Dark World"
4. Miejsce akcji: Midgard/Ziemia: Głównie Nowy Jork, z przebłyskami z innych miejsc; Asgard; Jotunheim; Vanaheim; Svartalfheim; Nidavellir.
5. Najważniejsi bohaterowie:
-Susan/Sheera/Frozen - Susan to prawdziwe imię głównej bohaterki (jakże oryginalnie, wiem), Sheera to wytwór Genu Enigmy (Boże ale spoiler), Frozen to pseudonim. W Księdze Czwartej [Na razie mam plan na cztery części, ale może mnie jeszcze "dolśni" :)] dojdzie jeszcze inne jej określenie, ale na razie starczy tych spoilerów :3
-Tony Stark/Iron Man
-Bruce Banner/Hulk
-Clint Barton/Hawkeye
-Natasha Romanoff/Czarna Wdowa
-Steve Rogers/Kapitan Ameryka
-Thor Odinson - bóg piorunów
-Loki Laufeyson - bóg oszustwa, kłamstwa, ognia, śmierci, chaosu i wina. Mało tego, prawda? :3
No. Jeśli chodzi o rozkminianie opowiadania jak lektury szkolnej to by było na tyle. Ale! Jeszcze mam dla Was zwiastun prologu :3
*********
W zamian za taki nagły i nieoczekiwany koniec mam dla Was pewną rekompensatę.
Cześć z Was już wie, że będę pisała nowe fanfiction, tym razem nie potterowskie.
Na początek trochę informacji wstępnych:
1. Kategoria: Avengers/Thor
2. Tytuł: Frost Hell
3. Czas akcji: Po "Thor: The Dark World"
4. Miejsce akcji: Midgard/Ziemia: Głównie Nowy Jork, z przebłyskami z innych miejsc; Asgard; Jotunheim; Vanaheim; Svartalfheim; Nidavellir.
5. Najważniejsi bohaterowie:
-Susan/Sheera/Frozen - Susan to prawdziwe imię głównej bohaterki (jakże oryginalnie, wiem), Sheera to wytwór Genu Enigmy (Boże ale spoiler), Frozen to pseudonim. W Księdze Czwartej [Na razie mam plan na cztery części, ale może mnie jeszcze "dolśni" :)] dojdzie jeszcze inne jej określenie, ale na razie starczy tych spoilerów :3
-Tony Stark/Iron Man
-Bruce Banner/Hulk
-Clint Barton/Hawkeye
-Natasha Romanoff/Czarna Wdowa
-Steve Rogers/Kapitan Ameryka
-Thor Odinson - bóg piorunów
-Loki Laufeyson - bóg oszustwa, kłamstwa, ognia, śmierci, chaosu i wina. Mało tego, prawda? :3
No. Jeśli chodzi o rozkminianie opowiadania jak lektury szkolnej to by było na tyle. Ale! Jeszcze mam dla Was zwiastun prologu :3
*********
Rurki podłączone do jej ciała też
zaczęły się wypełniać srebrną substancją. Poczuła dreszcz.
Zaczęła sobie wmawiać, że to od zimna, ale wiedziała też, że
to kłamstwo. Kiedy ten dość nietypowy rodzaj kroplówki zetknął
się z jej żyłą poczuła mrowienie. Narastające, powoli,
spokojnie, do bólu, który jej się nawet nie śnił. Słyszała
gdzieś, że cierpienie człowieka może osiągnąć bardzo wysoki
poziom, ale nie sądziła, że aż taki. Płyn ją rozrywał. Palił.
Trawił od środka. Zamknęła oczy, żeby jakoś sobie ulżyć, ale
niewiele jej to dało. Nie chciała płakać, nie robiła tego od
bardzo dawna, ale tym razem nie wytrzymała.
W kościach ból był tępy, w
mięśniach rozrywający, a w żyłach palący. Były chwile, kiedy
czuła, jak jej mózg daje za wygraną, by zaraz potem znów obudzić
się i walczyć.
Usłyszała wrzaski. Przerażające,
raz wysokie, a raz niskie, wręcz warczące, sprawiające, że
przedmioty wokół niej lekko wibrowały.
Wrzaski przeradzające się w wycie.
Wycie wilka.
Jej wycie.
Wtedy, kiedy na chwilę udało jej się
otworzyć piekące oczy, zobaczyła Bannera. Nie widziała go
wcześniej, ale czuła, że tu jest. Teraz wyrywał się jak szalony
by jej pomóc. Udało jej się zmusić się do zmienienia jednego
wrzasku w jego nazwisko. Spojrzał na nią, na chwilę zamierając. I
wtedy stało się to, do czego nie chciała dopuścić. Z resztą on
też nie. Jej wycie zmieszało się z rykiem bestii.
*********
Tak, wiem, znowu wilki. Ale co ja biedna za to mogę? :c
Początek trochę martwiący, ale spokojnie, będzie jeszcze gorzej.
Nie no, żartuję.
Ale całość będzie dość mroczna, pełna walk między sobą a sobą, o przetrwanie, o siebie. Brzmi jak jakieś poetyckie analizowanie psychologicznej części koegzystencji pozytywnej i negatywnej odsłony człowieka i harmonii między nimi, ale tak naprawdę będzie to prozaiczne analizowanie psychologicznej koegzystencji pozytywnej i negatywnej odsłony człowieka i harmonii między innymi.
Odstraszać czytelników to ja umiem, nie ma co ;__;
Jak coś to pytajcie ;)
piątek, 6 grudnia 2013
Przepraszam
Przepraszam Was, że to mówię, ale chyba historia Susan i Toma powoli się kończy. Nie z powodu braku weny czy czasu, bo z tym jestem w stanie sobie poradzić. Ale widzę, że dzieje się to samo, co działo się przez pierwsze kilka miesięcy istnienia bloga. Nie komentujecie, nie piszecie, nic. Po co pisać, skoro nie mam dla kogo? Dla siebie mogę pisać w Wordzie czy nawet ręcznie.
Powoli przygotowujcie się na epilog.
Powoli przygotowujcie się na epilog.
sobota, 30 listopada 2013
Electro Blood
Cork's off, it's on
The party's just begun
I promise
This drink is my last one
I know that I fucked up again
Because I lost my only friend
God forgive my sins
Don't leave me, IOh I will hate myself until I die
http://www.youtube.com/watch?v=1iSd_wTuA3U
*****************************************************************
Patrzył w moje oczy. Widział, co się wydarzyło, i zaszokowało go to nie mniej niż mnie.
Przez chwilę staliśmy tak, nie wykonując żadnego ruchu. Po jakimś czasie, który dla mnie był jak pół godziny, Tom podszedł do mnie i objął mnie delikatnie, uważając, by nie dotknąć moich skrzydeł. Czas wcale się nie zatrzymał, jak to mówią w książkach o wielkich miłościach. Wręcz przeciwnie. Cały czas kątem oka widziałam jezioro krwi wokół każdej z moich ofiar, widziałam Śmierciożerców stojących na skraju lasu. Widziałam, jak niebo ciemnieje.
Niebo ciemnieje.
Odskoczyłam od Riddle'a jak prądem rażona. Zadarłam głowę. Niebo powoli robiło się czarne, jakby ktoś zalał je atramentem. Przeniosłam przerażony wzrok na Czarnego Pana. On szeptał coś w kierunku, w którym przed chwilą patrzyłam.
Frustracja.
To pierwsza rzecz, którą odczytałam z jego twarzy.
Zaklęcia nie działały.
Czyli może jednak nie jestem taka znowu nieśmiertelna?
Piorun uderzył parę metrów ode mnie. Odskoczyłam, ale i tak poczułam prąd przechodzący przez moje kości. Płynący w mojej krwi. Wbrew pozorom, nie sprawiało mi to bólu. Cały czas miałam jednak wrażenie, że całe to poczucie delikatności ładunku elektrycznego jest złudne i ma za zadanie uśpić moją zwierzęcą czujność.
Marzenie ściętej głowy.
Poczułam jak skrzydła powoli giną w bliznach na łopatkach.
Razem z nimi ginęła moja pewność siebie.
Uniosłam bladą dłoń i zatoczyłam lekki krąg. Na niebie pojawiła się bariera widoczna tylko dla moich oczu. Chroniła wszystkich.
Oprócz mnie.
Poczułam szarpnięcie w kręgosłupie, moje ciało wygięło się pod nienaturalnym kątem w tył. Ostatkami świadomości zmusiłam się do deportowania się. Cokolwiek własnie atakowało, nie chcę, by ludzie widzieli moją słabość. Bo wiedziałam, że tym razem będzie ją widać.
Będąc już na miejscu nie byłam w stanie myśleć. Trzęsłam się, tak bardzo, że zamazywał mi się widok przed oczami. Klęczałam, podpierając się rękami. Ponownie coś gruchnęło mi w plecach. Upadłam na twarz. Nie pozostało mi nic innego jak czekać, aż piekło się skończy.
*********************************************************************************
Przepraszam, że tak krótko i tak późno, ale naprawdę mam teraz tyle czasu ile Tom Hiddleston brzydoty ;___;
Na razie posty raczej nie zmienią swojej długości, to samo tyczy się dostępów między nimi, ale blog nadal działa i działać będzie. Mało komentujecie, nie zostawiacie śladów, że byliście i czytaliście, co też raczej na moje chęci dobrze nie wpływa.
Faktem jest też, że nie mam weny, przynajmniej nie do tej tematyki. Chętniej napisałabym teraz coś o Avengersach, Thorze, albo czymś takim, ale to dopiero przyszłość :)
Do następnego :)
The party's just begun
I promise
This drink is my last one
I know that I fucked up again
Because I lost my only friend
God forgive my sins
Don't leave me, IOh I will hate myself until I die
http://www.youtube.com/watch?v=1iSd_wTuA3U
*****************************************************************
Patrzył w moje oczy. Widział, co się wydarzyło, i zaszokowało go to nie mniej niż mnie.
Przez chwilę staliśmy tak, nie wykonując żadnego ruchu. Po jakimś czasie, który dla mnie był jak pół godziny, Tom podszedł do mnie i objął mnie delikatnie, uważając, by nie dotknąć moich skrzydeł. Czas wcale się nie zatrzymał, jak to mówią w książkach o wielkich miłościach. Wręcz przeciwnie. Cały czas kątem oka widziałam jezioro krwi wokół każdej z moich ofiar, widziałam Śmierciożerców stojących na skraju lasu. Widziałam, jak niebo ciemnieje.
Niebo ciemnieje.
Odskoczyłam od Riddle'a jak prądem rażona. Zadarłam głowę. Niebo powoli robiło się czarne, jakby ktoś zalał je atramentem. Przeniosłam przerażony wzrok na Czarnego Pana. On szeptał coś w kierunku, w którym przed chwilą patrzyłam.
Frustracja.
To pierwsza rzecz, którą odczytałam z jego twarzy.
Zaklęcia nie działały.
Czyli może jednak nie jestem taka znowu nieśmiertelna?
Piorun uderzył parę metrów ode mnie. Odskoczyłam, ale i tak poczułam prąd przechodzący przez moje kości. Płynący w mojej krwi. Wbrew pozorom, nie sprawiało mi to bólu. Cały czas miałam jednak wrażenie, że całe to poczucie delikatności ładunku elektrycznego jest złudne i ma za zadanie uśpić moją zwierzęcą czujność.
Marzenie ściętej głowy.
Poczułam jak skrzydła powoli giną w bliznach na łopatkach.
Razem z nimi ginęła moja pewność siebie.
Uniosłam bladą dłoń i zatoczyłam lekki krąg. Na niebie pojawiła się bariera widoczna tylko dla moich oczu. Chroniła wszystkich.
Oprócz mnie.
Poczułam szarpnięcie w kręgosłupie, moje ciało wygięło się pod nienaturalnym kątem w tył. Ostatkami świadomości zmusiłam się do deportowania się. Cokolwiek własnie atakowało, nie chcę, by ludzie widzieli moją słabość. Bo wiedziałam, że tym razem będzie ją widać.
Będąc już na miejscu nie byłam w stanie myśleć. Trzęsłam się, tak bardzo, że zamazywał mi się widok przed oczami. Klęczałam, podpierając się rękami. Ponownie coś gruchnęło mi w plecach. Upadłam na twarz. Nie pozostało mi nic innego jak czekać, aż piekło się skończy.
*********************************************************************************
Przepraszam, że tak krótko i tak późno, ale naprawdę mam teraz tyle czasu ile Tom Hiddleston brzydoty ;___;
Na razie posty raczej nie zmienią swojej długości, to samo tyczy się dostępów między nimi, ale blog nadal działa i działać będzie. Mało komentujecie, nie zostawiacie śladów, że byliście i czytaliście, co też raczej na moje chęci dobrze nie wpływa.
Faktem jest też, że nie mam weny, przynajmniej nie do tej tematyki. Chętniej napisałabym teraz coś o Avengersach, Thorze, albo czymś takim, ale to dopiero przyszłość :)
Do następnego :)
sobota, 19 października 2013
Niemal nieśmiertelna
Obudziło mnie coś, czego spodziewałam się już nigdy nie poczuć.
Duszenie.
Chwyciłam się za gardło. Naszyjnik. Zapomniałam, że cały czas go noszę. Próbowałam go zerwać, ale nic to nie dało. Dopiero, kiedy dotarło do mnie, że czeka mnie coś gorszego niż trochę zbyt ciasny łańcuszek. Zerwałam się z łózka i ucisk ustał.
Wyjrzałam przez okno. Chmary mioteł. Czyli Aurorzy wiedzą. Tak, wiem, mówię to po raz setny, ale teraz naprawdę było źle. Nie wiedziałam co robić. Działałam pod wpływem impulsu. Chyba czas zahamować te impulsy, tak na marginesie. Ten może mi napędzić dużo kłopotów.
Przemieniłam się. W środku dormitorium z niskiej chudziny stałam się wielkim testralem. Wybiłam szybę łbem i wyskoczyłam przez okno. Jakim cudem moje ogromne skrzydła się tam zmieściły, nie wiem. W pokoju nikogo nie było, więc świadkowie byli teraz moim najmniejszym problemem.
Z pewnością takie se czarne bydlę wylatujące z okna dormitorium raczej nie należało do codziennych krajobrazów Hogwartu i okolic, ale przecież świat mknie do przodu. W głębi resztek mojej duszy dziękowałam za osobne dormitorium na piętrze wyższym niż normalne sypialnie Slytherinu. Od jakiegoś czasu uczennice szóstego roku o lepszych wynikach mają sypialnie z widokiem na jezioro... no i z oknem wylotowym dla takich mutantów jak ja.
