Patrzyłem na nią.
Stała tyłem do mnie.
Podziwiałem jej falowane, długie włosy. Potem mój wzrok przenosił się na talię, a potem na nogi. Nawet nie wiedziała, jaką przyjemność mi sprawia stając pod światło.
Miała na sobie jedną z tych sukien, które wyglądają na skromne i idealnie zasłaniające ciało, ale ich luźny dół - jeśliby ustawić się pod dobrym kątem - prześwituje.
I tak podziwiałem zgrabne, bardzo długie nogi Susan.
Odwróciła się w moją stronę, ale nie mogła mnie widzieć. W celu śledzenia Śmierciożerców, z których strony spodziewam się niewierności utworzyłem zaklęcie. Czar ten pozwala mi na podglądanie tego, co dzieje się w zupełnie innym miejscu. Więc ja siedziałem grzecznie w swojej komnacie, a moje oczy zajęte były oglądaniem pięknej Susan.
Trzy kieliszki Ognistej temu nie chciałem przyznać się do tego, co do niej czułem. Teraz nie sprawiało mi to większego problemu. Nie darzyłem jej miłością, ale jej chciałem. Ot, taka zachcianka.
Whisky zmieniła też to, że Susan pojawia się w mojej głowie już inaczej. Teraz nie była to tylko twarz. Oj, nie. Popuściłem trochę wodzę wyobraźni i zobaczyłem ją idącą w moją stronę. Uśmiechała się złowieszczo. Była coraz bliżej. Położyła swoją dłoń na mojej szyi. Patrzyła mi w oczy. Jej dłoń zjechała w okolice mojego obojczyka. Jej smukłe palce bawiły się moim kołnierzem. Delikatnie się pochyliłem i...
- Panie? - zerwałem się jak poparzony. Obraz z Sali Obrad znikł, a ja odkryłem, że miałem zamknięte oczy.
- Dlaczego wchodzisz bez pukania? - warknąłem.
- Ależ, Panie, pukałem. Ale nikt nie odpowiadał, więc chciałem sprawdzić czy nic się...
- Dobrze, nieważne. Po co przyszedłeś?
- Wszyscy już przybyli do Sali Obrad na zebranie.
- Jakie..? Ach, tak. Już idę. Odejdź.
Rzuciłem na siebie zaklęcie, które pomagało mi trochę trzeźwiej myśleć i wyszedłem z gabinetu.
Riddle się spóźnił. Byłam pewna, że chował się gdzieś w Sali Obrad. Czułam jego spojrzenie. A jednak, wydawało mi się. Jestem przewrażliwiona.
- Usiądźcie. - Rozległ się tak uwielbiany przeze mnie głos.
******************
Ta notka jest krótka, chciałam się w niej głownie skupić na uczuciu Toma do Susan. Obiecuję, że jutro albo pojutrze dodam coś baaaaaaaaaardzo długiego.
I co sądzicie? Podobają Wam się notki? Błagam, zostawiajcie komentarze :D
Pozdrawiam :)
piątek, 28 grudnia 2012
Śmierciożerca
Nie mogłam w to uwierzyć. Zgodziłam się. zostałam Śmierciożercą. Boże. Co się ze mną dzieje?
Odetchnąłem. Teraz będzie bezpieczna. Nie chciałem, nie chciałem jej zabijać. Ukrywałem to, ale byłem tak zdesperowany, że mało brakowało, a bym ją wypuścił. Boże. Co się ze mną dzieje?
- Dobrze. Cieszę się, że podjęłaś właściwą decyzję. - Nacisnął swój Mroczny Znak. W chwilę potem pojawiła się Astoria Malfoy. - Astoria zaprowadzi cię do jadalni, a potem pokaże ci komnatę, którą dla ciebie przygotowałem. Tam przebierzesz się w nowe szaty i zapoznasz się z naszymi zasadami. O szesnastej mamy zebranie.
I deportował się.
