piątek, 22 marca 2013

Krwawe Łzy

I won't cry for you,
I won't crucify the things you do.
I won't cry for you,
See, when you're gone,
I'll still be Bloody Mary.


*********************************************************************************

Obudziłam się w moim ukochanym łóżku w moim ukochanym pokoju w moim ukochanym Riddle Manor. Znowu spałam w ciuchach. Moja piżama strzeli na mnie focha jak nic.
Tym razem za oknem było biało. Spadł ten znienawidzony przeze mnie śnieg. Super. Aż mnie moje piękne oczęta bolały. Humor poprawił mi się kiedy spojrzałam w przeciwną stronę. Tom. Tomciu. Tomeczek.
Boże, jestem chora. Co ja gadam? Aaa, tak, już pamiętam. Mój bojfrend mnie schlał Ognistą Whisky bo bolały mnie włosy. Ej. Włosy nie mogą boleć.
O szlag.
Moje włosy.
Podniosłam rękę i chwyciłam kosmyk. No myślałam, że zejdę na miejscu. Przed ramię. Moje piękne fale do pasa... nie, błagam. Zabijcie mnie. Jedna z niewielu rzeczy, z powodu których nie miałam kompleksów uległa zniszczeniu.  Za jakie grzechy?!
A, racja. Zapomniałam, że trudnię się zabijaniem ludzi.
Znowu spojrzałam na Toma. Jedną rękę trzymał na mojej talii, druga służyła mu za murek między głową a resztą tego okrutnego świata. Uśmiechnęłam się mimowolnie. Znowu wbiłam oczy w sufit. Zarzuciłam ramię na oczy i zasnęłam.


***
Biegłam przez las.
Uciekałam.
Za mną mroczną przestrzeń rozrywał brutalnie wielki, czarny wilk.
Potknęłam się. 
Upadłam.
Odruchowo przewróciłam się na plecy, by w razie czego móc się bronić.
Wilk stał nade mną dysząc.
Jego wściekłe oczy przeszywały mnie na wskroś.
Były identycznego koloru co moje.
Wybuchnęłam histerycznym płaczem.
Wilczyca z początku była zdziwiona, lecz po chwili z jej oczy pociekły łzy.
Krwawe łzy.
Krew zaczęła kapać na moje oczy.
Wyglądałam, jakbym płakała krwawymi łzami.
Tak jak ona.
Patrzyłyśmy na siebie. 
Gdzieś w głębi lasu rozległo się wycie, lecz nie wilka, a wilkołaka.
Spojrzała w tamtą stronę. 
Zeszła ze mnie.
Zanim zdążyłam jakkolwiek zareagować na jej miejscu stała już kobieta.
Piękna. 
Miała brzoskwiniową cerę i czekoladowe włosy, które spływały po jej ramionach aż do pasa.
Miała białe oczy.
Znałam ją.
Miała na imię Susan, tak jak ja.
Jej nazwisko było bardzo dostojne, o tłumaczeniu angielskim, ale wymowie francuskiej.
Nazywała się Falcon.
To byłam ja.

***



Zerwałam się gwałtownie tym samym budząc Toma. Siedziałam wyprostowana jak struna i dyszałam ciężko. Czułam, że po moich policzkach ciekną łzy. Tom też się podniósł i wziął moją twarz w dłonie. Widziałam przerażenie w jego oczach. Delikatnie starł jeden strumień  spod mojego oka. Spojrzałam na palec, którym osuszył mój policzek. 
Był cały we krwi.



Nie wiedziałem co się dzieje. Bałem się. Z jej oczu płynęły krwawe łzy.  Nigdy się z czymś takim nie spotkałem. Czytałem o podobnym zjawisku, ale występowało ono tylko u wampirów i wilkołaków. A ona nie była ani jednym, ani drugim. To było coś strasznego. Chciałem jej pomóc, ale nie wiedziałem jak. Kiedy się uspokoiła powiedziała mi, że samo przejdzie i poszła do łazienki. Ja siedziałem na łóżku zdezorientowany. 



Obmyłam twarz lodowatą wodą. Niby już byłam spokojna, ale wciąż się bałam. Nie wiedziałam, że sen może stać się rzeczywistością. Ale wiedziałam, że to ma coś wspólnego z praktykami, którymi ostatnio się zajmuję. 
Dawno nie poświęcałam uwagi mojej tajemnicy, a ona intensywnie się jej domagała. Żądała, bym uwolniła tą drugą stronę mnie, bym nie trzymała jej w zamknięciu. Ja chciałam ją tylko zatrzymać na dobrą okazję, ale ona tego nie rozumiała. Chciała żyć.
Wyszłam z łazienki już bez krwawych smug na buzi. Tom chciał mnie przytulić, ale ja dałam mu ręką znać, że nie mam na to ochoty. Zarzuciłam na siebie płaszcz i skierowałam się do wyjścia.
- Idę się przejść. - Chciał się ubrać i pójść ze mną. - Sama. - Podkreśliłam wychodząc z pokoju.
Kiedy byłam już piętro niżej puściłam się biegiem. Czułam zew, którego nie byłam w stanie powstrzymać. Pragnienie dawało mi siłę, której normalnie nie posiadałam. Wpadłam do zaśnieżonego ogrodu. Było zimno, ale mi to nie przeszkadzało. Pobiegłam jeszcze kawałek, tak, żeby mieć pewność, że nikt mnie nie zobaczy. 
Zrzuciłam płaszcz, zostając w lekkiej sukience.
Z mojego gardła wydobyło się ciche warknięcie.
Uwolniłam moja tajemnicę.

Libster Award

Dzisiaj wpis nie-opowiadaniowy, ale przysięgam, niedługo coś wrzucę :) Chwilowo jestem zawalona robotą, więc wpis pojawi się albo gdzieś w czwartek-piątek, albo dopiero w weekend.
No ale przejdźmy do rzeczy.
Zostałam nominowana do "LIBSTER AWARD" przez Natasyę White z bloga
daughter-of-destiny-przeznaczenie.blogspot.com
Bardzo dziękuję za nominację :)
Szczerze to nie za bardzo wiem co to jest LIBSTER AWARD, ale spoko. Coś wymyślę na podstawie tłumaczenia wyżej wymienionej autorki :)
Libster Award to "nagroda za dobrze wykonaną robotę". Dostaje się jedenaście pytań, na które trzeba odpowiedzieć, i nominuje się inne jedenaście blogów, nie nominując bloga, który mnie nominował. Boże. Jaka plątanina. :)
Pytania od Natasyi ( dobrze odmieniłam? ) White:



1. Co skłoniło Cię do napisania bloga?
2. Ulubiona postać z ulubionej książki? I dlaczego?
3. Kim zamierzasz zostać w przyszłości?
4. Twoje hobby?
5. Znienawidzony nauczyciel?
6. Ulubiony przedmiot w szkole?
7. Ulubiony film?
8. Gdzie chciał(a)byś spędzić wakacje?
9. Ulubiony rodzaj filmów(np.fantasy)?
10. Jak nazywają cię znajomi(ksywka)?
11. Jaki jest tytuł przeczytanej przez Ciebie ostatnio książki?