*********************************************************************************
Susan jest w niebezpieczeństwie. To jedyna rzecz, o której byłem w stanie teraz myśleć. Czułem ucisk na pierścieniu połączonym z jej medalionem. Z najcenniejszą rzeczą zarówno dla mnie, jak i dla niej.
- Specteria - wyszeptałem. Za chwilę wszyscy Śmierciożercy poczują palący ból na lewych przedramionach i momentalnie wyruszą do Hogwartu. Ten nowy sposób był znacznie szybszy, bo nie musiałem tłumaczyć tym półgłówkom co i gdzie mają robić. Wiedzieli o tym od razu za pomocą sieci połączeń tworzonych między moim a ich umysłami w chwili wypowiadania tego zaklęcia. Za chwilę Susan będzie bezpieczna.
*********************************************************************************
Poczułam ból, którego nie umiałam zlokalizować. Być może dlatego, że właśnie śmigałam między Aurorami próbując uniknąć ich zaklęć. Ale wiedziałam, że coś się dzieje.
*********************************************************************************
Sam też postanowiłem wyruszyć. Szybko przemieniłem się jastrzębia i poleciałem ratować to, co jeszcze było do ratowania.
*********************************************************************************
Było coraz gorzej. Aurorzy wiedzieli, że ja to ja. Ktoś nakablował. Ktoś z naszych. Skoro i tak nadchodził mój marny koniec, postanowiłam ofiarować światu w zadośćuczynieniu moją tajemnicę. Gwałtowny skurcz mięśni i poczułam, jak kopyta zmieniają się w palce a łeb w głowę. Poczułam wyrastające z mojej głowy włosy, znów długie i piękne. Moc, której nie używałam została obudzona po wielu latach. Nigdy nie byłam silniejsza. Nie panowałam nad nią. Po raz pierwszy w życiu nawet nie próbowałam. Pozwoliłam jej żyć. Miałam zamknięte oczy, ale czułam spojrzenia atakujących. I nie tylko. Czułam na sobie oczy jednej osoby, której wzrok rozpoznałabym zawsze, czy widząc go, czy nie. Moje ciało ułożyło się tak, jakby niewidzialna siła unosiła je w stronę nieba. Otworzyłam oczy. Zobaczyłam długie, falowane blond włosy i ciemnoniebieskie oczy. Porcelanowobiałą skórę i długą, zwiewną czarną suknię. Wokół mnie roztaczał się blask, jak na mugolskich filmach, tylko że czarny. Mroczny Znak był ciemniejszy niż zwykle. Mózg kazał mi się ratować, w końcu znajdowałam się kilkanaście metrów nad ziemią. Ale zbyłam go. Wisiałam w powietrzu i dopóki nie usłyszałam powolnego trzepotania z tyłu głowy, nie wiedziałam dlaczego.
Miałam skrzydła. Olbrzymie, większe niż u testralowej wersji mnie, idealnie ułożone z czarnych jak noc piór, lśniących na granatowo w promieniach porannego słońca. Przesunęłam przerażająco spokojne spojrzenie na najbliższej latającego, a raczej zatrzymanego podczas lotu Aurora. Rozpoznałam w nim ojca tych rudych, chyba brata i siostry. Uśmiechnęłam się do niego unosząc lewy kącik ust. Patrzyłam na niego spode łba. Tak mi przykro, że osieroci dwóję dzieci.
*********************************************************************************
Patrzyłem na nią z niekłamanym podziwem. Nikt nie mógł mnie poznać, jastrząb to przecież tylko ptak. Miotała zaklęciami na wszystkie strony, nawet nie wyciągając różdżki zza paska jej sukni, długiej i lekko powiewającej na wietrze. Zabiła prawie wszystkich. Odleciał tylko jeden. Śmierciożercy tylko krążyli wokół w postaci czarnych chmur dymu razem ze mną. Nie potrzebowała naszej pomocy.
Najbardziej zdziwiły mnie jej skrzydła. Wiedziałem, że potrafi zmieniać się w testrala, ale to? Ile jeszcze tajemnic ukrywała? Ich rozpiętość była dwa albo trzy razy większa niż jej ramiona, kiedy rozrzuci je na boki. Powoli uginały się do środka, tylko po to by potem znów z cichym hukiem znów rozpiąć się na całą odległość.
Zdaje mi się, że słyszałem kiedyś o stworzeniu, które wyglądem przypominało kobietę, ale w rzeczywistości było mutacją wili i jakiegoś drapieżnego ptaka. Nie był to Demon Naturalny, czyli taki, jak na przykład połączenie wilkołaka i wili. Należał do Demonów Krwi - wyhodowanych w probówce. Ale nie potrafiły zmieniać się w testrala.
A Susan nie mogła nim być.
*********************************************************************************
Jeden uciekł. Widziałam, jak śmigał kiedy byłam zajęta zabijaniem jego kumpli. Pode mną na ziemi leżało kilkanaście ciał. Nade mną z kolei krążyli Śmierciożercy w postaci dymu i... jastrząb? Przepraszam, co? Może po prostu poczuł zapach śmierci, pomyślałam. Ale nie pikował w stronę ziemi. Krążył i jakby mi się przyglądał.
Daleko w tyle usłyszałam krzyki. Nie obejrzałam się. Jeśli mają mnie rozpoznać, to dopiero po zobaczeniu ogłoszenia w Proroku. Z drugiej strony, i tak by mnie nie poznali, w złotych włosach i niemal granatowych oczach.
Wiedziałam jedno. Moja moc urosła. Zaklęcia Aurorów próbujących zrobić mi krzywdę w ostatnich chwilach swej agonii odbijały się ode mnie jak od tarczy.
A to tylko dlatego, że ja, Susan Falcon, nie mogłam zginąć inaczej, niż mówi klątwa. W pewnym wieku, może a dwa, trzy lata, przestanę się starzeć i na zawsze pozostanę taka, jaka jestem. Jedyną rzeczą mogącą mnie zabić jest klątwa.
Dopóki utrzymuję jej ciężar na moich barkach, jestem nieśmiertelna.
Duszenie.
Chwyciłam się za gardło. Naszyjnik. Zapomniałam, że cały czas go noszę. Próbowałam go zerwać, ale nic to nie dało. Dopiero, kiedy dotarło do mnie, że czeka mnie coś gorszego niż trochę zbyt ciasny łańcuszek. Zerwałam się z łózka i ucisk ustał.
Wyjrzałam przez okno. Chmary mioteł. Czyli Aurorzy wiedzą. Tak, wiem, mówię to po raz setny, ale teraz naprawdę było źle. Nie wiedziałam co robić. Działałam pod wpływem impulsu. Chyba czas zahamować te impulsy, tak na marginesie. Ten może mi napędzić dużo kłopotów.
Przemieniłam się. W środku dormitorium z niskiej chudziny stałam się wielkim testralem. Wybiłam szybę łbem i wyskoczyłam przez okno. Jakim cudem moje ogromne skrzydła się tam zmieściły, nie wiem. W pokoju nikogo nie było, więc świadkowie byli teraz moim najmniejszym problemem.
Z pewnością takie se czarne bydlę wylatujące z okna dormitorium raczej nie należało do codziennych krajobrazów Hogwartu i okolic, ale przecież świat mknie do przodu. W głębi resztek mojej duszy dziękowałam za osobne dormitorium na piętrze wyższym niż normalne sypialnie Slytherinu. Od jakiegoś czasu uczennice szóstego roku o lepszych wynikach mają sypialnie z widokiem na jezioro... no i z oknem wylotowym dla takich mutantów jak ja.
*********************************************************************************
Susan jest w niebezpieczeństwie. To jedyna rzecz, o której byłem w stanie teraz myśleć. Czułem ucisk na pierścieniu połączonym z jej medalionem. Z najcenniejszą rzeczą zarówno dla mnie, jak i dla niej.
- Specteria - wyszeptałem. Za chwilę wszyscy Śmierciożercy poczują palący ból na lewych przedramionach i momentalnie wyruszą do Hogwartu. Ten nowy sposób był znacznie szybszy, bo nie musiałem tłumaczyć tym półgłówkom co i gdzie mają robić. Wiedzieli o tym od razu za pomocą sieci połączeń tworzonych między moim a ich umysłami w chwili wypowiadania tego zaklęcia. Za chwilę Susan będzie bezpieczna.
*********************************************************************************
Poczułam ból, którego nie umiałam zlokalizować. Być może dlatego, że właśnie śmigałam między Aurorami próbując uniknąć ich zaklęć. Ale wiedziałam, że coś się dzieje.
*********************************************************************************
Sam też postanowiłem wyruszyć. Szybko przemieniłem się jastrzębia i poleciałem ratować to, co jeszcze było do ratowania.
*********************************************************************************
Było coraz gorzej. Aurorzy wiedzieli, że ja to ja. Ktoś nakablował. Ktoś z naszych. Skoro i tak nadchodził mój marny koniec, postanowiłam ofiarować światu w zadośćuczynieniu moją tajemnicę. Gwałtowny skurcz mięśni i poczułam, jak kopyta zmieniają się w palce a łeb w głowę. Poczułam wyrastające z mojej głowy włosy, znów długie i piękne. Moc, której nie używałam została obudzona po wielu latach. Nigdy nie byłam silniejsza. Nie panowałam nad nią. Po raz pierwszy w życiu nawet nie próbowałam. Pozwoliłam jej żyć. Miałam zamknięte oczy, ale czułam spojrzenia atakujących. I nie tylko. Czułam na sobie oczy jednej osoby, której wzrok rozpoznałabym zawsze, czy widząc go, czy nie. Moje ciało ułożyło się tak, jakby niewidzialna siła unosiła je w stronę nieba. Otworzyłam oczy. Zobaczyłam długie, falowane blond włosy i ciemnoniebieskie oczy. Porcelanowobiałą skórę i długą, zwiewną czarną suknię. Wokół mnie roztaczał się blask, jak na mugolskich filmach, tylko że czarny. Mroczny Znak był ciemniejszy niż zwykle. Mózg kazał mi się ratować, w końcu znajdowałam się kilkanaście metrów nad ziemią. Ale zbyłam go. Wisiałam w powietrzu i dopóki nie usłyszałam powolnego trzepotania z tyłu głowy, nie wiedziałam dlaczego.
Miałam skrzydła. Olbrzymie, większe niż u testralowej wersji mnie, idealnie ułożone z czarnych jak noc piór, lśniących na granatowo w promieniach porannego słońca. Przesunęłam przerażająco spokojne spojrzenie na najbliższej latającego, a raczej zatrzymanego podczas lotu Aurora. Rozpoznałam w nim ojca tych rudych, chyba brata i siostry. Uśmiechnęłam się do niego unosząc lewy kącik ust. Patrzyłam na niego spode łba. Tak mi przykro, że osieroci dwóję dzieci.
*********************************************************************************
Patrzyłem na nią z niekłamanym podziwem. Nikt nie mógł mnie poznać, jastrząb to przecież tylko ptak. Miotała zaklęciami na wszystkie strony, nawet nie wyciągając różdżki zza paska jej sukni, długiej i lekko powiewającej na wietrze. Zabiła prawie wszystkich. Odleciał tylko jeden. Śmierciożercy tylko krążyli wokół w postaci czarnych chmur dymu razem ze mną. Nie potrzebowała naszej pomocy.
Najbardziej zdziwiły mnie jej skrzydła. Wiedziałem, że potrafi zmieniać się w testrala, ale to? Ile jeszcze tajemnic ukrywała? Ich rozpiętość była dwa albo trzy razy większa niż jej ramiona, kiedy rozrzuci je na boki. Powoli uginały się do środka, tylko po to by potem znów z cichym hukiem znów rozpiąć się na całą odległość.
Zdaje mi się, że słyszałem kiedyś o stworzeniu, które wyglądem przypominało kobietę, ale w rzeczywistości było mutacją wili i jakiegoś drapieżnego ptaka. Nie był to Demon Naturalny, czyli taki, jak na przykład połączenie wilkołaka i wili. Należał do Demonów Krwi - wyhodowanych w probówce. Ale nie potrafiły zmieniać się w testrala.
A Susan nie mogła nim być.
*********************************************************************************
Jeden uciekł. Widziałam, jak śmigał kiedy byłam zajęta zabijaniem jego kumpli. Pode mną na ziemi leżało kilkanaście ciał. Nade mną z kolei krążyli Śmierciożercy w postaci dymu i... jastrząb? Przepraszam, co? Może po prostu poczuł zapach śmierci, pomyślałam. Ale nie pikował w stronę ziemi. Krążył i jakby mi się przyglądał.
Daleko w tyle usłyszałam krzyki. Nie obejrzałam się. Jeśli mają mnie rozpoznać, to dopiero po zobaczeniu ogłoszenia w Proroku. Z drugiej strony, i tak by mnie nie poznali, w złotych włosach i niemal granatowych oczach.
Wiedziałam jedno. Moja moc urosła. Zaklęcia Aurorów próbujących zrobić mi krzywdę w ostatnich chwilach swej agonii odbijały się ode mnie jak od tarczy.
A to tylko dlatego, że ja, Susan Falcon, nie mogłam zginąć inaczej, niż mówi klątwa. W pewnym wieku, może a dwa, trzy lata, przestanę się starzeć i na zawsze pozostanę taka, jaka jestem. Jedyną rzeczą mogącą mnie zabić jest klątwa.
Dopóki utrzymuję jej ciężar na moich barkach, jestem nieśmiertelna.
sobota, 14 września 2013
Ogłoszenia parafialne
Moi kochani Czytelnicy! Mam do Was ogromną prośbę!
Wzięłam udział w konkursie na opowiadanie organizowanym przez chomikuj.pl i interia.pl. Bardzo zależy mi na zajęciu jakiegoś miejsca. Potrzebuję głosów. Nie zaważą one nad ostatecznym wynikiem, ale są bardzo istotne. Jeśli moglibyście, bardzo Was proszę o zagłosowanie tutaj: http://chomikuj.pl/konkurs_literacki/zgloszenia
na opowiadanie pod tytułem "Beck".
Z góry Wam bardzo dziękuję!
P.S. Następny post, jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli, pojawi się jutro lub pojutrze.
Kocham Was! :*
Wzięłam udział w konkursie na opowiadanie organizowanym przez chomikuj.pl i interia.pl. Bardzo zależy mi na zajęciu jakiegoś miejsca. Potrzebuję głosów. Nie zaważą one nad ostatecznym wynikiem, ale są bardzo istotne. Jeśli moglibyście, bardzo Was proszę o zagłosowanie tutaj: http://chomikuj.pl/konkurs_literacki/zgloszenia
na opowiadanie pod tytułem "Beck".