Nastąpiła chwila ciszy.
Astoria delikatnie chwyciła mnie za nadgarstek.
- Chodź. na pewno jesteś głodna. - zrobiłam co kazała. Okazało się, że jadalnia to wielkie pomieszczenie, na którego środku stoi długi na niemal całą salę stół z hebanu. Było przy nim wiele krzeseł z tego samego materiału. Ale nie to przykuło moją uwagę. Było na nim tyle kolorwego jedzenia, że można było doznać oczopląsu. Mój żołądek podskoczył. Powoli podeszłam do jedzenia.
- Usiądź. - Malfoy wskazała mi jedyne miejsce, przy którym leżało nakrycie. Zajęłam miejsce i natychmiast stwierdziłam, że krzesło jest bardzo wygodne. Siedziałam u szczytu stołu. - Zostawię cię na chwilę samą, muszę pomówić z Czarnym Panem.
Skinęłam głową. Czekałam tylko kiedy wyjdzie. Jak tylko usłyszałam huk drewnianych, bogato zdobionych drzwi rzuciłam się na jedzenie jak wściekła.
Siedziałem niezwykle zadowolony w swoim gabinecie, gdy nagle rozległo się pukanie do drzwi.
- Proszę.
- Panie - do pokoju weszła Astoria. - Chciałam zapytać...
- Zaprowadziłaś dziewczynę do jadalni?
- Tak.
- Dobrze. Więc pytaj.
- Co dokładnie mam jej wyjaśnić? Mówiłeś, Panie, że mam jej opowiedzieć o obowiązujących tu zasadach. Co dokładnie miałeś na myśli?
- Powiedz jej wszystko, co wiesz. Jak ma się zachowywać względem mnie, jak będzie używała Mrocznego Znaku, kiedy już go dostanie, na czym będzie polegała inicjacja i jakich zaklęć będziemy od niej wymagali. Wyjaśnisz jej jakie ubrania w jej garderobie są na jaką okazję i jak często będzie musiała stawiać się u mnie na kontrolę.
- Dobrze.
- Oprócz tego zaprowadzisz ją do jej komnaty.
- Która jest jej?
- Złota.
- Złota?! - Posłałem jej mordercze spojrzenie. - Przepraszam, Panie. Po prostu... Złotą Sypialnię miał zająć mój syn.
- To mój dom.
- Jak sobie życzysz Panie - powiedziała potulnie, ale słychać było, że jest niezadowolona. Nie mój problem.
- Idź po nią.
O Boże, nigdy tyle nie zjadłam. Właśnie odkryłam, że całe moje życie byłam niedożywiona. W każdym razie w porównaniu z tym, co jest tutaj. Jezu. Gęsi, pieczenie, placki, fontanny czekoladowe, egzotyczne owoce, kurczaki z rożna... Nie wiem co jeszcze. Po prostu mnie zamgliło. Niestety błogą rozkosz przerwała mi Astoria.
- Możemy już iść.
Niechętnie wstałam od stołu. Mimo, że zeżarłam chyba z tonę jedzenia, nie było tego po mnie widać. Nadal byłam tylko kościotrupem, ale moja cera stała się odrobinę ładniejsza.
Astoria prowadziła mnie długim korytarzem, całym w obrazach sławnych Ślizgonów. A to Merlin, a to Salazar, a to jeszcze inny typek. W końcu dotarłyśmy do wielkich, czarnych (a jakże), pięknie zdobionych drzwi ze złotymi ornamentami. Chciałam sprawdzić co przedstawiają obrazy na nich namalowane, ale Astoria już je otwierała i nie było na to czasu. Jakoś dziwnie minęło mi to poczucie niesprawiedliwości i skrzywdzenia, które czułam zaraz po podjęciu decyzji o przyłączeniu się do Śmierciożerców. Ale pewnie wróci.
Jak zobaczyłam wnętrze mojej komnaty to dosłownie wryło mnie w ziemię. To było coś pięknego. Nie mogłam w to uwierzyć.