I moje odpowiedzi:



1.Zbyt dużo pomysłów.  Zazwyczaj sobie tylko wyobrażam rzeczy, a teraz - ze względu na brak miejsca - spisałam je.
2.Moja ulubioną postacią z mojej ulubionej książki jest... eee... powiedziałabym, że Voldziu z Potterka, ale nie mam uzasadnienia. Bo co powiem, że jest fajny i kiedyś był przystojny? Nieee.... No więc moją ulubioną postacią jest McMurphy z "Lotu nad Kukułczym Gniazdem", ponieważ jest niezależny, buntowniczy i dlatego, że dzięki niemu ludzie, którzy zwątpili w życie znów zaczęli w nie wierzyć.
3.Chirurgiem plastykiem
4.Czytanie, muzyka
5.Wszyscy, którzy kiedykolwiek uczyli mnie w-fu.
6.Biologia, matematyka
7."Sweeney Todd: Demoniczny Golibroda z Fleet Street" i "Jeździec bez Głowy" (oba Tima Burtona i z Johnnym Deppem <3 ), no i "Harry Potter" oczywiście :)
8.Na Zanzibarze
9.Przygodowe, komedie, dramaty.
10. Zuza, bo to moje imię.
11."Freddie Mercury: Biografia"

Nominuję:

Lydię Lestrange
Katherine Jackson
Clar
Moony
Dementorka
Esther
Weronika
kolorowa
Moonstone
Alex
Qinsia

Szukałam blogów na szybko, bo czytam głównie te zakończone. Ale sprawdzałam kogo nominuję, są świetne :) Z blogów, które regularnie czytam są Lydia Lestrange i Moonstone.

Moje pytania:

1. Jaki jest Twój ulubiony/a aktor/aktorka?
2. Gdzie chcesz spędzić swój miesiąc miodowy?
3. Ile książek potrafisz przeczytać w tydzień?
4. Co wolisz: Internet czy książki?
5. Wolisz paznokcie krótkie, dłuższe, czy szpony?
6. Jaki chcesz mieć kolor włosów?
7. Piszesz posty na bloga w Wordzie czy od razu na Bloggerze?
8. Jaki jest Twój ulubiony muzyk/zespół?
9. Jaki jest Twój znienawidzony przedmiot w szkole?
10. Jak długo zajmujesz się blogowaniem?
11. Jaki jest Twój ulubiony reżyser filmowy?

No.

A post pojawi się wkrótce, bo czuję, że wena powoli do mnie wraca ( szybciej niż tegoroczna wiosna ) i niedługo coś się skrobnie, najprawdopodobniej zacznę dziś lub jutro. Pozdrawiam i życzę miłego czytania :*

Aaa, i zapraszam na mojego ask.fm, pytajcie o co chcecie :)

http://ask.fm/asfreeasmyhair99

Kocham Was :*



niedziela, 10 marca 2013

Zdrajca

Wróciłam. Nareszcie. Nie mogłam już wytrzymać w tak uwielbianym dotychczas Hogwarcie. Czułam się tam nieswojo. Cały czas miałam wrażenie, że ludzie gapią się na moje i tak zakryte przedramię. Naprawdę ulżyło mi, kiedy znów leżałam na moim łóżku w Riddle Manor. Co prawda nie było tu nikogo oprócz mnie, Toma i jakiegoś miliona skrzatów domowych, ale spoko. Praktycznie całe dnie spędzałam na rozmowach z Riddlem i na ćwiczeniu coraz to nowych zaklęć.
Tom opowiadał mi o tym, jak odbudował Riddle Manor, jak wskrzesił Śmierciożerców i jak oni wskrzesili jego. Z początku był wobec mnie raczej nieufny, tak samo jak ja względem niego, ale po przegadanym dniu zaczęliśmy wchodzić na coraz to poufniejsze tematy. Zdradził mi swoją historię. Mówił, że jeszcze nikt nie usłyszał jej od niego samego. Zrobiło mi się go żal. Nie miał rodziców... nigdy nie miał okazji poczuć miłości.

Doszłam do wniosku, że wcale nie mam tak trudnego życia.  Przynajmniej stojąc koło niego.

Odwdzięczyłam mu się streszczeniem mojego życia. Pierwsza wizyta na Pokątnej, bójki z mugolami w wieku pięciu lat, piętnaście minut negocjacji z Tiarą Przydziału, do którego domu ma mnie dodać... tu zatrzymaliśmy się na dłużej, bo Toma zaciekawił powód tak długich namysłów Czapeczki.
- Tiara nie mogła się zdecydować, bo twierdziła, że mam w sobie cechy wszystkich domów. Chociaż nie wiem, co ona we mnie widziała z Hufflepuffu...
- Może lojalność? - Przerwał mi.
- Nie...  nie sądzę, żebym byłą specjalnie lojalna. Nie przywiązuję się do ludzi. - I tu skłamałam, bo przywiązałam się do niego i to bardzo mocno.
- Może nie do większości, ale do najbliższych przyjaciół... - Urwał, biorąc łyk wina.
- Może. W każdym razie fakt, że jestem dziedziczką nie ułatwił jej wyboru...
- KIM jesteś? - Mało nie zachłysnął się napojem.
- Dziedziczką. Któregoś z założycieli Hogwartu, ale nie wiem, którego. Nikt nie wie. Ale skoro jestem w Slytherinie...
- Nie możesz być dziedziczką Salazara. We wszystkich księgach ja jestem zapisywany jako ostatni dziedzic.
- Nie wiem... z tego co udało mi się wyczytać w archiwach i bibliotekach, mój praprapra - i tak dalej - dziadek uciekł z Francji i zmienił nazwisko z rodowego, czyli któregoś z założycieli, na Falcon. Musiałabym dokładniej się tym zająć.
Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy. Potem znów zaczęłam gadać (jak to ja). Powiedziałam mu o sobie prawie wszystko. Ukryłam przed nim tylko jeden fakt, o którym nie ma prawa wiedzieć nikt, a zawłaszcza on.
Chciałam mieć w razie czegoś jakąś tajną broń.
Nawet nie wiedziałam, jak bardzo mi się przyda.



Opowiedziałem jej całe moje życie. Nie ukryłem przed nią niczego. Można powiedzieć, że się zaprzyjaźniliśmy. Ale ja chciałem więcej. Nie wystarczało mi to. 

Zaczęliśmy rozmawiać o jakichś bzdetach. Nagle gdzieś niedaleko posiadłości rozległ się wybuch.
Spokój został zmącony.