Z góry Wam bardzo dziękuję!
P.S. Następny post, jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli, pojawi się jutro lub pojutrze.
Kocham Was! :*
niedziela, 1 września 2013
Maszyna
- Świetnie, panie Malfoy, świetnie. Mamy już prawie wszystkie składniki. Został tylko jeden. Ktoś może wie jaki? - Profesor Slughorn miał dzisiaj naprawdę dobry humor. W przeciwieństwie do mnie.
- Wyciąg z Błotnicy - mruknęłam pod nosem. Kto jak kto, ale Slughorn słyszał każde moje słowo. Uwielbiał mnie.
- Wspaniale, panno Falcon! Ty i pan Malfoy zdobywacie łącznie pięćdziesiąt punktów dla Slytherinu! - Punktami dla Domu Węża to on nigdy nie skąpił. Scorpius chciał mi przybić piątkę pod stołem, a ja spojrzałam na niego jak na przyszłą ofiarę. Znał ten wzrok. Był jedyną osobą oprócz moich rodziców i siostry, która wiedziała o Klątwie. Wiedział, że w dni nowiu lepiej nie próbować mnie rozśmieszać, bo mogę pokazać zęby. Bynajmniej ie w uśmiechu.
Slughorn cały czas gadał coś pod nosem, a ja zabrałam się za robienie Eliksiru Śmierci.
Jako, że Malfoy był moim przyjacielem, a ja byłam mądra, tylko my dwoje wykonaliśmy go poprawnie.
*********************************************************************************
Leżałam sama w dormitorium. Wszyscy byli na kolacji w Wielkiej Sali. Ja nie musiałam już jeść tak często. Nie wiem dlaczego. Z każdym dniem jadłam mniej i byłam coraz rzadziej głodna. Zmieniałam się coraz bardziej. Moja moc miała niedługo zacząć miotać mną jak szmacianą lalką. Czułam to już teraz. Niedługo moje ciało okaże się zbyt słabe, by móc znieść siłę moich czarów.
Bałam się. Nie lubiłam bólu, a wiedziałam, że boleć będzie.
W najlepszym wypadku.
Trochę nudziło mnie życie w Hogwarcie. Przyzwyczaiłam się już do chowania się, motania klątwami, o jakich mało kto słyszał i łaszenia się do Toma. Właściwie, to najbardziej do tego ostatniego. Kiedy mieszkałam w Riddle Manor orzy każdej możliwej okazji dawałam nura pod jego ramię albo wieszałam mu się na szyi tak mocno, że gdy robiłam to z zaskoczenia to aż go ciągnęło w dół. Tęskniłam też za Cyzią. Co z tego, że była babcią mojego przyjaciela, i tak ją kochałam. Była taką moją konsultantko-stylistką i zarazem przyjaciółką. Tęskniłam za wszystkimi w Riddle Manor. Nawet za Greybackiem, którego początkowo nienawidziłam. Jak się go lepiej poznało okazywał się naprawdę fajnym gościem sypiącym żartami dwadzieścia cztery przez siedem.
*********************************************************************************
Nareszcie noc. Czekałam na nią od końca poprzedniej. Odkąd wróciłam do zwykłego szkolnego życia funkcjonowałam jak maszyna. W ciągu dnia wykonywałam tylko mechanicznie podstawowe czynności. Nocą, kiedy wszyscy już spali, wymykałam się przez okno (zalety posiadania skrzydeł) i szwendałam się po lesie.
A, właśnie, skrzydła. To jedna z moich nowych zdolności. Parę dni temu, kiedy wracałam od postaci testrala do człowieka, przemiana zatrzymała się w połowie i zostałam ze skrzydłami. I tak nauczyłam się rozkładać tylko skrzydła.
Tak właśnie spędziłam trzy miesiące.
W maju wszystko miało się zmienić.
******************************************************************************************************************************************************************
Dzisiaj krótko, ale nie zdążę napisać więcej. Nadchodzi rok szkolny i posty będą znacznie rzadziej, ale nie zawieszam. Do tego cały czas pracuję nad nowym opowiadaniem, niepotterowskim. Konkurs został zakończony, nie było żadnych zgłoszeń. Dementoka wykazała chęć wzięcia udziału, ale opisu nie dostałam :c Tak więc kończę i polecam Wam obejzrenie serialu 'Hannibal', bo warto. Lepsze od House'a :) Pozdrawiam :*
środa, 31 lipca 2013
Klątwa Ravenclaw
************************************************************************************************************
The wolves are at my door
Wating for my empire to fall.
************************************************************************************************************
Nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Wszystkie moje rzeczy zostały w Riddle Manor, a ja włóczyłam się po magicznej części Londynu pod postacią czarnego wilka. Kompletnie nikt nie wiedział, że jestem animagiem, dlatego nikt nie podejrzewałby, że to ta zła Susan Falcon, która stała się Śmierciożerczynią. I tak nikt nie podejrzewał. Ludzie, którzy zaatakowali pałac Toma nie przyszli po mnie ani po niego, tylko po ukrywających się tam sługusów Voldemorta.
Animag... to brzmiało tak... wspaniale. Chciałabym nim być.
Wiem, teraz myślicie, że gadam od rzeczy, bo najpierw mówię, że jestem animagiem, a potem, że chciałabym nim być. Ale zaraz wyjaśniam.
Nauczyłam się sztuki przemieniania się w zwierzę na czwartym roku Hogwartu. I przez jakiś czas było dobrze. Naprawdę dobrze.
Dopóki mój mądry mózg nie wpadł na pomysł wysłania mnie do Zakazanego Lasu.
W noc pełni.
Nie sądziłam, że mogą tam być wilkołaki. Myślałam, że już wszystkie wybito. Ja naprawdę potrzebowałam tylko składników na eliksir, za który miałam dostać dodatkową ocenę i który miałam wykonać tylko ja.
Zostałam pogryziona przez... przez to potworne stworzenie.
Przez dobry rok prawie wcale nie spałam, a jak spałam, to budziłam się z wrzaskiem na ustach. Współczuję dziewczynom, z którymi dzielę dormitorium.
W noce, kiedy nie mogłam zasnąć łaziłam po lesie. Po tym, jak zostałam zaatakowana niczego już się nie bałam (Przynajmniej na jawie. Sny to inna sprawa.) Wilkołaki? Co one mi teraz mogą? Ewentualnie po mordzie polizać i podkulić ogon.
Nikt się o tym nie dowiedział. Leżałam na środku lasu w kałuży własnej krwi przez jakiś czas, nie ruszając się i czekając, aż wrócą mi siły. Wiem, że to głupie. Ale wstydziłam się tego. Miałam przez moment nawet ochotę na stałe tam zostać, tak bardzo bałam się mojego wilkołactwa.
Ale - ku mojemu zdziwieniu - nie stałam się wilkołakiem.
Stałam się hybrydą.
Połączeniem animaga - wilka i wilkołaka. Animagiem, którego przemiany bywają niezależne od woli czarodzieja. Dlatego miałam sny o wilkach. Bo przez długi czas udawało mi się nie zmieniać i myślałam, że to się skończy. Nadzieja matką głupich. Uciekałam przed tym, co ukazywało mi się w snach. Że chowam się przed nieuchronnym. Że wilcza, czyli przeważająca część mnie się zbliża i wkrótce nie będę w stanie jej w sobie zdusić.
Po jakimś czasie od zakażenia tak zwanymi bakteriami likantropii coś zaczęło we mnie szwankować. Stałam się bardziej agresywna, ale tłumaczyłam to właśnie zakażeniem i stresem. Ale to było coraz gorsze. Bywało, że miałam ochotę wybić połowę Hogwartu własnymi rękami, a jednocześnie czułam wolę... latania. Ile razy mało nie rzuciłam się z okna, bo byłam święcie przekonana, że mam skrzydła. Aż strach.
Pewnego ranka wszystko się wyjaśniło. Myjąc zęby splunęłam do umywalki. Zamiast śliny z moich ust pociekła dziwnie rzadka, żółta ciecz. Zdziwiona posmakowałam jej.
Przez dwadzieścia godzin skręcałam się na łóżku w dormitorium jęcząc z bólu.
Dwa dni po tym wydarzeniu, kiedy byłam już w miarę zdrowa, wyszłam znów do Zakazanego Lasu.
I tam się zaczęło.
Najpierw zmieniłam się w wilka.
Potem w testrala.
I na końcu w węża.
Byłam przerażona.
Zmieszanie się wilkołactwa z animagią spowodowało dziwną mutację genetyczną pozwalającą mi na zmienianie się nie w jedno, a w trzy zwierzęta.
Jednak to nie okazało się być wszystkim. Czy ja naprawdę na to wszystko zasłużyłam?!
Bowiem po spędzaniu większej części wolnego czasu w bibliotece znalazłam coś, co doprowadziło mnie na skraj załamania nerwowego.
Pozwolę więc sobie zacytować fragment księgi "Założyciele Hogwartu i ich tajemnice".
Jak wszystkim powszechnie wiadomo, Salazar Slytherin raczej nie przepadał za pozostałą trójką założycieli. Tak przynajmniej podają źródła, które uznajemy za zaufane. Takiej wersji uczą się też młodzi czarodzieje w szkołach.
Prawdą jednak jest, że Salazar nie był całkowicie odosobniony. Bardzo lubił towarzystwo Roweny Ravenclaw, którą cenił za jej inteligencję i zaradność. I z wzajemnością. Lubili się do tego stopnia, że oboje zdradzili swoich małżonków. Owocem ich miłości była Sarafine Slytherin, przyszła żona Jeana Falcona. Gdy o nieślubnym dziecku Roweny dowiedział się jej mąż, rzucił na rodzinę Slytherinów klątwę. Gdy Sarafine osiągnęła wiek dorosły i dowiedziała się o ciążącym na niej "kłopocie" postanowiła udać się do wróżbiarki, która wypowiedziała taką oto przepowiednię:
Na córce Slytherina ciąży czar
Niegroźny dla większości jej potomków.
Dopiero, gdy natrafi na potężnego czarodzieja,
pokaże, czym naprawdę jest.
Otóż za ponad tysiąc lat brzemię przekazywane z pokolenia na pokolenie natrafi na
Dziewczynę z domu Slytherina, posiadającą wielkie zdolności, o lodowobiałych oczach i Czekoladowych włosach, o cerze czystej jak mleko.
Która pokocha czarnoksiężnika i który dzięki niej odnajdzie szczęście.
Dziewczyna ta będzie musiała zmierzyć się z klątwą, której ciężaru nie wytrzymałby zwykły czarodziej.
Stanie się istotą nocy, stworzeniem niewytłumaczalnie potężnym i groźnym, którego słabością będzie jego siła i którego siłą będzie jego słabość.
W wieku lat czternastu posiądzie moc pozwalającą jej na zmienianie się w zwierzę lasu i dzikości: w wilka.
Wtedy też zemsta Ravenclawa znajdzie swoją ofiarę.
Krew potomkini dwóch założycieli Hogwartu zostanie skażona toksynami wilkołactwa.
Przez to zostanie ona niewolnicą Zwierząt Diabła, czyli wilka, testrala i węża.
To w nie będzie się przemieniała jako animag, nie zawsze wedle jej woli.
Sprawi to, że stanie się niepokonana i niemal nieśmiertelna, zdolna do wszystkiego, mroczna, silniejsza od najpotężniejszych.
Sarafine uznała tę przepowiednię za nieprawdziwą, ponieważ uważała, że nie może ona być aż tak dokładna. Do dziś nie wiadomo, czy się myliła, ponieważ osoba, na której ciąży klątwa prawdopodobnie jeszcze się nie narodziła.
Wszystkie te informacje zaczerpnęliśmy z autentycznych listów, dzienników i pamiętników, których autorami są właśnie Rowena, Salazar i Sarafine.
No to już wiadomo, jak się czułam. Ciąży na mnie klątwa.
To dlatego jestem, jaka jestem.
Po tygodniu szwendania się bez celu i upewnieniu się, że nikt nie wie o moim śmierciożerstwie postanowiłam wrócić do Hogwartu.
- Susan! Matko Boska, gdzieś ty była?! Tak się o ciebie martwiłyśmy! McGonnagal powiedziała nam, że pojechałaś do jakiejś ciotki czy coś, ale nie było cię tak długo! Jest już marzec, a ty wyjechałaś w grudniu! Miało cię nie być tylko tydzień! Jak ty się wytłumaczysz... no, ale dobrze, że chociaż wróciłaś i że nic ci nie jest.
- Spokojnie, Shelby. Nic mi nie jest. Załatwię to sama.
- Wyglądasz tragicznie!
- Wiem, tak się składa, że umiem używać lustra. Po prostu... jestem strasznie niewyspana.
- Susannah Falcon! - Oho, kłopoty (czytaj: McGonnagal) się zbliżają. Jakim cudem dostała się do dormitorium, i to Slytherinu? - Co... gdzie ty byłaś?!
- Ja...
- Miało cię nie być raptem dwa tygodnie, a nie trzy miesiące!
- Wizyta mi się przedłużyła, pani profesor. Jeśli pani sobie tego życzy, mogę przynieść podpis cioci.
- Och... już nie trzeba. Nie chodzi mi o to. Rozumiem twoje położenie. Po prostu się martwiłam. Teraz naprawdę nie jest bezpiecznie. Aurorzy giną, są zabijani przez Śmierciożerców, wygląda na to, że się... reaktywowali. - Wypowiedziała to słowo ze strachem w głosie. - Profesor Longbottom...
- Wiem, pani profesor. Czytałam o tym. Bardzo mi przykro.
- Susan! - Slughorn mało nie udławił się z radości. W końcu jego ukochana uczennica wróciła!
- Profesorze Slughorn. - Powiedziałam ciszej, ale równie entuzjastycznie. Naprawdę go lubiłam.
- Jak dobrze, że nic ci nie jest! Zaraz powiadomię skrzaty, przyniosą ci coś ciepłego do picia... Wyglądasz jak duch! Co ci jest? Jesteś chora? Naprawdę, w takim stanie cię jeszcze nie widziałem... - To, że McGonnagal weszła do dormitorium dziewcząt jestem w stanie zrozumieć. Ale Slughorn?!
- Nic mi nie jest. - Odpowiedziałam. - Chyba pójdę się położyć.
- Tak. tak, idź i wypoczywaj! - Krzyknął opiekun Slytherinu, po czym razem z dyrektorką się ulotnili. Zdejmując buty uśmiechnęłam się złowieszczo pod nosem. Jak ci wszyscy ludzie są naiwni... To, że wyglądam na zmęczoną, nie znaczy, że taka jestem. Tak naprawdę, jak na potwora przystało, jestem pełna energii.