Pomieszczenie było zbudowane na planie koła. Jego ściany były kremowe. Na środku stało wielkie, złote, królewskie łóżko*. Było cudowne. Aż się chciało rzucić na nie i tak leżeć przez cały dzień.
- To twój pokój.
- Jest piękny - westchnęłam z rozmarzeniem.
- Miał należeć do mojego syna, więc się ciesz. - odpowiedziała suchym głosem.
- Co? - zdziwiłam się. Z początku nie wiedziałam o czym mówi, nadal otumaniona gapieniem się na pokój.
- Scorpius miał tu mieszkać. Ale Czarny Pan stwierdził, że woli widzieć w niej ciebie.
- Dlaczego?
- Nie wiem. Powiedział, że to jego dom i że może zmieniać jego lokatorów kiedy tylko chce.
Zrobiłam współczującą minę, ale tak naprawdę nie było mi jej absolutnie żal. Nie miałam zamiaru ustąpić pokoju Scorpiusowi.
- Miałaś mi coś powiedzieć. - powiedziałam dość mocnym tonem.
- Co? A, tak. Miałam ci wyjaśnić czym jest bycie jedną z nas.
- Yhm.
- Więc tak. Zanim zostaniesz pełnoprawną Śmierciożerczynią będziesz musiała przejść inicjację. Będzie ona polegała na sprawdzeniu twoich zdolności czarnomagicznych. Największym problemem nie będzie samo rzucenie zaklęcia. Trudnością będzie użycie go na człowieku. Całkiem niewykluczone, że będziesz musiała kogoś zabić czy torturować. Dziś na zebraniu Czarny Pan wybierze ci nauczyciela i powie, które zaklęcia masz znać. Za tamtymi drzwiami jest garderoba. Są w niej tylko szaty obowiązujące cię podczas zebrań i kiedy przebywasz w Riddle Manor. O tym, że nie możesz takiego czegoś założyć do Hogwartu zapewne wiesz. W tym domu wolno ci chodzić tylko w ubraniach, które są tutaj, nie przynoś nic swojego. Jeśli chcesz coś oddać do prania wkładasz to do pudełka, które jest w szafie. Rozumiesz?
- Tak.
- Śniadania są o dziesiątej, a wczesna kolacja o czwartej po południu. Dopóki nie masz Mrocznego Znaku na wszystkie zebrania będzie odprowadzać cię Narcyza.
Jest czternasta. Za pięć szesnasta masz być już w Sali Obrad.
- Fajnie, że wiem gdzie to jest. - Warknęłam.
- Tam skąd dzisiaj zaprowadziłam cię do jadalni. W każdym razie masz ubrać jedną z tych długich czarnych sukien. Do Czarnego Pana nie mówisz po imieniu, tylko per Panie. Kiedy widzisz go po raz pierwszy danego dnia lub kiedy przerywasz jakąś jego czynność, kłaniasz się. Wchodzisz do jego gabinetu, ukłon, widzicie się rano przy śniadaniu, ukłon. - Nie podobało mi się to, że mam mu się kłaniać. Już chciałam coś odszczekać, ale znów odezwała się: - To chyba wszystko. Do zobaczenia na zebraniu.
I deportowała się.
Nie mogłem przestać o niej myśleć.
Cały czas krążyła w mojej głowie, słyszałem jej głos i widziałem jej twarz. A co gorsza, miałem poczucie winy. Ja. Lorda Voldemorta gryzło sumienie. Do czego to doszło.
Kiedy tak ubolewałem nad swoją słabością jej twarz znowu pojawiła się w mojej głowie. Była roześmiana, choć nigdy jej takiej nie widziałem. Potem zacząłem słyszeć jej słowa, niemal wszystko, co mówiła. Widziałem jej włosy, oczy, skórę... wszystko było tak niesamowicie piękne, że mimo iż nie chciałem dopuszczać tego typu obrazów do siebie, sprawiało mi to wielką przyjemność.