Gdy usłyszeliśmy ten wybuch niemal równocześnie zerwaliśmy się z foteli. Spojrzeliśmy po sobie. Ktoś się wygadał. Ktoś nas zdradził. Odruchowo sięgnęłam po różdżkę, a Tom chwycił mnie za ramię i pociągnął w stronę schodów. Pobiegliśmy na strych. Tam przez małe okienko zobaczyliśmy coś, co na moment zatrzymało nasze serca. W stronę domu zmierzała grupa aurorów miotając zaklęciami. Co chwila rozlegał się wybuch na chwilę rozjaśniając okolicę.
Było kiepsko. Ich było z dziesięciu, nas dwoje. Z początku zaatakowaliśmy z góry.
Kilkoro dostało Avadą, zostało może z czterech. Deportowaliśmy się do ogrodu, tam, gdzie byli napastnicy. Natychmiast zostaliśmy zbombardowani zaklęciami, ale skutecznie się broniliśmy. Kiedy jeden z aurorów trafił mnie Expelliarmusem nastąpił przełom. Wilk we mnie, dotychczas śpiący, obudził się i był naprawdę wściekły. Przywołałam różdżkę dłonią. Zaklęcia bez użycia różdżki opanowałam w stopniu doskonałym.
Podniosłam głowę wysoko i spojrzałam po atakujących. Wyciągnęłam różdżkę w stronę tego, który był najbliżej mnie i wrzasnęłam:
-Vindicta!
Mężczyzna po chwili zaczął skręcać się z bólu. Wył, jęczał i krzyczał. A co gorsze, mnie bardzo to cieszyło.



Torturowała jednego z nich. robiła to w piękny sposób. Patrzyła na niego wilkiem i uśmiechała się półgębkiem. Jej oczy miotały pioruny. Wolną dłonią wyczarowała tarczę wokół siebie. Napawała się widokiem cierpiącego mężczyzny, gdy ja zajmowałem się resztą. W końcu szarpnęła różdżką i auror znieruchomiał. Po chwili Susan go zabiła. 



Najdłużej walczyli ostatni dwaj. Oberwałam Levicorpusem i przez moment wisiałam do góry nogami, gdy nagle jeden z nich rzucił Kedavrę w moją stronę. Myślałam, że to koniec. W ostatniej chwili się uchyliłam, lecz zaklęcie przeleciało przez moje włosy. Wypaliło je w połowie, a ja poczułam silne ukłucie w sercu. Silne, co ja gadam. Myślałam, że się posram z bólu. Krzyknęłam upadając na ziemię. Korzystając z nieuwagi Tom zamordował jednego, a ja resztkami sił drugiego.


Leżałam na ziemi. Nie miałam siły by się ruszyć. Nie miałam siły na nic. Nawet na to, by żyć. A co by było, gdybym się nie uchyliła?

Tom klęczał trzymając mnie w ramionach. Głaskał mnie po głowie. Wiedział, że nie może mi pomóc, że muszę walczyć sama.
- Tom... - wyszeptałam - Nie...
- Nie odejdę. Będę przy tobie.
Pocałował mnie w czoło. Uśmiechnęłam się. Z wysiłkiem podniosłam ręce chcąc zawiesić je na jego karku. Pomógł mi. Wiedziałam co teraz będzie. Natychmiast wróciłam do żywych.



Wiedziałem na co czeka. Nauczony poprzednim błędem nie nachylałem się do niej w tępie żółwia z ciężarkami u nóg tylko szybko wpiłem się w jej usta. Był to pojedynczy, delikatny pocałunek, właściwie tylko muśnięcie, ale i tak czułem się, jakbym był w niebie.

czwartek, 7 marca 2013

Powrót

Nie pamiętałam nic. Kompletnie. Film urywał mi się w momencie, kiedy uświadomiłam sobie, że... nie może mi to nawet przejść przez gardło.
Że kocham Toma.
Potem jest tylko ból. Palący ból w lewym nadgarstku. Tajemnicze dźwięki w tle. Ale głównie ból. Jakby... nie potrafię tego opisać. Jakby ktoś wbijał mi w żyły rozżarzone węgle. Albo jakbym zamiast krwi miała lawę.
Ból.
Ból.
Ból.



Z tego co wiem obudziła się dwa dni później. Co jakiś czas zaglądałem do niej. Na lewym przedramieniu miała niekształtną, krwawiącą ranę. Teraz była pełnoprawną Śmierciożerczynią. 



Po obudzeniu kręciło mi się w głowie. Chwilę poleżałam i mi przeszło. Rozmawiałam z Riddlem. Jutro miałam wracać do Hogwartu.
***
To było okropne. Te wszystkie pytania. Najgorsze co prawda miało dopiero nadejść. Rozmowa z McGonnagall wcale mi się nie uśmiechała. Ale miałam już wymyśloną historyjkę.
***
- No więc, panno Falcon? Nie było pani w szkole przez ponad tydzień, a biorąc pod uwagę brak możliwości teleportacji na terenie Hogwartu nie miała pani jak się z niego wydostać.  Czekam na tłumaczenie. - Dyrektorka była serio wkurzona, ale i zaciekawiona.
- No więc... - Kurczę. Zaczęłam zdanie od "no więc". Wszystko stracone. - Uciekłam, ponieważ dowiedziałam się, że moja daleka ciocia jest bardzo chora. Tylko ja wiem, że ona jeszcze żyje, ponieważ została wydziedziczona przez swoich rodziców i teraz nikt się nią nie interesuje, tylko ja. Ze szkoły udało mi się wyjść bardzo łatwo. Czasami, kiedy miałam szlaban u Hag... profesora Hagrida, spacerowałam po Zakazanym Lesie. Znalazłam tam stado hipogryfów. - Miałam nadzieję, że profesor McGonnagall nie chodzi na spacerki po Lesie. Przecież tutaj nie ma ani jednego hipogryfa. - No i na jednym z nich poleciałam do cioci.
- Rozumiem...W takim razie...
- Tylko proszę tym hipogryfom nie robić krzywdy ani ich stąd nie wyganiać! One tu mają świetne warunki do życia, lepsze niż gdziekolwiek indziej. I zdaje się, że pan Hagrid nie wie o ich obecności. A domyśla się pani profesor, co on z nimi zrobi, jak się o nich dowie. Zamęczy je. Będzie je tresował i zabierał na lekcje. Proszę mu nie mówić. Niech żyją sobie dziko. - Myślałam, że parsknę jej w twarz. Jaki ze mnie obrońca praw zwierząt! Ta, która trenuje sobie na nich zaklęcia torturujące.
- Dobrze, dobrze, nikt się o tym nie dowie. Tylko proszę, żebyś więcej nie uciekała ze szkoły. Wszyscy się o ciebie martwiliśmy. - Dodała matczynym tonem.
- Dobrze, ale... co jeśli ciocia znowu się gorzej poczuje? Kiedy ją dziś zostawiałam była taka smutna...
- Jeśli znowu coś się przydarzy, powiesz mi to, a ja na chwilę zdejmę bariery i będziesz mogła się teleportować. Wiem, że bardzo dobrze sobie z tym radzisz, więc dla ciebie bezpieczniejsza będzie ta droga, niż lot na hipogryfie. - Rzuciła uśmiechając się. Zmusiłam się do odwzajemnienia tego jakże cudownego przejawu emocji. - Możesz już iść.
- Dziękuję. Do widzenia.
***
Nie wiedziałem jak sobie poradzi. Bałem się, że jej uformowany już Mroczny Znak będzie widoczny. Że  będą ją wypytywać o to, gdzie był. Nie chciałem, żeby coś jej się stało. Martwiłem się.
***
-Sue! - Scorpius rzucił się na mnie z drugiego końca pokoju wspólnego. - Gdzieś ty była tyle czasu?!
- Musiałam wyjechać... dusisz mnie... - zacharczałam.
- O... przepraszam - zaśmiał się. - Stęskniłem się za tobą.
- No wiesz, kto by nie tęsknił za taką wspaniałą towarzyszką udręki jak ja?
- Jakoś nie widzę tych zastępów fanów...
- Pouciekali bo pogroziłam im Vindictą.
- Czym? - Ups. Wtopa.
- Eee... przejęzyczyłam się, chodziło mi o nasze ulubione zaklęcie... - urwałam czekając na Scorpiusa.
- Crucio! - wykrzyknęliśmy jednocześnie. Zawsze tak robiliśmy.
Chwilkę jeszcze gadaliśmy, po czym przypałętało się więcej ludzi.
Nie chciało mi się za bardzo z nimi rozmawiać, więc poszłam do dormitorium rozpakować rzeczy.