Przez to wszystko całkowicie zapomniałam o Tomie. Tęskniłam za nim. Jego brak mnie zabijał. Nie mogłam z nim porozmawiać, nie mogłam go przytulić ani pocałować. Przez to moja zmora wracała. Zew był coraz silniejszy.
Las wzywał wilka.
środa, 3 lipca 2013
Demon
Nie mogłem tego znieść. Straciłem ją. Czułem ból gorszy od wszystkich cierpień, które przeżyłem. Słyszałem swój wrzask, widziałem siebie leżącego i krzyczącego. Jedna łza, która spłynęła mi po twarzy na samym początku zmieniła się w potok. Potok? To za mało powiedziane.
Lord Voldemort płakał z powodu czyjejś śmierci.
Nie byłem już w kościele. Leżałem na plecach w jakiejś ciemnej otchłani, od czasu do czasu skręcając się i wyprężając kręgosłup z bólu.
Chciałem umrzeć.
Tak po prostu.
Nie obchodziło mnie, że moi podwładni poświęcili swoje życie(które i tak im zwróciłem), żebym ja mógł wrócić ze świata zmarłych. Miałem to gdzieś. Nie chciałem żyć z tym bólem.
W sumie ból byłbym w stanie wytrzymać.
Ale nie życie bez Susan.
Na samą myśl o niej przechodziły mnie ciarki.
Nie pamiętałem jej z czasów, kiedy żyła. Pamiętałem tylko tą srebrną, pociągłą twarz, z wielkimi, ciemnoniebieskimi, martwymi oczami. Pamiętałem czarne włosy, które unosiły się lekko jak aureola wokół jej głowy. Były swojej pierwotnej długości, nie uszkodzone zaklęciem. Pamiętałem szarą plamę w miejscu, gdzie znajdowało się jej serce, jakby namalowaną krwią jednorożca. Pamiętałem czarną suknię ślubną. Nienaturalnie długie i chude ręce, palce zakończone ostrymi szponami, nie paznokciami. I łzy. Czarne. Jak atrament.
Nie była duchem. Duchy wyglądają jak zwykli ludzie, tylko, że... no, są przezroczyści. Ona nim nie była.
Ona była demonem.
***
Było mi tak dobrze. Tak potwornie, okropnie, cudownie, grzesznie dobrze. Słodko. Niektórzy, ci bardziej optymistyczni, tak właśnie opisują śmierć. Czy umarłam? Trudno powiedzieć. Gdybym umarła nie słyszałabym tych wrzasków.
Wrzasków?
Skąd tu wrzaski?
Ktoś mi chyba zabiera fach.
Przepraszam bardzo, ja tu jestem od wrzeszczenia, halo!
Otworzyłam oczy.
Zobaczyłam baldachim łóżka Toma.
Koło mojego lewego ucha ciągle ktoś wrzeszczał.
Ale nie zwróciłam na to takiej uwagi, jak powinnam.
Zobaczyłam coś, co zatrzymało moje serce. Jeśli w ogóle ono jeszcze biło.
Naprzeciwko mnie siedział testral.
Ale nie taki zwykły, typowy testral.
Miał złote oczy.
Wysunęłam nogę spod kołdry. On także przesunął swoją. Przychyliłam głowę w prawo, jak to miałam w zwyczaju. On również poruszył łbem.
Zapominając o istnieniu czegoś takiego jak mózg, zerwałam się z łóżka i skoczyłam w stronę stworzenia. Ono również rzuciło się w moją stronę. W momencie, kiedy powinniśmy się zderzyć zdechły koń rozpłynął się w powietrzu, zostawiając za sobą tylko gęsty, czarny dym.
Ja za to z hukiem godnym wystrzału z mugolskich magicznych patyków (Kiedyś wiedziałam, jak się nazywały. Jedna z pierwszorocznych opowiadała mi, co robili na Mugoloznawstwie. Tak na marginesie, jaki szanujący się Ślizgon chodzi na Mugolznawstwo?! No i ta dziewczynka opowiadała mi o jakichś rolwerelach, czy coś takiego) uderzyłam o podłogę. Zbierając się z podłogi zauważyłam, że krzyk ucichł. Spojrzałam w stronę łóżka.
Tom siedział jakby mu kij z kręgosłupem zamienili. Miał szeroko otwarte oczy, dzikie z przerażenia. Spojrzenie wbił w swoje nogi, patrzył na nie tym swoim niewidzącym wzrokiem. Po chwili powoli podniósł je na mnie. Nie byłam z tego zadowolona, bo wyglądałam... no, dość niekorzystnie. Zgięta wpół, przypominałam mojego dalekiego kuzyna - wilkołaka. Byłam pewna, że to na pewno mi nie pomaga, ale stan faktyczny był jeszcze gorszy niż się spodziewałam.
Miałam złote tęczówki.
To niemożliwe.
Cudowny koszmar.
Okropny sen.
Ona żyła.
Widziałem ją.
Cały czas widzę.
Stoi nienaturalnie wygięta na środku komnaty patrząc na mnie żółtozielonymi oczyma.
Nie mogła być prawdziwa.
Wszystko się zgadzało.
To nie była stara ona.
To był ten sam demon.
Wyprostowałam się i podeszłam do niego, ale on się cofnął. Stanęłam. Nie wiedziałam o co mu chodzi. Widziałam go niesamowicie wyraźnie pomimo egipskich ciemności.
- Tom? Co ci...
- Odejdź. - Przerwał mi. W jego oczach była panika.
Zrobiłam jeszcze jeden krok w jego kierunku. On chwycił różdżkę i błyskawicznie skierował ją w moją stronę. Nie mogłam sięgnąć swojej, leżała na szafce nocnej obok łóżka. Bez niej w ręku czułam się niepewnie.
- Co ty... Tom! - Krzyknęłam, kiedy emocje strachu w jego oczach zmieniły się w szaleńczą groźbę.
- Nie podchodź bliżej. Ani kroku, bo cię zabiję.
Nie wiedziałam, o co chodzi. Nigdy się tak wobec mnie nie zachowywał. Widział we mnie wroga.
Zagrożenie.
Chwilę stałam w bezruchu. Rzuciłam krótkie spojrzenie w stronę stolika nocnego. Rozum kazał mi się nie ruszać, instynkt - walczyć.
Jednak więcej było we mnie dzikiego zwierzęcia niż człowieka, chociaż dotychczas myślałam, że było na odwrót. Niewiele myśląc rzuciłam się do różdżki. W sumie to nie ja to zrobiłam. To ta mroczna, wewnętrzna część mnie. Wilk. Tom miotnął we mnie czymś, nawet nie wiem czym. Pozwalając wilczycy na przejęcie kontroli nad moim ciałem i umysłem poruszałam się szybciej i zwinniej niż normalnie. Moje ruchy wyglądały jakbym miała zespół Marfana*.
Riddle rzucał we mnie różnymi klątwami, ale ja zgrabnie je omijałam. Poruszałam się na czterech nogach, skakałam po kolumnach łóżka, po stołach... Tom przez chwilę jeszcze atakował, ale po jakimś czasie przestał. Kiedy on ustąpił, ja również stanęłam. Zawisłam na karniszu nad oknem, przytrzymując się nogami i lewą ręką. Prawa wisiała bezwładnie. Tom wpatrywał się we mnie. Nigdy nie widziałam go w takim stanie. Naprawdę się bał. Ale ja się tym nie przejmowałam. Ba, nie czułam do niego żadnych uczuć. Po prostu był. A ja się zmieniałam. Skierowałam swoje poczerwieniałe z szaleństwa oczy w stronę okna. Szybkim ruchem otworzyłam je i skoczyłam w ciemność.
*********************************************************************************
* Zespół Marfana to schorzenie, którego głównymi objawami jest nienaturalnie duży wzrost, bardzo chudy wygląd, wydłużone kończyny i palce, oraz czasami wgniecenia w klatce piersiowej. Osoby z tą chorobą mogą wykonywać ruchy nieosiągalne dla ciała zdrowego człowieka, na przykład zgiąć łokieć na zewnątrz.
Opisałam wygląd Susan jako osoby z tym zespołem dlatego, że wykonywała właśnie takie nienaturalne ruchy. Jeśli ktoś chce zobaczyć o co mniej więcej mi chodziło, to polecam obejrzenie filmu "Mama" lub filmiku: http://www.youtube.com/watch?v=DE4MVdHJEFI (UWAGA, film "Mama" grozi koszmarami i panicznym strachem przed ścianami. Wiem jak to brzmi, ale taka prawda. A, i jeszcze przed szafami. A filmik z YouTube też do komedii się nie łapie.)
*********************************************************************************
Hahahaha, pisałam to TYDZIEŃ. Wyszło dość dziwnie, ale to tylko wstęp. Nasza Suzana szaleje. Byłam pewna, że będzie długi post, a wyjszło krótko ;__; soł klołz.
Łuhuhuhu, za dużo Javiera Boteta i jego chorych filmów ;__;
Wiem, że mnie nienawidzicie za to, że zabiłam Zuzkę, a potem ją wzięłam wróciłam. Wiem, jestem okropną zołzą, wiem. No ale cóż: zawsze nadużywałam władzy, którą mi dano ^^
Aha, i mam na Was focha, że mi nie wysłaliście Waszej wizji mnie. Foch forver, lub, jak mówi moja Siostrzeniczka, fołfołełfeł.
No i od razu ostrzegam, że w lipcu przez co najmniej dwa tygodnie nie będzie nowego posta, bo wyjeżdżam. Postaram się dodać jeszcze jedną notkę, przed wyjazdem, ale nie obiecuję, zależy jak się czas ułoży.
I nie spodziewałam się po Was takiej siły pisania komentarzy! Zwykle to dochodziło maksymalnie do trzech komentarzy na post, a teraz? Z tego wniosek, że wystarczy zabić głównego bohatera, żeby się ruch na blogu zrobił ^^
Wybaczcie mi, jakaś dziwna dziś jestem ;__;
Kocham Was, paaa :*
piątek, 21 czerwca 2013
Gnijąca Panna Młoda
Stałem przed księdzem. Chwila... przed księdzem?! A, zapomniałem. Musiałem zająć się wszystkim w świecie mugoli, bo w magicznym mnie szukają.
No wiec stałem przed księdzem.
Koło mnie, a raczej naprzeciwko mnie stała Susan.
Taka, jaką sobie wymarzyłem.
W długich, falowanych włosach w kolorze gorzkiej czekolady, z wielkimi, zimnymi oczami wpatrzonymi w podłogę, malinowymi ustami i bladą jak śnieg cerą.
Z bukietem czarnych róż w smukłych dłoniach.
W powłóczystej sukni, ciągnącej się jeszcze kilka metrów za nią, z gorsetem wysadzanym kryształami, bez ramiączek, idealnie podkreślającą jej figurę. Suknia sama w sobie była piękne, ale najbardziej podobał mi się jaj kolor.
Zwykle go nienawidzę, ale w tej sytuacji i na tej osobie kochałem go.
Biała.
Ja w garniturze - co rzadko mi się zdarza. Wpatrzony w moją boginię jak w obrazek.
Koło nas jakieś dzieciaki, gówno mnie obchodziły. Susan też ich tu nie chciała, ale nie było rady. W sumie nie wiem kto je tu zaciągnął. W każdym razie miały radochę, bo całe w kwiatach były. Rzucały na ścieżce, a że wiatr wiał, jak to w Anglii...
No nieważne.
Ważne było to, że moje serce biło jak nigdy.
-Tak.
Usłyszałem swój własny głos. Za mną... teraz ona. A co jeśli..? Nie! Musi się zgodzić.
Już otwierała usta, by wypowiedzieć decydujące słowa.
Ale chwila, która miała być najpiękniejszą w moim życiu, okazała się najgorszą.
Znowu rozbłysło to światło, które lepiej wygląda z drugiej strony.
Susan zachwiała się.
Złapałem ją, ale było za późno.
Susan nie żyła.
Jej oczy były zamglone.
Martwe.
Spokojne.
Na sali powstał chaos.
Nikt nie wiedział co się dzieje.
Tylko ja klęczałem z nią rozłożoną na moich kolanach.
Dokładnie tak jak wtedy, gdy pocałowałem ją po raz pierwszy.
Tylko że wtedy straciła tylko włosy, nie życie.
Spojrzałem w górę. Zobaczyłem jej ducha. Tak pięknego, ale tak strasznego. Ubranego w suknię ślubną, dokładnie taką jaką miała na sobie, z jednym wyjątkiem: suknia była czarna.
Zjawa nachyliła się i lekko mnie pocałowała.
Zacisnąłem powieki aż do bólu.
Po policzku spłynęła mi pojedyncza łza.
Nadeszła kara za moje grzechy.
*********************************************************************************
Hahahaha możecie mnie zabijać, no już, czekam :D
Wybaczcie mi, ale musiałam.
Post dedykuję PONOWNIE kochanej Mahomo, która obchodzi w sobotę urodzinki!! Sto lat!!! Wiem, że troszkę Ci kiepski prezent na urodziny sprawiłam tym postem, ale coś, niech się dzieje wola Boża.
Pozdrawiam :*
sobota, 8 czerwca 2013
Neville
-Boże. Oni... Oni mnie....
-Cicho... Nie znajdą cię. Nie ma takiej opcji. Są zbyt głupi. Nie wiedzą, że tu jesteś.
-W takim razie dlaczego tu są?! Szukają mnie, słyszysz?! Ktoś musiał nas wydać! Wtedy, kiedy byli tu ostatnio, szukali ciebie i tych, którzy uciekli z Azkabanu, a nie mnie. A nie mogli przekazać, że tu jestem , bo ich zabiliśmy. To ktoś z nas!
-Chyba nawet wiem kto... - Tom spochmurniał. - Greyback. Wszędzie głośno, że go złapali. Pewnie postawili go przed decyzją: wyda nas, skrócą mu odsiadkę w Azkabanie. A on, naiwny, im uwierzył.
-Zabiję drania. Powyrywam mu te zawszone kłaki!
-Spokojnie. Tym akurat zajmą się dementorzy. Przechodzą na naszą stronę.
-Nie ufałabym im. Cały czas część z nich jest z McGonnagall.
-Dla zmyłki. Tak samo centaury. Jedno słowo i zaatakują Hogwart.
-Tych to tym bardziej pilnuj. To dzikusy. Niektóre są wierne i dobre jak konie, ale większość jest naprawdę podła - jak ludzie.