Nie, nie, nie! Koniec z tym! Chciałem jak najszybciej wypędzić jej twarz z mojej głowy. Podszedłem do szafki z alkoholami i nalałem sobie Ognistej Whisky.
Siedziałam na łóżku w swojej sypialni. Było piekielnie wygodne. Ten pokój w ogóle był przepiękny. Złote zasłony, kamienny kominek... co z tego, że nie był w moich ulubionych kolorach Slytherinu? Złoto też jest dobre, chyba, że się je połączy z czerwienią, wtedy zaczyna wkurzać. Jeszcze chwilę rozkoszowałam się wygodą mojego łoża, po czym wstałam i udałam się do garderoby. Spodziewałam się małej wnęki, a tu co? Średniej wielkości pokój! Miał taki sam kształt jak sypialnia. W półokręgu wisiały dziesiątki sukien i szat. Dopiero po chwili zobaczyłam, że ubrania nie są zawieszone w powietrzu, lecz na czymś w rodzaju migoczącej mgiełki układającej się w kształt wieszaków. To było takie śliczne, że chyba przez pięć minut lampiłam się na te małe, świecące gwiazdeczki.
W końcu udało mi się oderwać od nich wzrok. Zajęłam się wyborem sukni na zebranie. Wybór miałam utrudniony ze względu na całą gamę kolorów: wszystko czarne.
W końcu zdecydowałam się na egzemplarz długi do ziemi, z górą przylegającą a dołem luźnym. Suknia wykonana była z tej drogiej odmiany bawełny, z której zawsze mam szyte szaty domowe. Stwierdziłam, że zanim założę sukienkę, wypadałoby się odświerzyć po tygodniu siedzenia w stęchłej celi. Wzięłam prysznic, wyszorowałam zęby i umyłam włosy. Nie wróciły jeszcze do naturalnego koloru, ale już było z nimi troszeczkę lepiej. Wspomniałam, że do pokoju przylegała łazienka, tak całkowicie moja? Była urządzona w tym samym stylu co sypialnia i garderoba, tak trochę po królewsku.
No więc jak już doprowadziłam się do porządku nałożyłam suknię. Szczerze mówiąc, nie było tragedii. Luźny dół zakrywał wystającą miednicę a żebra tylko leciutko zarysowywały się na obciałej części. Tasiemka oddzielająca górę od spódnicy wizualnie powiększyła moje wcięcie w talii.
Zegar zadzwonił na wpół do czwartej. Maznęłam rzęsy znalezionym w szafie tuszem, spsikałam się jakimiś drogami perfumami ( w międzyczasie odkryłam toaletkę w sypialni ) i wyszłam z pokoju. Chciałam się wrócić po jakąś pelerynę, ale zrezygnowałam, bo przypomniałam sobie, że sukienka ma długi rękaw.
Tak więc znowu szłam długim korytarzem. Mogłam się zwyczajnie deportować do Sali Obrad, ale bałam się pojawić się nie tam, gdzie trzeba i mieć kłopoty.
Zauważyłam, że moja suknia migoce tak, jak magiczne wieszaki w garderobie. Ucieszyłam się z tego, bo kochałam ładnie wyglądać.
Wreszcie dotarłem do Sali Obrad. Nikogo jeszcze nie było. Ogarnęło mnie to uczucie zdrady, zbytniej uległości i słabości. Zaczęłam się bać. Nie mam różdżki, a bez niej zbyt dobrze czary mi nie wychodzą.
Co gorsza, znowu poczułam ból. Ten sam ból, który czułam tamtej nocy w celi.