W zamyśleniu układałam moje ciuchy (te, które nadawały się na wyjścia do ludzi, nie te z gołymi plecami i dekoltem do kolan lub jeszcze dalej ), gdy nagle natknęłam się na małą, czarną książeczkę. Otworzyłam ją na byle jakiej stronie. I natychmiast skojarzyłam fakty. To dziennik Toma. Chwyciłam pióro, namoczyłam w moim ulubionym, ciemnoniebieskim tuszu (normalnie uczniowie pisali czarnym, niebieski jest dostępny tylko we Francji) i zaczęłam pisać.
- Tom, to Ty?
I nic. Pomyślałam, że pewnie nie ma go przy dzienniku. Pomyślałam, że może jego egzemplarz to ten, który został zniszczony w Komnacie Tajemnic. Ale po chwili na pożółkłym pergaminie zaczęły pojawiać się litery.
-Tak. Widzę, że szybko wpadłaś na pomysł, co zrobić z tym pamiętnikiem.
-Domyśliłam się. Ale... przecież został zniszczony przez Pottera w Komnacie!
-Tylko jeden. Naprawdę myślałaś, że jedna, cienka książeczka starczy mi na siedem lat Hogwartu?
- Czyli ile ich miałeś?
-Trzy. Jeden został zniszczony, a potem użyty jako materiał do wskrzeszenia mnie, drugi mam ja, a trzeci Ty.
- I tak mam się z Tobą kontaktować?
- Tak. Listy są zbyt niepewne, zawsze mogą zostać przechwycone. 
A, i czasami jak coś do mnie napiszesz, to nie czekaj aż się odezwę. Jeśli nie będę miał otwartego dziennika nie zobaczę, że piszesz. 
- Dobrze. 
- I pamiętaj, masz mi regularnie zdawać raport z tego, co się dzieje w Hogwarcie. Masz mnie informować o wszystkim, co się dzieje, nie tylko o tym, co cię zaniepokoi. I uważaj na Znak. Jeśli ktoś go zobaczy, to po Tobie. 
- Wiem przecież.
- W takim razie to wszystko. 
I nic więcej nie napisał.



Miałem ochotę jeszcze coś do niej naskrobać, ale zdecydowałem, że to nie pasowałoby do wizerunku Czarnego Pana. Miałem zamiar znowu zabrać ją do Riddle Manor za jakiś czas. Na przykład na Boże Narodzenie. Większość Śmierciożerców zostałaby w swoich domach na Święta, ale kilkoro z pewnością skorzystałoby z mojej gościnności. Zwłaszcza, że wiedzą, czego można się u mnie spodziewać. Święta urządzane przeze mnie zawsze były bardzo bogate. 
Dlaczego chciałem, by Susan też spędzała ze mną ten czas? Po pierwsze i przede wszystkim jestem od niej uzależniony. Musi być blisko mnie, a ja muszę wiedzieć, że jest bezpieczna. A bezpieczna może być tylko przy mnie. 
Po drugie, chciałem zorganizować bal sylwestrowy. Miałem nadzieję, że będziemy mogli się wtedy lepiej poznać. Śmierciożercy będą jak zwykle zalani w trupa, a ja i Susan będziemy mieli czas na spokojną, nieprzerywaną niczyimi pytaniami rozmowę. 




I tak mijały tygodnie. Codziennie pisałam do Toma i informowałam go o tym, co słychać w Hogwarcie. Opowiadałam mu o treningach Quidditcha. Byłam jedną z najlepszych pałkarek w historii szkoły.
W sumie nie działo się nic ciekawego. Ciągle to samo.
Jednak na dwa tygodnie przed feriami świątecznymi to Riddle napisał do mnie.
Zapytał mnie, z kim spędzam Boże Narodzenie. Powiedziałam, że raczej z rodzicami, na co on odparł, że chciałby mnie zaprosić na Święta organizowane przez niego. Z początku nie chciałam się zgodzić, ale w końcu uległam. Miałam znów nakłamać dyrze, że ciotka zachorowała. Super. I napisać do rodziców, że zostaję w Hogwarcie na Święta, bo organizujemy jakiś tam projekt. Jeszcze lepiej.

Powoli moje śmierciożerstwo zaczyna mnie męczyć.


*****************************************************
No. Napisałam. Post jest średni, wiem, że stać mnie na więcej, ale w połowie pisania straciłam wenę. Akcja w każdym razie dopiero się rozkręca, także spokojnie. Cieszę się, że komentujecie. Dziękuję bardzo Lydii Lestrange za zareklamowanie mojego bloga na jej ff na facebooku.
Jeśli chodzi o historię wskrzeszenia Toma, o którą pytał Piotr Pepliński, jest ona dokładnie opisana w zakładce "Historia powrotu Toma".
I proszę, aby zaproszenia na blogi zostawiać w zakładce "Spamownik", nie pod wpisami.
Dziękuję i pozdrawiam :*


wtorek, 5 marca 2013

Inicjacja.