-Jak się im obieca lepsze miejsce do życia niż ten cały las w Hogwarcie to od razu się z nich miłe baranki robią.
*********************************************************************************
W razie czego nikt z nas nie poszedł do swoich sypialni, wszyscy znaleźli sobie jakiś kącik do spania na ostatnim piętrze, do którego prawie wcale nie docierały zaklęcia. Trochę dziwnie czułam się z tym, że muszę spać w jednym pomieszczeniu z takimi ludźmi jak na przykład Lucjusz Malfoy czy Rabastan Lestrange, ale nie mieliśmy wyboru.
Co godzinę zmieniały się warty, także na dobrą sprawę nikt oprócz mnie i Toma nie pospał. Też chciałam zaliczyć chociaż jedno czuwanie, ale Riddle mi zabronił.
Noc była w miarę spokojna, Aurorzy chyba sobie odpuścili. W ciągu tego jakże długiego czasu sześciu godzin snu jedynymi dźwiękami były głosy ludzi dochodzące z zewnątrz, które i tak słyszałam tylko ja. Najwyraźniej - tak jak my - zostawili kilku jako czujki, w razie gdyby jakiś dobroduszny Śmierciożerca z wyrzutami sumienia większymi od swojego monstrualnych rozmiarów ego postanowił z własnej woli oddać się w ręce Ministerstwa i skończyć z życiem ponad prawem, a rozpocząć nowe - za krateczką. Jak ja kocham naiwność ludzi.
Sama nigdy nie byłam specjalnie naiwna. Pewnie, zdarzały mi się chwile słabości, kiedy wierzyłam każdemu i we wszystko, ale życie nauczyło mnie, że tak naprawdę nie warto ufać nikomu. Tak na dobrą sprawę to całkowicie zaufać potrafię tylko rodzicom. Nawet Toma nie jestem tak pewna.
Przez większą część mrocznej pory doby nie spałam, dlatego kiedy Riddle jako ostatni opuszczał komnatę ja znów zamknęłam oczy i postanowiłam nadrobić nieprzespany czas. Byłam pewna, że dobrze mi to zrobi.
Jednak jak zwykle się myliłam.
Weszłam do łazienki pochłonięta takimi rozmyślaniami nie zaszczycając lustra spojrzeniem Królowej Mroku. Narcyz, tak wołali na mnie zanim stałam się taką czarodziejską terrorystką Hogwartu, której wszyscy biją pokłony i która ma własną grupkę wyznawców (wut?) zbierającą się co tydzień w Pokoju Życzeń i recytującą modły, żeby ich Królowa nie strzeliła na nich focha i ich nie zaklęła. Czyli do trzeciej klasy. Takie złe ze mnie dziecko było.
Owszem, schlebiało mi to całe zamieszanie wokół mnie. Te przestraszone oczęta głupiutkich Gryfonów i jeszcze głupszych Puchonów. I trochę mądrzejszych Krukonów. I fajnych Ślizgonów. Wszyscy się mnie bali. A ja lubię, kiedy się mnie ktoś boi. Boi równa się szanuje. A tego oczekuję od ludzi: szacunku. Tak mało rówieśnicy okazywali mi go gdy byłam młodsza, teraz wszyscy tego żałują. A będą żałowali jeszcze bardziej. Kiedy dowiedzą się, że jestem mordercą będą robili w gacie ze strachu, bo będą pewni, że będę się mścić. I dobrze. Tak się stanie, niech mnie no ktoś tylko wypuści do ludzi. Zajęta obmyślaniem kary dla każdego z moich dawnych "kolegów" podeszłam do lustra i stanęłam jak wryta. Strach związany ze snem o wilku jednak się pojawił. Żeby nie krzyknąć ugryzłam się w język tak mocno, że zaczął krwawić. Ale nie to było teraz moim zmartwieniem. Spojrzałam na okładkę gazety leżącą na moim biurku, do którego nawet nie wiem kiedy podeszłam.
"PROFESOR NEVILLE LONGBOTTOM NIE ŻYJE".
A ja byłam cała umazana krwią.
Świeżą krwią.
*********************************************************************************
Kurde, robi się z tego słaby horror. Zobaczycie, kiedyś skończy się generacja Lalki Chucky a rozpocznie się generacja AjLawJu Kedawra. Mówię Wam.
Dopsz. Tym rozdziałem pozdrawiam Madzię, która męczy mnie o posty jeszcze poza tęczowym światkiem internetu :*
Trochę dużo tu krwi, ale co tam. Jak Voldziu to Voldziu.
Niedługo znowu nowy rozdział, bo ta jędza zwana weną wróciła.
Głosujcie na mojego bloga, jeśli go lubicie:
http://www.kidzuita.blogspot.se/
Kocham Was Voldemortki :*
Papa :*
-Tych to tym bardziej pilnuj. To dzikusy. Niektóre są wierne i dobre jak konie, ale większość jest naprawdę podła - jak ludzie.
-Jak się im obieca lepsze miejsce do życia niż ten cały las w Hogwarcie to od razu się z nich miłe baranki robią.
*********************************************************************************
W razie czego nikt z nas nie poszedł do swoich sypialni, wszyscy znaleźli sobie jakiś kącik do spania na ostatnim piętrze, do którego prawie wcale nie docierały zaklęcia. Trochę dziwnie czułam się z tym, że muszę spać w jednym pomieszczeniu z takimi ludźmi jak na przykład Lucjusz Malfoy czy Rabastan Lestrange, ale nie mieliśmy wyboru.
Co godzinę zmieniały się warty, także na dobrą sprawę nikt oprócz mnie i Toma nie pospał. Też chciałam zaliczyć chociaż jedno czuwanie, ale Riddle mi zabronił.
Noc była w miarę spokojna, Aurorzy chyba sobie odpuścili. W ciągu tego jakże długiego czasu sześciu godzin snu jedynymi dźwiękami były głosy ludzi dochodzące z zewnątrz, które i tak słyszałam tylko ja. Najwyraźniej - tak jak my - zostawili kilku jako czujki, w razie gdyby jakiś dobroduszny Śmierciożerca z wyrzutami sumienia większymi od swojego monstrualnych rozmiarów ego postanowił z własnej woli oddać się w ręce Ministerstwa i skończyć z życiem ponad prawem, a rozpocząć nowe - za krateczką. Jak ja kocham naiwność ludzi.
Sama nigdy nie byłam specjalnie naiwna. Pewnie, zdarzały mi się chwile słabości, kiedy wierzyłam każdemu i we wszystko, ale życie nauczyło mnie, że tak naprawdę nie warto ufać nikomu. Tak na dobrą sprawę to całkowicie zaufać potrafię tylko rodzicom. Nawet Toma nie jestem tak pewna.
Przez większą część mrocznej pory doby nie spałam, dlatego kiedy Riddle jako ostatni opuszczał komnatę ja znów zamknęłam oczy i postanowiłam nadrobić nieprzespany czas. Byłam pewna, że dobrze mi to zrobi.
Jednak jak zwykle się myliłam.
***
Profesor Longbottom szedł niezdarnie i ślamazarnie (jak to miał w zwyczaju) ku szklarniom.
Nie miał najmniejszego pojęcia, że ktoś go obserwuje.
Z lasu zionęły dzikim spojrzeniem wielkie, żółte ślepia.
On, niczego nie świadomy, siłował się z zamkiem do trójki - znowu lazł do mandragor.
Po kilku minutach zaciętej walki z klamką zrezygnowany poczłapał do chatki Hagrida.
Zapukał. Czekając, aż pół-olbrzym mu otworzy zaczął się rozglądać.
Kiedy jego wzrok zatrzymał się na ścianie drzew Zakazanego Lasu zamarł.
Zauważył oczy. W jego własnych natychmiast zakwitło przerażenie i panika.
Zaczął głośniej i szybciej walić w drzwi chatki, ale bez odzewu.
Kiedy znów spojrzał w stronę Lasu nic nie zobaczył. Oczy zniknęły.
Nie wiedział, czy ma się bać jeszcze bardziej, czy cieszyć.
Powolnym ruchem obrócił się i na rozdygotanych nogach potruchtał do zamku.
Przebiegając koło Wierzby Bijącej potknął się o wielką czarną bryłę, której - nie wiedzieć czemu - nie zobaczył.
Coś, co uznał za kamień lub konar drzewa zaczęło się poruszać i podnosić.
Po kilku sekundach nad Nevillem Longbottomem stał czarny wilk, wzrostem bardzo podobny do Hagrida.
Potwór błyskawicznie rzucił się na profesora Zielarstwa i zaciągnął go do lasu.
Człowiek był tak przerażony, że zapomniał nawet krzyczeć mimo ogromnego bólu w łopatce i obojczyku, w które wbijały się długie jak palce dorosłego mężczyzny kły.
Kiedy tylko znaleźli się pod osłoną drzew bestia rzuciła się na Neville'a rozszarpując mu kark.
***
Obudziłam się - o dziwo - bez wrzasku. Wręcz przeciwnie, byłam pełna energii, wypoczęta i ani trochę nie zestresowana przez sen. Przeczesałam ręką włosy. Ten odruch został mi jeszcze z czasów, kiedy miałam długie, piękne fale, a nie jakieś kikuty.
Idąc do łazienki minęłam się z Draco Malfoyem. Wesoło go przywitałam, ale on tylko dziwnie na mnie spojrzał. Tak samo było z Bellatrix, Rudolfusem, Narcyzą i Astorią. Pomyślałam, że pewnie wstali lewą nogą albo coś. Ale byłam pewna, że nie popsuje mi to humoru. Chociaż ten jeden raz chciałam być "niemroczna" i radosna. Niezła jestem. Z jednej skrajności w drugą. Poszłam do mojej toalety, byłam pewna, że jest już bezpiecznie. Dziwiłam się Aurorom, że są na tyle głupi, żeby zostawić tak niebezpiecznych osobników jak my bez walki. Ale cóż. Jeden zero. Haha.Weszłam do łazienki pochłonięta takimi rozmyślaniami nie zaszczycając lustra spojrzeniem Królowej Mroku. Narcyz, tak wołali na mnie zanim stałam się taką czarodziejską terrorystką Hogwartu, której wszyscy biją pokłony i która ma własną grupkę wyznawców (wut?) zbierającą się co tydzień w Pokoju Życzeń i recytującą modły, żeby ich Królowa nie strzeliła na nich focha i ich nie zaklęła. Czyli do trzeciej klasy. Takie złe ze mnie dziecko było.
Owszem, schlebiało mi to całe zamieszanie wokół mnie. Te przestraszone oczęta głupiutkich Gryfonów i jeszcze głupszych Puchonów. I trochę mądrzejszych Krukonów. I fajnych Ślizgonów. Wszyscy się mnie bali. A ja lubię, kiedy się mnie ktoś boi. Boi równa się szanuje. A tego oczekuję od ludzi: szacunku. Tak mało rówieśnicy okazywali mi go gdy byłam młodsza, teraz wszyscy tego żałują. A będą żałowali jeszcze bardziej. Kiedy dowiedzą się, że jestem mordercą będą robili w gacie ze strachu, bo będą pewni, że będę się mścić. I dobrze. Tak się stanie, niech mnie no ktoś tylko wypuści do ludzi. Zajęta obmyślaniem kary dla każdego z moich dawnych "kolegów" podeszłam do lustra i stanęłam jak wryta. Strach związany ze snem o wilku jednak się pojawił. Żeby nie krzyknąć ugryzłam się w język tak mocno, że zaczął krwawić. Ale nie to było teraz moim zmartwieniem. Spojrzałam na okładkę gazety leżącą na moim biurku, do którego nawet nie wiem kiedy podeszłam.
"PROFESOR NEVILLE LONGBOTTOM NIE ŻYJE".
A ja byłam cała umazana krwią.
Świeżą krwią.
*********************************************************************************
Kurde, robi się z tego słaby horror. Zobaczycie, kiedyś skończy się generacja Lalki Chucky a rozpocznie się generacja AjLawJu Kedawra. Mówię Wam.
Dopsz. Tym rozdziałem pozdrawiam Madzię, która męczy mnie o posty jeszcze poza tęczowym światkiem internetu :*
Trochę dużo tu krwi, ale co tam. Jak Voldziu to Voldziu.
Niedługo znowu nowy rozdział, bo ta jędza zwana weną wróciła.
Głosujcie na mojego bloga, jeśli go lubicie:
http://www.kidzuita.blogspot.se/
Kocham Was Voldemortki :*
Papa :*
wtorek, 14 maja 2013
Chambre de la mort
Spałam dość długo. Ja w ogóle dużo śpię. Tyle że tym razem to nie była moja wina. Mimo że świeże powietrze wypleniło chwasty perfum z mojej głowy, dawniej ulubiona mieszanka nadal plątała się ostatkami sił po mej biednej łepetynie. Lekko otworzyłam powieki. Widziałam tylko jakieś rozmazy. Po chwili zauważyłam czarną plamę tuż nad moją głową. Domyśliłam się, że to włosy Toma. Powoli, powolutku zaczynałam wyostrzać. Po jakichś pięciu minutach widziałam już dobrze. Podniosłam się do pozycji siedzącej. Tom chciał mi w tym przeszkodzić, ale ja i tak wygrałam. Jak zawsze zresztą.
Skutkiem mojego powrotu do rzeczywistości było ponowne pojawienie się pytania: co to było?
Wiedziałam, że jedyną osobą, która była w stanie odpowiedzieć na moje pytanie był Riddle.
- Co to miało być? To coś... ten korytarz. Co... po co ci to niby?
Chwilę czekałam zanim mi odpowiedział. Siedział na bogato zdobionym fotelu koło mojego łóżka i cały czas patrzył (o ile można nazwać to patrzeniem) tępym wzrokiem w podłogę. Powoli jego oczy przesunęły się na moją twarz.
- To... to była Komnata Śmierci. - Wyszeptał.
- Wiesz, tyle to akurat byłam się w stanie sama domyślić. Chodziło mi raczej o konkrety.
- Komnata Śmierci została wybudowana przez jednego z moich przodków. Jest tu w razie, gdyby ktoś włamał się do zamku. Wabi obcych czymś w rodzaju aury. Ty trafiłaś tam przez przypadek. Normalnie Komnata nie przywołuje lokatorów. Idąc w kierunku Chambre de la mort, bo tak właściwie się nazywa, coraz wyraźniej czuje się swój ulubiony zapach. Z początku sprawia to przyjemność, więc idzie się dalej. Po jakimś czasie woń staje się nieznośna i powoduje zawroty głowy i w końcu utratę przytomności. Podczas snu pojawiają się obrazy. Prorocze sny w postaci metafory. Są one obrazem tego, co się stanie, jeśli przeżyje się spacer po Chambre. - Kiedy usłyszałam słowo prorocze myślałam, że zemdleję.