*********************
* - opisałam sypialnię trochę nieudolnie, niedokładnie, na podstawie mojego opisu trudno ją sobie wyobrazić, niestety. Dlatego wstawiam adres strony z sypialnią, na której się wzorowałam.
http://dom.forto.pl/2007/09/20/romantyczna-sypialnia/
"Moja" sypialnia to druga od góry. Na drzewko, zielony obrazek i wiatrak nie zwracajcie uwagi, w opowiadaniu ich nie ma :D
Następna notka najpóźniej jutro, bo mam długotrwałą wenę :D
Odetchnąłem. Teraz będzie bezpieczna. Nie chciałem, nie chciałem jej zabijać. Ukrywałem to, ale byłem tak zdesperowany, że mało brakowało, a bym ją wypuścił. Boże. Co się ze mną dzieje?
- Dobrze. Cieszę się, że podjęłaś właściwą decyzję. - Nacisnął swój Mroczny Znak. W chwilę potem pojawiła się Astoria Malfoy. - Astoria zaprowadzi cię do jadalni, a potem pokaże ci komnatę, którą dla ciebie przygotowałem. Tam przebierzesz się w nowe szaty i zapoznasz się z naszymi zasadami. O szesnastej mamy zebranie.
I deportował się.
Nastąpiła chwila ciszy.
Astoria delikatnie chwyciła mnie za nadgarstek.
- Chodź. na pewno jesteś głodna. - zrobiłam co kazała. Okazało się, że jadalnia to wielkie pomieszczenie, na którego środku stoi długi na niemal całą salę stół z hebanu. Było przy nim wiele krzeseł z tego samego materiału. Ale nie to przykuło moją uwagę. Było na nim tyle kolorwego jedzenia, że można było doznać oczopląsu. Mój żołądek podskoczył. Powoli podeszłam do jedzenia.
- Usiądź. - Malfoy wskazała mi jedyne miejsce, przy którym leżało nakrycie. Zajęłam miejsce i natychmiast stwierdziłam, że krzesło jest bardzo wygodne. Siedziałam u szczytu stołu. - Zostawię cię na chwilę samą, muszę pomówić z Czarnym Panem.
Skinęłam głową. Czekałam tylko kiedy wyjdzie. Jak tylko usłyszałam huk drewnianych, bogato zdobionych drzwi rzuciłam się na jedzenie jak wściekła.
Siedziałem niezwykle zadowolony w swoim gabinecie, gdy nagle rozległo się pukanie do drzwi.
- Proszę.
- Panie - do pokoju weszła Astoria. - Chciałam zapytać...
- Zaprowadziłaś dziewczynę do jadalni?
- Tak.
- Dobrze. Więc pytaj.
- Co dokładnie mam jej wyjaśnić? Mówiłeś, Panie, że mam jej opowiedzieć o obowiązujących tu zasadach. Co dokładnie miałeś na myśli?
- Powiedz jej wszystko, co wiesz. Jak ma się zachowywać względem mnie, jak będzie używała Mrocznego Znaku, kiedy już go dostanie, na czym będzie polegała inicjacja i jakich zaklęć będziemy od niej wymagali. Wyjaśnisz jej jakie ubrania w jej garderobie są na jaką okazję i jak często będzie musiała stawiać się u mnie na kontrolę.
- Dobrze.
- Oprócz tego zaprowadzisz ją do jej komnaty.
- Która jest jej?
- Złota.
- Złota?! - Posłałem jej mordercze spojrzenie. - Przepraszam, Panie. Po prostu... Złotą Sypialnię miał zająć mój syn.
- To mój dom.
- Jak sobie życzysz Panie - powiedziała potulnie, ale słychać było, że jest niezadowolona. Nie mój problem.
- Idź po nią.
O Boże, nigdy tyle nie zjadłam. Właśnie odkryłam, że całe moje życie byłam niedożywiona. W każdym razie w porównaniu z tym, co jest tutaj. Jezu. Gęsi, pieczenie, placki, fontanny czekoladowe, egzotyczne owoce, kurczaki z rożna... Nie wiem co jeszcze. Po prostu mnie zamgliło. Niestety błogą rozkosz przerwała mi Astoria.
- Możemy już iść.