Przy śniadaniu wszyscy rozprawiali wesoło o różnych przyziemnych sprawach. Nie tak to sobie wyobrażałam. Zawsze sądziłam, że życie Śmierciożerców jest ponure i mroczne. A tu co? To wyglądało tak nienaturalnie z mojej perspektywy. Siedziałam między Draco Malfoyem a jego matką. Obydwoje obróceni byli w kierunku swoich małżonków. Byłam jedyną osobą, która z nikim nie rozmawiała. No, prawie jedyną. Tom tak jak ja w zamyśleniu szturchał jedzenie widelcem, ale nie jadł go. Cały czas byłam zdołowana po tym, co się wydarzyło dziś z samego rana. Byłam też trochę zniesmaczona tym, że spałam z Riddlem na jednym łóżku.
Od czasu do czasu, kiedy miałam pewność, że jest całkowicie pochłonięty fascynującym ułożeniem jajek sadzonych i bekonu na swoim talerzu rzucałam mu krótkie spojrzenia mające za zadanie sprawdzić, czy nadal jest zły. Nie udało mi się nic wyczytać z jego bladej twarzy, ale przynajmniej mogłam się pogapić na jego piękną buźkę. Jak można być tak nieprzyzwoicie przystojnym?! Nie potrafiłam tego pojąć. Owszem, widywałam fajnych, bardzo urodziwych facetów, ale ten to już przesadził. 
Powoli dochodziło do mnie pewne przerażające uczucie, które odrzucałam jak tylko mogłam. Broniłam się przed tym, nie chciałam się przyznawać do tego, co czuję. Nie chciałam tego. Zazwyczaj to ludzie czuli to do mnie, nie ja do nich. Raz, kiedyś mnie trafiło. Pamiętam ten strach, kiedy mnie mijał, to skręcanie w brzuchu, gdy widziałam, że na mnie patrzy, ten język jak kamień, gdy się do mnie odzywał. I to rozczarowanie, kiedy wiedziałam, że on woli inną. 
Dlatego postanowiłam, że nie pozwolę temu nad sobą zapanować. Nie i kropka. Będę silna.


Widziałem jak co jakiś czas na mnie zerkała. Myślała, że tego nie widzę. Ale ja widziałem. Przez wiele lat mojego  życia (i nie życia) nauczyłem się patrzeć na ludzi tak, by tego nie widzieli. Wiedziałem, że kiedyś mi się to przyda. 
Patrzyłem na jej smutne oczy wbite w nietknięte jedzenie, na jej włosy spływające po ramionach jak kaskady płynnej czekolady, na jej długie palce bawiące się sztućcami, na jej lekko zarumienione policzki poznaczone niemal niewidocznymi, rzadko rozrzuconymi pod oczami piegami. Spojrzała na mnie. Tym razem zdecydowałem się nie odwracać wzroku. Zdziwiła się, gdy to zobaczyła. Uśmiechnąłem się do niej. Nie ironicznie, nie kpiąco. Delikatnie. Grzecznie. Radośnie. Przez chwilę nie wiedziała co z tym fantem zrobić, ale zaraz odwzajemniła uśmiech. Uwielbiałem ten widok. Uwielbiałem JĄ. Wiedziałem, że nadal nie może pogodzić się z tym, że musi tu być, że została zmuszona do przejścia na "tą złą stronę mocy". Ale poprzysiągłem sobie, że jej to wynagrodzę.

Przyglądaliśmy się sobie jeszcze kilka minut, po czym wstałem. Nie musiałem dzwonić łyżeczką o szklankę. Wystarczyło, że gwałtowniej się poruszyłem. Wszyscy zamilkli i zwrócili twarze w moim kierunku. Miałem ochotę na przemowę. Taką porządną. 
- Moi słudzy... - zacząłem - Chciałbym poinformować was, że dzisiejsze zebranie zostanie zastąpione ceremonią inicjacji nowej Śmierciożerczyni. Wiecie mniej więcej jak to wygląda. Przychodzicie w szatach wojennych, tak zwanych służbowych, nie w sukniach i garniturach, jak na co dzień. Susan... ty przychodzisz w stroju, który za chwilę zostanie ci dostarczony. Narcyza zajmie się resztą twojego wyglądu. - Spojrzałem na Malfoyową, a ona skinęła głową. - Co jeszcze... aha. Macie być w Głównej Sali o dziewiętnastej trzydzieści, Susan o dziewiętnastej. I to chyba wszystko. 
Z powrotem zająłem miejsce, tym samym dając ludziom niewerbalne przyzwolenie na powrót do swoich rozmów. Susan rozejrzała się z niepokojem po zebranych, po czym zwróciła wzrok na mnie. Uspokajająco kiwnąłem głową.


Narcyza właśnie kończyła strojenie mnie. Wyglądałam pięknie ale... dziwnie. Włosy miałam rozpuszczone. Jako że były niedawno myte poskręcały się lekko. Uwielbiałam te lekkie fale. 
Gorzej było z twarzą. Pani Malfoy zadbała o to, bym wyglądała jeszcze groźniej niż zwykle. Na górnych powiekach narysowała mi dość grube kreski, które pociągnęła prawie do skroni. Oprócz tego wycieniowała  je czarnymi cieniami. Usta oczywiście krwistoczerwone, a cera wybielona pudrem. Paznokcie, o które już dawno nie dbałam pomalowała czarnym lakierem. Nawciskała na mnie jeszcze kilka wężowych pierścieni i ciężki naszyjnik zakrywający niemal cały dekolt. 
A własnie, suknia. Czarna, a jakże. Z przodu wycięcie w kształcie litery "V" a z tyłu... szkoda gadać. Plecy odkryte aż do samego końca. Kilka centymetrów, a byłoby mi widać tyłek. 
Na plecach namalowała mi jakieś dziwne rytualne wzory z wężami i czaszkami.
Tak oto cudownie, z klasą i elegancją szłam na ceremonię non stop potykając się i lecąc na pysk z powodu taaaakich obcasów. 



Wyglądała obłędnie. Z początku nie byłem pewien, czy dobrą suknię wybrałem, ale teraz już wiem. Najbardziej z tego wszystkiego podobały mi się nagie plecy ozdobione chwilowym tatuażem i duży dekolt. No i oczywiście oczy. Z takim makijażem były jeszcze bardziej pociągające. Podszedłem do Susan.
- Chyba musisz się tak częściej malować, wiesz? - zagaiłem zalotnym tonem.
- Każda kobieta lepiej wygląda z tynkiem na twarzy.
- Chodzi mi tylko i wyłącznie o oczy.
- Tak, wiem. Są tak cudownie naturalne.
- Oj, przestań marudzić. Wyglądasz pięknie.
- Dziękuję. - rzuciła mi spojrzenie spod wydłużonych rzęs nieumyślnie oblizując usta. Gdyby nie było wokół nas ludzi nic nie powstrzymałoby mnie przed rzuceniem się na nią i całowaniem jej tak, że nie miałaby czasu nabrać powietrza. Ograniczyłem się tylko do łapczywego spojrzenia i zaproszenia jej na ceremonię.


Boże. Nie potrafię tak dłużej. Muszę to przyznać. 
Kocham go.

niedziela, 3 marca 2013

To nic nie znaczy.