Znowu. Znowu mojemu życiu zagraża niebezpieczeństwo. Ja wiem, miss dobrych uczynków nie jestem, no ale bez przesady. - Dlatego tak ważne jest, co cis się śniło. - Dokończył.
- Nie pamiętam. - Odpowiedziałam niemal natychmiast. Tak naprawdę to pamiętałam. Ale wiedziałam jaka będzie jego reakcja; wcale nie miałam ochoty na izolację od społeczeństwa i życie w szklanej kuli. - Ale ja przecież nie doszłam do końca. - Chciałam jak najszybciej zmienić temat.
- No i dobrze. Gdybyś znalazła się w środku nie miałabyś szans. W sumie to w ogóle nie miałaś szans, ale sama widzisz jak wyszło.
- Widzę, że już ci się humor poprawia. Przed chwilą zbity szczeniak, a teraz prawie jak pies na baby.
- Yyy... Wiesz, że "pies na baby" ma inne znaczenie, nie?
- To był żart idioto.
Nastąpiła chwila ciszy po czym wybuchnęliśmy śmiechem. Tym razem było jeszcze gorzej od ostatniego ataku. Śmialiśmy się przez dobre piętnaście minut, tak, że Tom wił się na podłodze, a ja na łóżku.
*********************************************************************************
Z początku się o nią martwiłem, ale kiedy widziałem ją śmiejącą się natychmiast mi przeszło.
Ale nie mogłem nawet myśleć o tym, że mogła tam leżeć dłużej... W każdym razie teraz już będzie wiedziała, że to miejsce ma omijać. Będę musiał tylko zabezpieczyć inne zakątki, które mogą być dla niej niebezpieczne...
*********************************************************************************
- Panie... - Do pokoju weszła Bellatrix niemal zgięta wpół - Lucjusz miał dziś wykonać egzekucję. I... miałeś go, Najwspanialszy, nadzorować.
- Już idę, idę - Tom cały czas trząsł się ze śmiechu. Lestrange oglądała to "show" z przerażeniem w wielkich, czarnych oczach. Ale musiała się przyzwyczaić, tak będzie częściej.
Riddle podniósł się z krzesła usiłując się (dość nieudolnie) uspokoić. Wychodząc pocałował mnie w policzek.
Zostałam sama.
Rzuciłam się na poduszki. Chciałam jeszcze chwilę odpocząć; byłam bardzo zmęczona. Leżałam gapiąc się w sufit i pogryzając suszone jabłka, które przyniosły mi skrzaty. Lubiłam tak leżeć, nic nie robić, i wyłączać myślenie. Ale - jak zazwyczaj spotyka mnie takie szczęście - coś musiało mi przerwać.
Poczułam ucisk. Coś ciążyło mi na obojczyku. Spojrzałam w to miejsce. Nie było tam nic oprócz naszyjnika od Toma... no właśnie. Wielki szafir oszlifowany na kształt diamentu lekko jaśniał... jak różdżka podczas Nox. Cały naszyjnik zaczynał już powoli mnie dusić. Chciałam go odpiąć, ale nie mogłam. Zaczęłam coraz łapczywiej nabierać powietrza, charcząc przy każdym wdechu. Zaczęłam szarpać za łańcuszek, ale to nic nie dawało.
Po chwili do pokoju wpadł Tom z wyciągniętą różdżką i mieszanką strachu i wściekłości na twarzy. Nie spojrzał na mnie, cały czas rozglądał się po pokoju. W jednej chwili, nawet nie zauważyłam kiedy, chwycił mnie za nadgarstek i pociągnął. Zaczęłam biec za nim wolną ręką odciągając naszyjnik od gardła. Zbiegliśmy na sam dół zamku: dokładnie tam, skąd pochodziły same niemiłe wspomnienia. Riddle machnął różdżką w stronę ściany, która się rozstąpiła. Wbiegliśmy do ciemnej komnaty. Tom zamknął za nami przejście i pociągnął mnie dalej. Krzyczałam, żeby coś powiedział, żeby uwolnił mnie od wisiorka... na nic. Ignorował mnie. Cały czas ciągnął mnie niżej i niżej.
Poczułam zapach gleby. Byliśmy w podziemnym tunelu. Biegliśmy naprawdę szybko, szybciej niż potrafiłam. Moje nogi nie wytrzymały i potknęłam się wpadając na Riddle'a. On jęknął załamanym głosem patrząc w górę, jakby widział przez warstwę ziemi, wziął mnie na ręce i biegł dalej. Po jeszcze kilku minutach wyścigu postawił mnie na ziemi i sam oparł się o ścianę, dysząc ciężko.
- Co to miało być? - zapytałam ze złością w głosie. Naszyjnik już poluźnił uścisk, mogłam wreszcie oddychać.
Już chciał mi odpowiedzieć, ale nie zdążył. Gdzieś ponad nami rozległ się donośny huk. Tom zaklął głośno.
Ja już wiedziałam co się stało.
Ktoś wiedział, że tu jestem.
Ktoś wiedział, co tu robię.
Ktoś wiedział, że jestem Śmierciożercą.
Proroczy sen się spełniał.
******************************************************************************************************************************************************************
No. Udało się. Wybaczcie mi, że tak długo, ale końcówka roku szkolnego się zbliża...
Ten rozdział dedykuję Mahomo, która pod każdym postem błaga mnie o nowe wpisy motywując mnie do działania. Gdyby nie ona, pewnie byłabym nadal w piątym rozdziale :) Dziękuję Ci :*
Pisząc tego posta wpadłam na pewien pomysł. Chciałabym, żebyście w komentarzach opisali, jak wyobrażacie sobie mnie wnioskując po sposobie pisania. Wiem, że to kretyński pomysł, ale chciałabym, żebyście tak zrobili, ok? Madzia, Ty nie, bo Ty mnie znasz :* I jak napiszesz to wszyscy będę wiedzieli i się popsuje zabawa :)
Napiszcie jak wyobrażacie sobie moją twarz, włosy, wzrost, sylwetkę, charakter, wiek, styl ubierania się, muzykę, której słucham i co tam jeszcze wymyślicie :) Liczę na Waszą kreatywność :) W następnym poście napiszę kto z Was miał rację :)
I mam jeszcze jedną prośbę :)
Otóż, kiedy byłam w podstawówce moja nauczycielka języka polskiego przy każdym wypracowaniu po lekturze mówiła mi, że piszę podobnym stylem co autor. Po prostu czytając książkę na jakiś czas przejmowałam styl pisania autora lektury.
Chciałabym, żebyście napisali też, czyj styl pisania (jakiego autora) przypomina Wam mój styl, biorąc pod uwagę brzmienie tekstu, nie tematykę :D
Dziękuję z góry i pozdrawiam :)
Skutkiem mojego powrotu do rzeczywistości było ponowne pojawienie się pytania: co to było?
Wiedziałam, że jedyną osobą, która była w stanie odpowiedzieć na moje pytanie był Riddle.
- Co to miało być? To coś... ten korytarz. Co... po co ci to niby?
Chwilę czekałam zanim mi odpowiedział. Siedział na bogato zdobionym fotelu koło mojego łóżka i cały czas patrzył (o ile można nazwać to patrzeniem) tępym wzrokiem w podłogę. Powoli jego oczy przesunęły się na moją twarz.
- To... to była Komnata Śmierci. - Wyszeptał.
- Wiesz, tyle to akurat byłam się w stanie sama domyślić. Chodziło mi raczej o konkrety.
- Komnata Śmierci została wybudowana przez jednego z moich przodków. Jest tu w razie, gdyby ktoś włamał się do zamku. Wabi obcych czymś w rodzaju aury. Ty trafiłaś tam przez przypadek. Normalnie Komnata nie przywołuje lokatorów. Idąc w kierunku Chambre de la mort, bo tak właściwie się nazywa, coraz wyraźniej czuje się swój ulubiony zapach. Z początku sprawia to przyjemność, więc idzie się dalej. Po jakimś czasie woń staje się nieznośna i powoduje zawroty głowy i w końcu utratę przytomności. Podczas snu pojawiają się obrazy. Prorocze sny w postaci metafory. Są one obrazem tego, co się stanie, jeśli przeżyje się spacer po Chambre. - Kiedy usłyszałam słowo prorocze myślałam, że zemdleję.
Znowu. Znowu mojemu życiu zagraża niebezpieczeństwo. Ja wiem, miss dobrych uczynków nie jestem, no ale bez przesady. - Dlatego tak ważne jest, co cis się śniło. - Dokończył.
- Nie pamiętam. - Odpowiedziałam niemal natychmiast. Tak naprawdę to pamiętałam. Ale wiedziałam jaka będzie jego reakcja; wcale nie miałam ochoty na izolację od społeczeństwa i życie w szklanej kuli. - Ale ja przecież nie doszłam do końca. - Chciałam jak najszybciej zmienić temat.
- No i dobrze. Gdybyś znalazła się w środku nie miałabyś szans. W sumie to w ogóle nie miałaś szans, ale sama widzisz jak wyszło.
- Widzę, że już ci się humor poprawia. Przed chwilą zbity szczeniak, a teraz prawie jak pies na baby.
- Yyy... Wiesz, że "pies na baby" ma inne znaczenie, nie?
- To był żart idioto.
Nastąpiła chwila ciszy po czym wybuchnęliśmy śmiechem. Tym razem było jeszcze gorzej od ostatniego ataku. Śmialiśmy się przez dobre piętnaście minut, tak, że Tom wił się na podłodze, a ja na łóżku.
*********************************************************************************
Z początku się o nią martwiłem, ale kiedy widziałem ją śmiejącą się natychmiast mi przeszło.
Ale nie mogłem nawet myśleć o tym, że mogła tam leżeć dłużej... W każdym razie teraz już będzie wiedziała, że to miejsce ma omijać. Będę musiał tylko zabezpieczyć inne zakątki, które mogą być dla niej niebezpieczne...
*********************************************************************************
- Panie... - Do pokoju weszła Bellatrix niemal zgięta wpół - Lucjusz miał dziś wykonać egzekucję. I... miałeś go, Najwspanialszy, nadzorować.
- Już idę, idę - Tom cały czas trząsł się ze śmiechu. Lestrange oglądała to "show" z przerażeniem w wielkich, czarnych oczach. Ale musiała się przyzwyczaić, tak będzie częściej.
Riddle podniósł się z krzesła usiłując się (dość nieudolnie) uspokoić. Wychodząc pocałował mnie w policzek.
Zostałam sama.
Rzuciłam się na poduszki. Chciałam jeszcze chwilę odpocząć; byłam bardzo zmęczona. Leżałam gapiąc się w sufit i pogryzając suszone jabłka, które przyniosły mi skrzaty. Lubiłam tak leżeć, nic nie robić, i wyłączać myślenie. Ale - jak zazwyczaj spotyka mnie takie szczęście - coś musiało mi przerwać.
Poczułam ucisk. Coś ciążyło mi na obojczyku. Spojrzałam w to miejsce. Nie było tam nic oprócz naszyjnika od Toma... no właśnie. Wielki szafir oszlifowany na kształt diamentu lekko jaśniał... jak różdżka podczas Nox. Cały naszyjnik zaczynał już powoli mnie dusić. Chciałam go odpiąć, ale nie mogłam. Zaczęłam coraz łapczywiej nabierać powietrza, charcząc przy każdym wdechu. Zaczęłam szarpać za łańcuszek, ale to nic nie dawało.
Po chwili do pokoju wpadł Tom z wyciągniętą różdżką i mieszanką strachu i wściekłości na twarzy. Nie spojrzał na mnie, cały czas rozglądał się po pokoju. W jednej chwili, nawet nie zauważyłam kiedy, chwycił mnie za nadgarstek i pociągnął. Zaczęłam biec za nim wolną ręką odciągając naszyjnik od gardła. Zbiegliśmy na sam dół zamku: dokładnie tam, skąd pochodziły same niemiłe wspomnienia. Riddle machnął różdżką w stronę ściany, która się rozstąpiła. Wbiegliśmy do ciemnej komnaty. Tom zamknął za nami przejście i pociągnął mnie dalej. Krzyczałam, żeby coś powiedział, żeby uwolnił mnie od wisiorka... na nic. Ignorował mnie. Cały czas ciągnął mnie niżej i niżej.
Poczułam zapach gleby. Byliśmy w podziemnym tunelu. Biegliśmy naprawdę szybko, szybciej niż potrafiłam. Moje nogi nie wytrzymały i potknęłam się wpadając na Riddle'a. On jęknął załamanym głosem patrząc w górę, jakby widział przez warstwę ziemi, wziął mnie na ręce i biegł dalej. Po jeszcze kilku minutach wyścigu postawił mnie na ziemi i sam oparł się o ścianę, dysząc ciężko.
- Co to miało być? - zapytałam ze złością w głosie. Naszyjnik już poluźnił uścisk, mogłam wreszcie oddychać.
Już chciał mi odpowiedzieć, ale nie zdążył. Gdzieś ponad nami rozległ się donośny huk. Tom zaklął głośno.
Ja już wiedziałam co się stało.
Ktoś wiedział, że tu jestem.
Ktoś wiedział, co tu robię.
Ktoś wiedział, że jestem Śmierciożercą.
Proroczy sen się spełniał.
******************************************************************************************************************************************************************
No. Udało się. Wybaczcie mi, że tak długo, ale końcówka roku szkolnego się zbliża...
Ten rozdział dedykuję Mahomo, która pod każdym postem błaga mnie o nowe wpisy motywując mnie do działania. Gdyby nie ona, pewnie byłabym nadal w piątym rozdziale :) Dziękuję Ci :*
Pisząc tego posta wpadłam na pewien pomysł. Chciałabym, żebyście w komentarzach opisali, jak wyobrażacie sobie mnie wnioskując po sposobie pisania. Wiem, że to kretyński pomysł, ale chciałabym, żebyście tak zrobili, ok? Madzia, Ty nie, bo Ty mnie znasz :* I jak napiszesz to wszyscy będę wiedzieli i się popsuje zabawa :)
Napiszcie jak wyobrażacie sobie moją twarz, włosy, wzrost, sylwetkę, charakter, wiek, styl ubierania się, muzykę, której słucham i co tam jeszcze wymyślicie :) Liczę na Waszą kreatywność :) W następnym poście napiszę kto z Was miał rację :)
I mam jeszcze jedną prośbę :)
Otóż, kiedy byłam w podstawówce moja nauczycielka języka polskiego przy każdym wypracowaniu po lekturze mówiła mi, że piszę podobnym stylem co autor. Po prostu czytając książkę na jakiś czas przejmowałam styl pisania autora lektury.