Niechętnie wstałam od stołu. Mimo, że zeżarłam chyba z tonę jedzenia, nie było tego po mnie widać. Nadal byłam tylko kościotrupem, ale moja cera stała się odrobinę ładniejsza.
Astoria prowadziła mnie długim korytarzem, całym w obrazach sławnych Ślizgonów. A to Merlin, a to Salazar, a to jeszcze inny typek. W końcu dotarłyśmy do wielkich, czarnych (a jakże), pięknie zdobionych drzwi ze złotymi ornamentami. Chciałam sprawdzić co przedstawiają obrazy na nich namalowane, ale Astoria już je otwierała i nie było na to czasu. Jakoś dziwnie minęło mi to poczucie niesprawiedliwości i skrzywdzenia, które czułam zaraz po podjęciu decyzji o przyłączeniu się do Śmierciożerców. Ale pewnie wróci.
Jak zobaczyłam wnętrze mojej komnaty to dosłownie wryło mnie w ziemię. To było coś pięknego. Nie mogłam w to uwierzyć.
Pomieszczenie było zbudowane na planie koła. Jego ściany były kremowe. Na środku stało wielkie, złote, królewskie łóżko*. Było cudowne. Aż się chciało rzucić na nie i tak leżeć przez cały dzień.
- To twój pokój.
- Jest piękny - westchnęłam z rozmarzeniem.
- Miał należeć do mojego syna, więc się ciesz. - odpowiedziała suchym głosem.
- Co? - zdziwiłam się. Z początku nie wiedziałam o czym mówi, nadal otumaniona gapieniem się na pokój.
- Scorpius miał tu mieszkać. Ale Czarny Pan stwierdził, że woli widzieć w niej ciebie.
- Dlaczego?
- Nie wiem. Powiedział, że to jego dom i że może zmieniać jego lokatorów kiedy tylko chce.
Zrobiłam współczującą minę, ale tak naprawdę nie było mi jej absolutnie żal. Nie miałam zamiaru ustąpić pokoju Scorpiusowi.
- Miałaś mi coś powiedzieć. - powiedziałam dość mocnym tonem.
- Co? A, tak. Miałam ci wyjaśnić czym jest bycie jedną z nas.
- Yhm.
- Więc tak. Zanim zostaniesz pełnoprawną Śmierciożerczynią będziesz musiała przejść inicjację. Będzie ona polegała na sprawdzeniu twoich zdolności czarnomagicznych. Największym problemem nie będzie samo rzucenie zaklęcia. Trudnością będzie użycie go na człowieku. Całkiem niewykluczone, że będziesz musiała kogoś zabić czy torturować. Dziś na zebraniu Czarny Pan wybierze ci nauczyciela i powie, które zaklęcia masz znać. Za tamtymi drzwiami jest garderoba. Są w niej tylko szaty obowiązujące cię podczas zebrań i kiedy przebywasz w Riddle Manor. O tym, że nie możesz takiego czegoś założyć do Hogwartu zapewne wiesz. W tym domu wolno ci chodzić tylko w ubraniach, które są tutaj, nie przynoś nic swojego. Jeśli chcesz coś oddać do prania wkładasz to do pudełka, które jest w szafie. Rozumiesz?
- Tak.
- Śniadania są o dziesiątej, a wczesna kolacja o czwartej po południu. Dopóki nie masz Mrocznego Znaku na wszystkie zebrania będzie odprowadzać cię Narcyza.
Jest czternasta. Za pięć szesnasta masz być już w Sali Obrad.
- Fajnie, że wiem gdzie to jest. - Warknęłam.
- Tam skąd dzisiaj zaprowadziłam cię do jadalni. W każdym razie masz ubrać jedną z tych długich czarnych sukien. Do Czarnego Pana nie mówisz po imieniu, tylko per Panie. Kiedy widzisz go po raz pierwszy danego dnia lub kiedy przerywasz jakąś jego czynność, kłaniasz się. Wchodzisz do jego gabinetu, ukłon, widzicie się rano przy śniadaniu, ukłon. - Nie podobało mi się to, że mam mu się kłaniać. Już chciałam coś odszczekać, ale znów odezwała się: - To chyba wszystko. Do zobaczenia na zebraniu.