Było mi dobrze. Spałam, po raz pierwszy od dawna nie mając koszmarów. Ktoś mnie obejmował, bardzo czule, delikatnie, tak, jakby chciał mnie przed czymś ochronić. Nie wiedziałam kto to. Ale miałam to gdzieś. Pasował mi taki układ. Moje szczęście nie trwało jednak długo. Głupie słońce zaczęło razić mnie w moje głupie oczy budząc mnie z mojego głupiego snu. Schowałam twarz pod ramię mojego towarzysza, ale niewiele to dało. W końcu otworzyłam oczy i rzuciłam mrożące krew w żyłach spojrzenie w stronę okna. Odwróciłam głowę w celu ponownego zaśnięcia. Jednak gdy zobaczyłam, z kim leżę na jednym łóżku, doznałam szoku. To był Tom. Tom Riddle. Były Lord Voldemort. Matko Boska. Co on robi ze mną w jednym łóżku?! Szturchnęłam go raz, drugi, trzeci. Nic. Przez chwilę myślałam, że nie żyje i zrobiło mi się nie wiedzieć czemu strasznie przykro. Chciałam go po raz ostatni porządnie zdzielić w łeb, tak, żeby się obudził, ale zrezygnowałam. Ładnie wyglądał, kiedy spał. Głowę miał na wpół schowaną w poduszce, jedną ręką obejmował mnie w talii mimo tego, że się wierciłam, drugą trzymał moją dłoń. Nasze nogi były splecione, jego szata mieszała się z moją powłóczystą suknią. Położyłam się obok niego patrząc na jego twarz. Kiedy poczuł, że znów leżę obok mocniej przyciągnął mnie do siebie, przez co nasze nosy niemal się stykały. Wolną rękę położyłam na jego pasie. Oparłam swoje czoło o jego i zamknęłam oczy. Było cudownie. Chciałam, żeby ta chwila trwała w nieskończoność. Zaczęłam gładzić go po plecach, na co on uśmiechnął się lekko przez sen. Kiedy leżeliśmy tak blisko siebie, prawie bez żadnej przestrzeni między naszymi ciałami, przypomniałam sobie co się wczoraj ze mną działo. Przypomniały mi się zaklęcia, wrzaski Clemence*, potem mój płacz, błagania o bliskość Toma i o to, by został. By mnie nie opuszczał. Ucieszyłam się, że go wtedy nie budziłam. Poczułam, jak rozprostowuje rękę, którą mnie obejmował. Otworzyłam oczy dokładnie w tym samym momencie co on. Uśmiechnął się. Ja także. Ponownie zamknął oczy i jeszcze bardziej przybliżył twarz, ale się odsunęłam. Spojrzał na mnie ze zdziwieniem. 
- O co chodzi? - Zapytał cicho swoim ciepłym głosem.
- Ja... - Nie wiedziałam, co mam mu odpowiedzieć. W końcu podjęłam decyzję. - To, co wczoraj... Ta noc... To nie miało nic znaczyć. To nie miała być próba zaciągnięcia cię do łóżka. Byłam załamana, nie wiedziałam co robię. Nagle wróciły do mnie wszystkie tortury jakie kiedykolwiek zadawałam ludziom. Przypomniałam sobie wszystkie moje ofiary. To była chwila słabości, która nie ma prawa więcej się pojawić. Nie byłam sobą kiedy powiedziałam, że masz ze mną zostać. Że masz ze mną... spać. To nic nie znaczy. Naprawdę nic.
- Nic nie znaczy? Dla ciebie to nic nie znaczy? To wybacz mi, ale nie bardzo cię rozumiem. - Wyszarpnął swoją dłoń z mojej i wstał z łóżka. - Dla mnie i dla większości normalnych ludzi wspólna noc znaczy bardzo wiele. Dla ciebie to była tylko zabawa, tak? Chciałaś się po prostu mną pobawić?!
- Nie, Tom...
- Nie wolno ci tak do mnie mówić. Jestem twoim panem. Zapamiętaj to sobie raz na zawsze. 
- To nie tak, że chciałam sprawić ci przykrość, że chciałam cię zranić. Byłam załamana, po prostu potrzebowałam pomocy. 
- Nie ma o czym mówić. Za godzinę masz być na śniadaniu. 
I wyszedł, trzaskając drzwiami. 

Powoli wstałam z łóżka. Poszłam do łazienki, przebrałam się w inną (tym razem czarną, tak dla odmiany) suknię i zeszłam na śniadanie. W Sali było dopiero kilka osób, w tym Malfoyowie. Niepewnym krokiem podeszłam do nich i zaczęliśmy rozmowę.



Byłem wściekły. Stałem przy oknie w swojej sypialni, cały czas rozmyślając. Jak mogła mi to zrobić?! Byłem przy niej całą noc. Dbałem o nią, pocieszałem, wspierałem. A ona od tak sobie stwierdza, że to nic nie znaczy. Miałem ochotę kogoś zabić. Nie ją, oczywiście. Ale kogoś innego bardzo chętnie. 

Nie, to nie ma sensu. Nie potrafiłem być na nią zły. Nie byłem w stanie. Zszedłem do Sali na śniadanie. Śmierciożercy natychmiast się ukłonili. Wszyscy, o dziwo. Nawet Susan. 

Patrzyłem, jak wesoło rozprawia z Draco. Widziałem, że się do niej zaleca, mimo tego, że ma żonę. Po długim monologu chłopaka Sue nagle wybuchnęła śmiechem. Był to śmiech perlisty, brzmiący jak małe, srebrne dzwoneczki. Był melodią dla uszu. 

I w tej chwili dotarło do mnie to, co odpychałem od siebie odkąd ją poznałem. To, z czym próbowałem walczyć, do czego nie chciałem się przyznać.

Teraz wiedziałem, że ją kocham.



*********************
*Dla wyjaśnienia: Clemence to wymyślona postać z rodziny Delacour, jedna z kuzynek Fleur. 
Szczególnie dziękuję stronie "Jaram się jak Hogwart w 1997 - 1998 r." z Facebooka. która udostępniła adres mojego bloga, dzięki czemu jest was więcej ;)

http://www.facebook.com/JaramSieJakHogwart?fref=ts

Komentujcie :*

sobota, 2 marca 2013

Avada Kedavra.