Chciałabym, żebyście napisali też, czyj styl pisania (jakiego autora) przypomina Wam mój styl, biorąc pod uwagę brzmienie tekstu, nie tematykę :D
Dziękuję z góry i pozdrawiam :)
sobota, 20 kwietnia 2013
Orchidea
Kiedy się obudziłam Toma już koło mnie nie było. Podniosłam się i poprawiłam koszulę nocną. Nienawidziłam kiedy mi się podciągała w trakcie snu. Kiedy spałam z Tomem wkurzało mnie to jeszcze bardziej, no bo wiadomo, przy nim to troszkę się niekomfortowo czułam. Od razu wyjaśniam wszystkie niejasne niejasności, nic brzydkiego nie robiliśmy. Wiadomo o co chodzi. nie jestem taka. Po prostu się całowaliśmy. I pewnie całowalibyśmy się nadal gdyby nie to, że napuchły mi usta. Podeszłam do lustra. Matko. Twarz mi zasłaniają. No ale nic. Umyłam się i poszłam się ubrać: jako, że był Nowy Rok, święto i w ogóle, zdecydowałam się zaszaleć i założyć czarną suknię, trochę zmian nie zaszkodzi. Chciałąm poszukać Toma. W gabinecie go nie było, w Sali Głównej też.
- Homenum Revelio - wyszeptałam. Wkrótce przy większości drzwi na parterze pojawiły się znaczniki. Skupiając swoje myśli na Riddle'u starałam się zlikwidować białe kule należące do innych osób, ale niestety, nie ma tak dobrze. Nie chciało mi się zaglądać do wszystkich drzwi po kolei więc sobie podarowałam. Postanowiłam zapoznać się trochę z zamkiem. Niby mieszkam tu już dość długo, jednak byłam tylko w kilku miejscach. Zeszłam na sam dół kierując się w stronę lochów. Wspomnienia z nim związane nie należały do moich ulubionych. Stanęłam. Na wprost było więzienie, na lewo... no właśnie. Niezbyt wiele myśląc skręciłam.
Długo szłam ciemnym korytarzem nie zapalając nawet różdżki.
Czym głębiej szłam tym dziwniej się czułam. Dzwoniło mi w uszach, słyszałam szumy, jęki i wycie. Bałam się iść dalej, ale coś mnie ciągnęło. Z całego serca chciałam zawrócić, ale nie mogłam. Zapierałam się, ale bezskutecznie. Chciałam wrzeszczeć, ale czułam czyjeś niewidzialne ręce na mojej szyi. Zaczęłam biec. Coś wołało mnie tak bardzo, że pragnęłam tego niemal tak jak przemiany w bestię. Nagle poczułam silną, odurzająco słodką woń. Wyraźnie czułam każdą nutę, były to moje ulubione zapachy: na pewno była tam tygrysia orchidea, szafran, miód, kadzidło, morela i wilcza jagoda. Zmieszane razem pachniały z początku ostro, a potem zmieniały się w bardzo delikatny i uwodzicielski masaż dla nozdrzy. Jednak dawka tego była ogromna, przez co zaczęło kręcić mi się w głowie. Poczułam jeszcze tylko jak oczy wywracają mi się w czaszce i jak uderzam głową o podłogę.
***
Na całym ciele czułam bolesne ukłucia.
Leżałam na piasku. Koło mnie szumiało morze.
Nad sobą widziałam zachmurzone niebo i ogromną ilość kruków.
Ptaki ciągle nadlatywały i dziobały mnie.
Zerwałam się i próbowałam odpędzić od siebie natrętne zwierzęta, jednak one atakowały jeszcze zacieklej.
Zaczęłam uciekać.
W połowie skoku poczułam rozrywający ból rozchodzący się od serca.
O ziemię zamiast nóg uderzyły czarne, kościste kopyta.
Ptaki umilkły. Nie widziały mnie.
Zatrzepotałam skrzydłami i przyspieszyłam.
Kościste nogi zwinnie mijały się w zawrotnym tempie.
Krew wrzała w moich żyłach.
Nagle usłyszałam kogoś wołającego moje imię.
Stanęłam i znów przybrałam ludzką postać.
Obudziłam się.
***
- Susan! Halo! Susan! - Powoli otworzyłam oczy. Całe szczęście nie czułam już tego zapachu. Nad sobą ujrzałam twarz Toma. Miał strach w oczach.
- So si zdauo? - Wymamrotałam. Cały czas czułam pulsujący ból w skroni. Przed oczami tańczyły mi gwiazdy i nie wiadomo co jeszcze. Poczułam jak ktoś unosi mnie z ziemi.
- Śpij. Później ci wszystko opowiem.
******************************************************************************************************************************************************************
No i nowy post. Przepraszam. Wiem, że jest obrzydliwie krótki, ale nie mam już dziś sił na więcej, może za to jutro dokończę. Jak widzicie, Susan nie jest ani wilkiem, ani wilkołakiem. No człowiekiem w każdym razie też nie. Ale spokojnie, wszystko się wyjaśni :)
A co do komentarzy na temat gwiazdek w moich postach: Gwiazdek będę dawała tyle ile będę chciała, specjalnie dla Dementorki mogę wrzucić nawet cały post w gwiazdeczkach. Takie ze dwie strony w Wordzie, for egzampyl.
Gdyby ktoś jeszcze miał wątpliwości: trzy gwiazdki oznaczają przejście z realnej części posta do snu i z powrotem, jedna linijka gwiazdek zmianę narratora, a dwie linijki koniec posta i ogłoszenia duszpasterskie od cioci Susan Beck ( PS. Wie ktoś jak zmienić nazwę konta? ).
Do Yamahy: Weryfikację obrazkową muszę zostawić. W sumie nie wiem po co mi ona, ale jest fajna.
I mam saksofon z firmy Yamaha, mamy coś wspólnego :*
Dobra, kóniec. Miłego czytania. Szykujcie się na więcej, bo wena zdecydowała się do mnie wrócić ( to wszystko przez Sweeneya, jak się nasłucham mściwego Deppa to od razu mi się poprawia ).
Pozdrawiam :*
niedziela, 14 kwietnia 2013
Sylwester
Speak to me friend,
Whisper, I'll listen.
I know, I know-
You've been locked out of sight
all these years-
Like me, my friend.
Well, I've come home
To find you waiting.
Home,
and we're together,
and we'll do wonders,
won't we?
*********************************************************************************************
Nie bardzo rozumiałem o co w tym wszystkim chodzi. Susan ostatnio dziwnie się zachowywała. Raz pokazuje mi, że jej na mnie zależy, a potem jest taka, że bez kija nie podchodź. I gdzie tu sprawiedliwość?
Z drugiej strony martwiłem się o nią. Te krwawe łzy... To nie było normalne. Bałem się.
No nareszcie. Wróciłam. Byłam zmęczona, wybiegana i nareszcie spokojna. Wiedziałam, że przynajmniej na jakiś czas nic nie będzie mną miotać. Muszę się tylko wyspowiadać Tomowi i będzie dobrze. Może.
*********************************************************************************
Od mojego wybryku minęło już kilka dni. Byliśmy już po Bożym Narodzeniu i wszyscy z niecierpliwością czekaliśmy na Sylwestra. Muszę powiedzieć, że się obłowiłam. Dostałam prezenty od prawie każdego, a przecież w Hogwarcie czeka na mnie druga tura. Ale to wszystko i tak się nie liczy. Dla mnie ważne było tylko to co dał mi Tom. W sumie to tylko on ma dla mnie teraz jakąś wartość. Postanowiłam sobie, że naszyjnik, który mi sprezentował, będę miała zawsze przy sobie. Mówił, że zapewni mi bezpieczeństwo. Przyda się. Tak o, na przyszłość.
*********************************************************************************
Ubrana w czarną suknię w fasonie syreny z dużym, spiczastym dekoltem ozdobionym drobnymi diamentami, z nagimi ramionami, w mocnym makijażu i w bardzo wysokich szpilkach nieśpiesznie zeszłam na dół. Nikogo jeszcze nie było na sali, przynajmniej tak mi się zdawało. Podeszłam do okna, jak to miałam w zwyczaju. Po chwili poczułam czyjeś ciepłe dłonie na mojej talii. Odchyliłam głowę odsłaniając szyję. Tom delikatnie mnie w nią pocałował. Uśmiechnęłam się.
- Też wymyśliłeś z tym balem. Akurat się komuś chce tańczyć całą noc.
- Wszyscy oprócz ciebie się cieszą.
- Ale nie wszyscy dostali Avadą po włosach.
- Ciesz się, że tylko po włosach.
- A gdzie byś wolał?
- Ja nic nie mówiłem! - Krzyknął podnosząc ręce w geście poddania.
- Oczywiście. - Obróciłam się ze złośliwym uśmieszkiem.
- Ale muszę ci powiedzieć, że ładniej ci w krótkich włosach.
- Ja ci dam! - Odciągnęłam jego palce od moich włosów.
- Nie bij, błagam. - Wyjęczał śmiejąc mi się prosto w twarz.
- Bo co? Boisz się mnie, o wszechmocny?
- A jakże, o pani moja.
- Nie pozwalaj sobie dzieciaku. - Wyszeptałam gładząc go palcem wskazującym po policzku.
- Powiedziała dziewczyna młodsza ode mnie o osiemdziesiąt lat.
- Nie-e.- Powiedziałam podwajając ostatnią literę jak dziecko. - Zostałeś wskrzeszony, to się nie liczy.
- Liczy się.
- Nie.
- Tak.
- Tak.
- Nie... ej!
Zaczęłam się śmiać.
- Wygrałam! Haha, cienki jesteś! Zawsze wiedziałam, że...
Ale musiałam się zamknąć bo mnie pocałował. Nawet nie wiem ile to trwało. Po prostu się całowaliśmy, jakby to była najbardziej naturalna rzecz.
-Eee... - Natychmiast się od siebie odczepiliśmy. W drzwiach stała Narcyza. Myślałam, że zapadnę się pod ziemię. Odchrząknęłam i wbiłam wzrok w stopy. Tom także się zawstydził. - Ja... Przepraszam, Panie. - Nikt nie zdążył zareagować, bo pani Malfoy wybyła z sali równie szybko jak do niej wparowała. I równie bezszelestnie.
Nastąpiła chwila ciszy. Spojrzeliśmy sobie w oczy i parsknęliśmy śmiechem. Marvolo odsunął się ode mnie i na chwilę się uspokoił. Ale TYLKO na chwilę. Jak zobaczył moją roześmianą twarz aż zgiął się wpół. Śmialiśmy się przez dobre pięć minut, płakaliśmy, brzuchy nas bolały, niemal tarzaliśmy się po podłodze. Uspokoiliśmy się dopiero, kiedy do sali zaczęli schodzić się ludzie. Miałam znacznie lepszy humor i perspektywa przetańczenia całej nocy nie była już dla mnie taka potworna. W sumie to zapowiadała się całkiem przyjemna impreza.
*********************************************************************************
Cały czas miałem banana na twarzy. Nie mogłem się uspokoić. Śmierciożercy aż się zaczęli o mnie martwić, biedaki. Czarny Pan się śmieje. Koniec świata nadchodzi, o zgrozo! Ale co lepsze, udało mi się namówić Susan do pozostania na balu. Wiadomo, gdyby chodziło mi tylko o imprezę nie błagałbym o to aż tak. Miałem nadzieję, że uda nam się tą noc spędzić tylko i wyłącznie w swoim towarzystwie. Chciałem ją całować całą noc, bez przerwy. Ale najpierw muszę walnąć jakąś wzruszającą i przecudowną mówkę na początek balu, zatańczyć parę pierwszych numerów, żeby jakieś pozory chociaż były i dopiero wtedy będę mógł porwać Sue na górę. Wiedziałem, że jak na każdym Sylwestrze w Riddle Manor wszyscy będą pili w takich ilościach, że po pięciu minutach będą wstawieni. No przynajmniej trzy czwarte z nich.
*********************************************************************************
Wieczór przemijał całkiem ciekawie. Z początku tańczyłam wyłącznie z Tomem, ale potem do tańca zapraszało mnie coraz więcej osób. Wiedziałam, że wyglądam naprawdę pięknie. Suknia i makijaż robiły swoje, jak zwykle z resztą. Przyciągałam wzrok i bardzo mi się to podobało. Kiedy byłam już po trzech kieliszkach Ognistej i zaczynałam się rozkręcać ktoś chwycił mnie za łokieć i pociągnął w stronę wyjścia.
- Ej noo! - Wyjęczałam z niezadowoleniem. - Puść mnie.
- Cicho! - Słysząc głos Riddle'a uspokoiłam się i pozwoliłam się prowadzić.
Szliśmy kilka minut. Ja zdążyłam już obrócić się przodem do kierunku, w którym zmierzaliśmy. Po jakimś czasie weszliśmy do ciemnego pokoju. Chciałam zapalić światło, bo po zamknięciu drzwi było tu ciemno jak nie powiem gdzie, ale mój bojfrend mnie powstrzymał. Dzięki ciemnościom zaczęłam trzeźwieć, w końcu nie byłam aż tak pijana. Trzy kelyszky to jak na mnie niski pułap. Poczułam ciepłe dłonie Toma na mojej talii. Obrócił mnie przodem do siebie i zaczął całować. Mimo moich kilkunastocentymetrowych obcasów nadal byłam od niego niższa.
Całował mnie inaczej niż zwykle. Lepiej. Gładził moje nagie łopatki czasem zawadzając o plecy sukni. Oparłam się o kolumnę łóżka i zarzuciłam mu ręce na szyję. Wiedziałam, że tą noc zapamiętam na długo.
******************************************************************************************************************************************************************
No. Udało mi się. Bardzo Was przepraszam, że nie dodawałam tak długo, ale musiałam dać sobie trochę przerwy od pisania, internetu, photoshopa i w ogóle. I wybaczcie mi też wygląd mojego bloga, nie mam pojęcia co się stało. Było ślicznie, a jest biało. No, mam nadzieję, że będzie dobrze.
Pozdrawiam :*
Whisper, I'll listen.
I know, I know-
You've been locked out of sight
all these years-
Like me, my friend.
Well, I've come home
To find you waiting.
Home,
and we're together,
and we'll do wonders,
won't we?
*********************************************************************************************
Nie bardzo rozumiałem o co w tym wszystkim chodzi. Susan ostatnio dziwnie się zachowywała. Raz pokazuje mi, że jej na mnie zależy, a potem jest taka, że bez kija nie podchodź. I gdzie tu sprawiedliwość?