Nie słuchałam tego, o czym mówili. Miałam ich gdzieś. Moja uwagę zwrócił dopiero Riddle. Nie słyszałam co do mnie mówił, dopóki nie zaczął się drzeć. Powoli zwróciłam na niego oczy.
- Słuchasz? - zapytał zrezygnowanym tonem
-Nie. A coś ważnego?
- Tak. Otóż właśnie powiedziałem, że Czarnej Magii będę uczył cię ja.
- Proszę? - wmurowało mnie. Zesztywniałam. Zaczęłam drżeć pod cienką suknią.
- Tak. Zaczynamy jutro. Koniec zebrania! A ty, Susan... proszę ze mną.
*****************
- Na obradach masz słuchać. - rzucił ze złością nalewając wina do kieliszków.
- Czego? Tych bzdetów? Zwierzeń Śmierciożerców załamanych tym, że złamali paznokieć? Marzenia.
- Masz słuchać tego, co mówię ja. Miałaś wybór: śmierć albo Śmierciożerstwo. Wybrałaś to drugie. W związku z tym musisz być mi posłuszna. - postawił czarkę koło mnie.
- Mam się ciebie słuchać... - spojrzał na mnie ze złością. - ... Panie?
- Tak.
-Nie.
-Nie kłóć się ze mną.
- Bo?
- Susan! - Krzyknął z oburzeniem ale i... z rozbawieniem.
- Co?
- Jezu! Kto z tobą w ogóle wytrzymywał?! Jesteś okropna!
- Dziękuję i wzajemnie.
- Ja... nie... ech.
Huehue. Przegrał. Wzięłam do ręki kieliszek i zaczęłam okręcać go w palcach. Patrzyłam jak wino przypominające krew ślizga się po ściance nieskazitelnie czystego kryształu. W końcu odezwałam się obojętnie:
- Znam zaklęcia czarno magiczne. Nie potrzebuję lekcji.
- A właśnie, że potrzebujesz. Znasz zaklęcia zdolne do zadawania bólu, ale nie do torturowania. Musisz opanować zaklęcia o działaniu, o jakim ci się nawet nie śniło. Wstań.
Rzuciłam mu leniwe spojrzenie. Powoli podniosłam się z wygodnego fotela przy biurku.
- Na początek coś prostego - powiedział tonem, który wyraźnie wskazywał na to, że nie wierzy w moje zdolności. - Avada Kedavra. Używałaś tego kiedyś?
- Raz na pająku i raz na szerszeniu bo mnie gonił. Cham na skrzydłach.
- No gratuluję. Czyli podstawy już masz. Teraz nie będzie tak łatwo.
Skierował różdżkę w stronę małego wazonu stojącego na biurku. Poruszył ustami, ale bezgłośnie. Zamiast uroczego pojemniczka na kwiaty na biurku stał mały szczeniaczek.
- Nie. - powiedziałam. - Nie ma takiej opcji. Nie zabiję go.
- Nie masz wyboru.
- Ale...
- Masz go zabić.
- Więc oddaj mi różdżkę. - Alleluja, znalazłam wymówkę.
Podszedł do kredensu na książki i wyciągnął z niego moją różdżkę. Zrobiłam bardzo niezadowoloną minę. Tymczasem piesek na biurku merdał ogonkiem i uśmiechał się do mnie. No myślałam, że zejdę. Tom wręczył mi mój jakże cudowny magiczny kijek. Wyszarpnęłam mu go z ręki. Wycelowałam. Wmawiałam sobie, że to tylko wazon. Że to ten wazon, który spadł mi na nogę kiedy miałam dziesięć lat. Połamał mi wtedy wszystkie palce u prawej stopy, a i tak mi się oberwało. Bo czyja wina, że wazon spadł? No oczywiście, że moja. Zamknęłam oczy, żeby nie widzieć słodkiego pieska przechylającego główkę, zastanawiającego się, co robię. Wyszeptałam:
- Avada Kedavra.
Poczułam, jak moja różdżka zaczyna drżeć. Palce mocniej zacisnęły się na dopasowanym do dłoni uchwycie. Kiedy różdżka przestała wariować, otworzyłam oczy. Na biurku leżał rozbity wazon. Odetchnęłam.
- Bardzo ładnie. - pochwalił mnie Czarny Pan. - Teraz... Crucio?
- Nie, błagam, to jest zbyt proste. Używam tego na co dzień.
- Na kim?
- Na Gryfonach i Puchonach. Krukonów oszczędzam, bo są fajni. Znaczy mądrzy. A mądrzy znaczy fajni.
- I nie wyrzucili cię z Hogwartu? - zapytał niedowierzającym tonem.
- Jak chcę się z kimś "rozmówić" zabieram go gdzieś do Zakazanego Lasu, albo gdziekolwiek indziej, gdzie nie ma ludzi, męczę go trochę przedtem rzucając na pokój zaklęcie, dzięki któremu nikt nie usłyszy jego krzyków. Jak skończę małe Obliviate i po krzyku.
- Mądrze. Więc spróbujemy czegoś z trochę wyższej półki. Na przykład... Vindicta.* Jest to zaklęcie torturujące, takie Crucio, tylko że znacznie gorsze. Rzucając to zaklęcie wszystko o czym pomyślisz dzieje się z ofiarą. Chcesz, żeby czuła kolce wbijające się w jej plecy, tak się dzieje, chcesz, żeby jej oczy zaczęły płakać łzami z krwi, tak też się stanie. Nie można tylko jednego.
- Zabić. - dokończyłam cicho.
- Tak. Osoba, którą torturujesz może ocierać się o śmierć, może już jedną nogą być na innym świcie, jej serce może przestać bić - ale mimo to nie umrze. Przy tym zaklęciu zatrzymanie akcji serca nie oznacza śmierci.
- Jak rzucić to zaklęcie?
- Owalny ruch zgodnie z kierunkiem wskazówek zegara i dźgnięcie w stronę przeciwnika. W głowie musisz powtarzać słowa: "Zemsta niech nastanie, niech cierpi kochanie, niech czuje ten ból, tego cierpienia nie ukój." To w myślach. Mówisz Vindicta. Musisz być wściekła. Chcieć zabić i być zła, że nie możesz. Spróbujmy. - machnął różdżką w stronę drzwi. Niemal natychmiast pojawił się w nich Greyback.
- Przyprowadź jakiegoś niewolnika z lochów.
- Tak, Panie. - wychrypiał kundel, po czym wyszedł zamykając bezszelestnie drzwi.
- W lochach był ktoś jeszcze oprócz mnie?
- Nawet nie wiesz jak wielu ludzi męczyło się koło ciebie.
Nastała chwila niezręcznej ciszy. Spojrzałam przez okno.

Zwróciła wzrok w stronę okna. Ja przez ten czas miałem okazję podziwiać jej idealną, lekko wygiętą szyję. Wyglądała znacznie lepiej niż wtedy w celi. Niby tylko jeden dzień, ale zmieniła się. Jej włosy błyszczały i były gęste, skóra powróciła do naturalnego koloru brzoskwini, a usta znów miały barwę świeżych malin. A oczy... Boże, jak można mieć takie oczy? Tak błękitne, że niemal białe. Przeszywające mnie na wskroś. Tak nasycone cierpieniem. 
Moje oczy zjechały niżej. Teraz patrzyłem na jej perfekcyjnie płaski brzuch, już nie kanciasty przez odstające żebra. Chociaż mnie kusiło, nie spojrzałem na to, na co zwykle patrzę u kobiet. Wstydziłem się. Po raz pierwszy obecność jakiejś kobiety mnie onieśmielała. Zdecydowałem się poprzyglądać się jej długim nogom. Szpilki jeszcze bardziej je wydłużały i wyszczuplały. W czarnej sukni, którą specjalnie dla niej sprowadziłem z Włoch wyglądała olśniewająco. Spojrzała na mnie. Patrzyła prosto w moje oczy. Podjąłem walkę. Z wesołym uśmiechem intensywniej przyszywałem jej oczy, na co ona odpowiedziała tym samym. Bawiliśmy się tak, sprawdzając, kto ma silniejsze spojrzenie, gdy nagle przerwał nam Greyback. 
- Panie... przyprowadziłem małą Delacour. Clemence, o ile się nie mylę. Tę, którą kazałeś zab...
- Starczy. Zostaw ją tu i wyjdź. - miałem ochotę go zjechać za to, że zepsuł mi taką świetną zabawę, ale się powstrzymałem.


- Yyy...
- No dobrze. - zaśmiał się. Spojrzał na swoje stopy. Fajnie to wyglądało. - Zacznijmy... pracę.
Rzucił na dziewczynę jakieś zaklęcie, przez które nie mogła nic uciekać.
Wycelowałam. Zaczęłam gadać do siebie w myślach: "Zemsta niech nastanie, niech cierpi kochanie, niech czuje ten ból, tego cierpienia nie ukój", tak w kółko. Wykonałam ręką okrągły ruch i dźgnęłam powietrze krzycząc: "Vindicta!" .
Dziewczyna stanęła prosto, jakby porażona prądem.
- Świetnie. Teraz pomyśl o jakiejś torturze.
Wpadł mi do głowy pewien pomysł. Szybko wyobraziłam go sobie. Delacour odrzuciła głowę w tył i zaczęła wrzeszczeć. Na jej przedramieniu pojawił się dość duży, czerwony odcisk, który zaczął płonąć. Celemence darła się wniebogłosy. Nie mogłam tego wytrzymać. Szarpnęłam różdżką. Zaklęcie przestało działać, a moja ofiara upadła bezwładnie na podłogę. Stałam tak, ciężko dysząc. Spojrzałam z ukosa na Toma. Patrzył na dziewczynę z potworną obojętnością wymalowaną na twarzy. Przeniósł wzrok na mnie. Jego spojrzenie było pełne... podziwu? Tak, to chyba to. Może on był ze mnie dumny, ale ja czułam się okropnie.


Byłem pod wrażeniem. Udało jej się rzucić to zaklęcie z taką siłą i to za pierwszym podejściem. 
Za to ona była przerażona. Nie spodziewała się czegoś takiego. Myślała, że to zwykłe Crucio. Podszedłem do niej, a ona podniosła na mnie oczy. Widziałem, jak zbierają się w nich łzy. Po chwili pierwsze z nich pociekły po policzkach pozostawiając za sobą ciemne smugi. Była zdezorientowana. Nie wiedziała, co robić. Zdesperowana wybuchła płaczem i rzuciła się na mnie. Nie przewidziałem tego. Słyszałem, jak krzyczy w moją koszulę, czułem, jak strumienie łez wsiąkają w moją koszulę, jak jej paznokcie wbijają się w moje plecy. Clemence leżała obok nieprzytomna, ale nie obchodziło mnie to. Powoli podniosłem ręce i delikatnie objąłem Susan. Wtuliła się w moją pierś jeszcze mocniej, na co ja odpowiedziałem silniejszym uściskiem. Staliśmy tak przez dobre pięć minut, ona rozpaczając, a ja głaskając jej plecy i delikatnie, tak, żeby nie poczuła, całując jej włosy. W końcu lekko ją od siebie odciągnąłem, choć było to trudne. Podniosłem ją i zaniosłem do jej komnaty. Nie było ryzyka, że ktoś nas zobaczy. Tylko ja i ona zajmowaliśmy to piętro. Położyłem ją na jej wielkim łóżku i chciałem odejść, ale ona wyjęczała: "Nie odchodź". Cofnąłem się. Usiadłem obok niej. Sue leżała z twarzą wbitą w poduszkę. Wyciągnęła dłoń. Odszukała moją i wsunęła swoje długie palce pod moje. Jej plecy od czasu do czasu gwałtownie unosiły się, kiedy zachłystywała się powietrzem. Kiedy zacząłem jednym palcem głaskać wnętrze jej rączki ponownie wybuchła płaczem. Zacząłem masować ją po głowie. Nie wiem dlaczego tak przejęła się tym jednym zaklęciem. Pociągnęła moją rękę do siebie. Odchyliła głowę. Przycisnęła moją zimną dłoń do swojego gorącego policzka. Zatrzęsła się. Przestała płakać. 
Powoli otworzyła usta i wyszeptała:
- Wiem, że to głupie. Powinnam cie nienawidzić za to, że każesz mi rzucać takie zaklęcia. Ale nie potrafię.  Potrzebuję cię. Kiedy mnie przytulasz czuję się lepiej. Błagam, przytul mnie, błagam, błagam...
- Ciii... - nachyliłem się nad jej uchem. - Chcesz, żebym cię przytulił? - zapytałem. W sumie to pytanie było trochę bez sensu, bo właśnie o to mnie prosiła, ale trochę dziwnie się z tym czułem, bo przytulenie jej było równoznaczne z położeniem się obok niej. Nie wiedziałem, czy tego chce. Może chciała, żebym ją podniósł i dopiero wtedy przytulił? 
Postanowiłem zaryzykować. Oparłem się na łokciu i powoli wciągnąłem nogi na łóżko.  Wyprostowałem ręce i położyłem głowę na poduszce. Buty rzuciłem gdzieś pod szafę. Kiedy poczuła, że leżę obok niej na chwilę zesztywniała. Po chwili przesunęła się w moją stronę i znów wtuliła się we mnie. Z mojej perspektywy wyglądała jak koala desperacko chwytający się eukaliptusa. Przyciągnąłem ją mocniej do siebie. Zatopiła twarz w mojej koszuli i natychmiast się uspokoiła. Jedną ręką głaskałem jej włosy opierając się brodą o czubek jej głowy, drugą lekko masowałem jej plecy. Po kilku minutach jej oddech się wyrównał, uspokoił. Zasnęła. Czułem się okropnie, bo to przeze mnie cierpiała, ale także cudownie, bo pozwoliła, bym ja przytulał. Chwilę tak jeszcze myślałem, po czym dołączyłem do Susan w krainie snów. 




*****************************
*Vindicta - zaklęcie nie pojawiające się w serii książek o Harrym Potterze, wymyślone na potrzebę opowiadania. Vindicta to po łacinie zemsta, stąd tez słowa formuły wypowiadanej podczas rzucania zaklęcia.

Ten post dedykuję w szczególności Potterheadsom NikuraKat i Bibi, za to, że komentują, mówią, co myślą i  sprawiają, że mam ochotę pisać. Cieszę się, że się Wam podoba.

Komentujcie :*