Z drugiej strony martwiłem się o nią. Te krwawe łzy... To nie było normalne. Bałem się.
No nareszcie. Wróciłam. Byłam zmęczona, wybiegana i nareszcie spokojna. Wiedziałam, że przynajmniej na jakiś czas nic nie będzie mną miotać. Muszę się tylko wyspowiadać Tomowi i będzie dobrze. Może.
*********************************************************************************
Od mojego wybryku minęło już kilka dni. Byliśmy już po Bożym Narodzeniu i wszyscy z niecierpliwością czekaliśmy na Sylwestra. Muszę powiedzieć, że się obłowiłam. Dostałam prezenty od prawie każdego, a przecież w Hogwarcie czeka na mnie druga tura. Ale to wszystko i tak się nie liczy. Dla mnie ważne było tylko to co dał mi Tom. W sumie to tylko on ma dla mnie teraz jakąś wartość. Postanowiłam sobie, że naszyjnik, który mi sprezentował, będę miała zawsze przy sobie. Mówił, że zapewni mi bezpieczeństwo. Przyda się. Tak o, na przyszłość.
*********************************************************************************
Ubrana w czarną suknię w fasonie syreny z dużym, spiczastym dekoltem ozdobionym drobnymi diamentami, z nagimi ramionami, w mocnym makijażu i w bardzo wysokich szpilkach nieśpiesznie zeszłam na dół. Nikogo jeszcze nie było na sali, przynajmniej tak mi się zdawało. Podeszłam do okna, jak to miałam w zwyczaju. Po chwili poczułam czyjeś ciepłe dłonie na mojej talii. Odchyliłam głowę odsłaniając szyję. Tom delikatnie mnie w nią pocałował. Uśmiechnęłam się.
- Też wymyśliłeś z tym balem. Akurat się komuś chce tańczyć całą noc.
- Wszyscy oprócz ciebie się cieszą.
- Ale nie wszyscy dostali Avadą po włosach.
- Ciesz się, że tylko po włosach.
- A gdzie byś wolał?
- Ja nic nie mówiłem! - Krzyknął podnosząc ręce w geście poddania.
- Oczywiście. - Obróciłam się ze złośliwym uśmieszkiem.
- Ale muszę ci powiedzieć, że ładniej ci w krótkich włosach.
- Ja ci dam! - Odciągnęłam jego palce od moich włosów.
- Nie bij, błagam. - Wyjęczał śmiejąc mi się prosto w twarz.
- Bo co? Boisz się mnie, o wszechmocny?
- A jakże, o pani moja.
- Nie pozwalaj sobie dzieciaku. - Wyszeptałam gładząc go palcem wskazującym po policzku.
- Powiedziała dziewczyna młodsza ode mnie o osiemdziesiąt lat.
- Nie-e.- Powiedziałam podwajając ostatnią literę jak dziecko. - Zostałeś wskrzeszony, to się nie liczy.
- Liczy się.
- Nie.
- Tak.
- Tak.
- Nie... ej!
Zaczęłam się śmiać.
- Wygrałam! Haha, cienki jesteś! Zawsze wiedziałam, że...
Ale musiałam się zamknąć bo mnie pocałował. Nawet nie wiem ile to trwało. Po prostu się całowaliśmy, jakby to była najbardziej naturalna rzecz.
-Eee... - Natychmiast się od siebie odczepiliśmy. W drzwiach stała Narcyza. Myślałam, że zapadnę się pod ziemię. Odchrząknęłam i wbiłam wzrok w stopy. Tom także się zawstydził. - Ja... Przepraszam, Panie. - Nikt nie zdążył zareagować, bo pani Malfoy wybyła z sali równie szybko jak do niej wparowała. I równie bezszelestnie.
Nastąpiła chwila ciszy. Spojrzeliśmy sobie w oczy i parsknęliśmy śmiechem. Marvolo odsunął się ode mnie i na chwilę się uspokoił. Ale TYLKO na chwilę. Jak zobaczył moją roześmianą twarz aż zgiął się wpół. Śmialiśmy się przez dobre pięć minut, płakaliśmy, brzuchy nas bolały, niemal tarzaliśmy się po podłodze. Uspokoiliśmy się dopiero, kiedy do sali zaczęli schodzić się ludzie. Miałam znacznie lepszy humor i perspektywa przetańczenia całej nocy nie była już dla mnie taka potworna. W sumie to zapowiadała się całkiem przyjemna impreza.
*********************************************************************************
Cały czas miałem banana na twarzy. Nie mogłem się uspokoić. Śmierciożercy aż się zaczęli o mnie martwić, biedaki. Czarny Pan się śmieje. Koniec świata nadchodzi, o zgrozo! Ale co lepsze, udało mi się namówić Susan do pozostania na balu. Wiadomo, gdyby chodziło mi tylko o imprezę nie błagałbym o to aż tak. Miałem nadzieję, że uda nam się tą noc spędzić tylko i wyłącznie w swoim towarzystwie. Chciałem ją całować całą noc, bez przerwy. Ale najpierw muszę walnąć jakąś wzruszającą i przecudowną mówkę na początek balu, zatańczyć parę pierwszych numerów, żeby jakieś pozory chociaż były i dopiero wtedy będę mógł porwać Sue na górę. Wiedziałem, że jak na każdym Sylwestrze w Riddle Manor wszyscy będą pili w takich ilościach, że po pięciu minutach będą wstawieni. No przynajmniej trzy czwarte z nich.
*********************************************************************************
Wieczór przemijał całkiem ciekawie. Z początku tańczyłam wyłącznie z Tomem, ale potem do tańca zapraszało mnie coraz więcej osób. Wiedziałam, że wyglądam naprawdę pięknie. Suknia i makijaż robiły swoje, jak zwykle z resztą. Przyciągałam wzrok i bardzo mi się to podobało. Kiedy byłam już po trzech kieliszkach Ognistej i zaczynałam się rozkręcać ktoś chwycił mnie za łokieć i pociągnął w stronę wyjścia.
- Ej noo! - Wyjęczałam z niezadowoleniem. - Puść mnie.
- Cicho! - Słysząc głos Riddle'a uspokoiłam się i pozwoliłam się prowadzić.
Szliśmy kilka minut. Ja zdążyłam już obrócić się przodem do kierunku, w którym zmierzaliśmy. Po jakimś czasie weszliśmy do ciemnego pokoju. Chciałam zapalić światło, bo po zamknięciu drzwi było tu ciemno jak nie powiem gdzie, ale mój bojfrend mnie powstrzymał. Dzięki ciemnościom zaczęłam trzeźwieć, w końcu nie byłam aż tak pijana. Trzy kelyszky to jak na mnie niski pułap. Poczułam ciepłe dłonie Toma na mojej talii. Obrócił mnie przodem do siebie i zaczął całować. Mimo moich kilkunastocentymetrowych obcasów nadal byłam od niego niższa.
Całował mnie inaczej niż zwykle. Lepiej. Gładził moje nagie łopatki czasem zawadzając o plecy sukni. Oparłam się o kolumnę łóżka i zarzuciłam mu ręce na szyję. Wiedziałam, że tą noc zapamiętam na długo.
******************************************************************************************************************************************************************
No. Udało mi się. Bardzo Was przepraszam, że nie dodawałam tak długo, ale musiałam dać sobie trochę przerwy od pisania, internetu, photoshopa i w ogóle. I wybaczcie mi też wygląd mojego bloga, nie mam pojęcia co się stało. Było ślicznie, a jest biało. No, mam nadzieję, że będzie dobrze.
Pozdrawiam :*
piątek, 22 marca 2013
Krwawe Łzy
I won't cry for you,
I won't crucify the things you do.
I won't cry for you,
See, when you're gone,
I'll still be Bloody Mary.
*********************************************************************************
Obudziłam się w moim ukochanym łóżku w moim ukochanym pokoju w moim ukochanym Riddle Manor. Znowu spałam w ciuchach. Moja piżama strzeli na mnie focha jak nic.
Tym razem za oknem było biało. Spadł ten znienawidzony przeze mnie śnieg. Super. Aż mnie moje piękne oczęta bolały. Humor poprawił mi się kiedy spojrzałam w przeciwną stronę. Tom. Tomciu. Tomeczek.
Boże, jestem chora. Co ja gadam? Aaa, tak, już pamiętam. Mój bojfrend mnie schlał Ognistą Whisky bo bolały mnie włosy. Ej. Włosy nie mogą boleć.
O szlag.
Moje włosy.
Podniosłam rękę i chwyciłam kosmyk. No myślałam, że zejdę na miejscu. Przed ramię. Moje piękne fale do pasa... nie, błagam. Zabijcie mnie. Jedna z niewielu rzeczy, z powodu których nie miałam kompleksów uległa zniszczeniu. Za jakie grzechy?!
A, racja. Zapomniałam, że trudnię się zabijaniem ludzi.
Znowu spojrzałam na Toma. Jedną rękę trzymał na mojej talii, druga służyła mu za murek między głową a resztą tego okrutnego świata. Uśmiechnęłam się mimowolnie. Znowu wbiłam oczy w sufit. Zarzuciłam ramię na oczy i zasnęłam.
I won't crucify the things you do.
I won't cry for you,
See, when you're gone,
I'll still be Bloody Mary.
*********************************************************************************
Obudziłam się w moim ukochanym łóżku w moim ukochanym pokoju w moim ukochanym Riddle Manor. Znowu spałam w ciuchach. Moja piżama strzeli na mnie focha jak nic.
Tym razem za oknem było biało. Spadł ten znienawidzony przeze mnie śnieg. Super. Aż mnie moje piękne oczęta bolały. Humor poprawił mi się kiedy spojrzałam w przeciwną stronę. Tom. Tomciu. Tomeczek.
Boże, jestem chora. Co ja gadam? Aaa, tak, już pamiętam. Mój bojfrend mnie schlał Ognistą Whisky bo bolały mnie włosy. Ej. Włosy nie mogą boleć.
O szlag.
Moje włosy.
Podniosłam rękę i chwyciłam kosmyk. No myślałam, że zejdę na miejscu. Przed ramię. Moje piękne fale do pasa... nie, błagam. Zabijcie mnie. Jedna z niewielu rzeczy, z powodu których nie miałam kompleksów uległa zniszczeniu. Za jakie grzechy?!
A, racja. Zapomniałam, że trudnię się zabijaniem ludzi.
Znowu spojrzałam na Toma. Jedną rękę trzymał na mojej talii, druga służyła mu za murek między głową a resztą tego okrutnego świata. Uśmiechnęłam się mimowolnie. Znowu wbiłam oczy w sufit. Zarzuciłam ramię na oczy i zasnęłam.
***
Biegłam przez las.
Uciekałam.
Za mną mroczną przestrzeń rozrywał brutalnie wielki, czarny wilk.
Potknęłam się.
Upadłam.
Odruchowo przewróciłam się na plecy, by w razie czego móc się bronić.
Wilk stał nade mną dysząc.
Jego wściekłe oczy przeszywały mnie na wskroś.
Były identycznego koloru co moje.
Wybuchnęłam histerycznym płaczem.
Wilczyca z początku była zdziwiona, lecz po chwili z jej oczy pociekły łzy.
Krwawe łzy.
Krew zaczęła kapać na moje oczy.
Wyglądałam, jakbym płakała krwawymi łzami.
Tak jak ona.
Patrzyłyśmy na siebie.
Gdzieś w głębi lasu rozległo się wycie, lecz nie wilka, a wilkołaka.
Spojrzała w tamtą stronę.
Zeszła ze mnie.
Zanim zdążyłam jakkolwiek zareagować na jej miejscu stała już kobieta.
Piękna.
Miała brzoskwiniową cerę i czekoladowe włosy, które spływały po jej ramionach aż do pasa.
Miała białe oczy.
Znałam ją.
Miała na imię Susan, tak jak ja.
Jej nazwisko było bardzo dostojne, o tłumaczeniu angielskim, ale wymowie francuskiej.
Nazywała się Falcon.
To byłam ja.
***
Zerwałam się gwałtownie tym samym budząc Toma. Siedziałam wyprostowana jak struna i dyszałam ciężko. Czułam, że po moich policzkach ciekną łzy. Tom też się podniósł i wziął moją twarz w dłonie. Widziałam przerażenie w jego oczach. Delikatnie starł jeden strumień spod mojego oka. Spojrzałam na palec, którym osuszył mój policzek.
Był cały we krwi.
Nie wiedziałem co się dzieje. Bałem się. Z jej oczu płynęły krwawe łzy. Nigdy się z czymś takim nie spotkałem. Czytałem o podobnym zjawisku, ale występowało ono tylko u wampirów i wilkołaków. A ona nie była ani jednym, ani drugim. To było coś strasznego. Chciałem jej pomóc, ale nie wiedziałem jak. Kiedy się uspokoiła powiedziała mi, że samo przejdzie i poszła do łazienki. Ja siedziałem na łóżku zdezorientowany.
Obmyłam twarz lodowatą wodą. Niby już byłam spokojna, ale wciąż się bałam. Nie wiedziałam, że sen może stać się rzeczywistością. Ale wiedziałam, że to ma coś wspólnego z praktykami, którymi ostatnio się zajmuję.
Dawno nie poświęcałam uwagi mojej tajemnicy, a ona intensywnie się jej domagała. Żądała, bym uwolniła tą drugą stronę mnie, bym nie trzymała jej w zamknięciu. Ja chciałam ją tylko zatrzymać na dobrą okazję, ale ona tego nie rozumiała. Chciała żyć.
Wyszłam z łazienki już bez krwawych smug na buzi. Tom chciał mnie przytulić, ale ja dałam mu ręką znać, że nie mam na to ochoty. Zarzuciłam na siebie płaszcz i skierowałam się do wyjścia.
- Idę się przejść. - Chciał się ubrać i pójść ze mną. - Sama. - Podkreśliłam wychodząc z pokoju.
Kiedy byłam już piętro niżej puściłam się biegiem. Czułam zew, którego nie byłam w stanie powstrzymać. Pragnienie dawało mi siłę, której normalnie nie posiadałam. Wpadłam do zaśnieżonego ogrodu. Było zimno, ale mi to nie przeszkadzało. Pobiegłam jeszcze kawałek, tak, żeby mieć pewność, że nikt mnie nie zobaczy.
Zrzuciłam płaszcz, zostając w lekkiej sukience.
Z mojego gardła wydobyło się ciche warknięcie.
Uwolniłam moja tajemnicę.
Subskrybuj:
Posty (Atom)