I deportowała się.
Nie mogłem przestać o niej myśleć.
Cały czas krążyła w mojej głowie, słyszałem jej głos i widziałem jej twarz. A co gorsza, miałem poczucie winy. Ja. Lorda Voldemorta gryzło sumienie. Do czego to doszło.
Kiedy tak ubolewałem nad swoją słabością jej twarz znowu pojawiła się w mojej głowie. Była roześmiana, choć nigdy jej takiej nie widziałem. Potem zacząłem słyszeć jej słowa, niemal wszystko, co mówiła. Widziałem jej włosy, oczy, skórę... wszystko było tak niesamowicie piękne, że mimo iż nie chciałem dopuszczać tego typu obrazów do siebie, sprawiało mi to wielką przyjemność.
Nie, nie, nie! Koniec z tym! Chciałem jak najszybciej wypędzić jej twarz z mojej głowy. Podszedłem do szafki z alkoholami i nalałem sobie Ognistej Whisky.
Siedziałam na łóżku w swojej sypialni. Było piekielnie wygodne. Ten pokój w ogóle był przepiękny. Złote zasłony, kamienny kominek... co z tego, że nie był w moich ulubionych kolorach Slytherinu? Złoto też jest dobre, chyba, że się je połączy z czerwienią, wtedy zaczyna wkurzać. Jeszcze chwilę rozkoszowałam się wygodą mojego łoża, po czym wstałam i udałam się do garderoby. Spodziewałam się małej wnęki, a tu co? Średniej wielkości pokój! Miał taki sam kształt jak sypialnia. W półokręgu wisiały dziesiątki sukien i szat. Dopiero po chwili zobaczyłam, że ubrania nie są zawieszone w powietrzu, lecz na czymś w rodzaju migoczącej mgiełki układającej się w kształt wieszaków. To było takie śliczne, że chyba przez pięć minut lampiłam się na te małe, świecące gwiazdeczki.
W końcu udało mi się oderwać od nich wzrok. Zajęłam się wyborem sukni na zebranie. Wybór miałam utrudniony ze względu na całą gamę kolorów: wszystko czarne.
W końcu zdecydowałam się na egzemplarz długi do ziemi, z górą przylegającą a dołem luźnym. Suknia wykonana była z tej drogiej odmiany bawełny, z której zawsze mam szyte szaty domowe. Stwierdziłam, że zanim założę sukienkę, wypadałoby się odświerzyć po tygodniu siedzenia w stęchłej celi. Wzięłam prysznic, wyszorowałam zęby i umyłam włosy. Nie wróciły jeszcze do naturalnego koloru, ale już było z nimi troszeczkę lepiej. Wspomniałam, że do pokoju przylegała łazienka, tak całkowicie moja? Była urządzona w tym samym stylu co sypialnia i garderoba, tak trochę po królewsku.
No więc jak już doprowadziłam się do porządku nałożyłam suknię. Szczerze mówiąc, nie było tragedii. Luźny dół zakrywał wystającą miednicę a żebra tylko leciutko zarysowywały się na obciałej części. Tasiemka oddzielająca górę od spódnicy wizualnie powiększyła moje wcięcie w talii.
Zegar zadzwonił na wpół do czwartej. Maznęłam rzęsy znalezionym w szafie tuszem, spsikałam się jakimiś drogami perfumami ( w międzyczasie odkryłam toaletkę w sypialni ) i wyszłam z pokoju. Chciałam się wrócić po jakąś pelerynę, ale zrezygnowałam, bo przypomniałam sobie, że sukienka ma długi rękaw.
Tak więc znowu szłam długim korytarzem. Mogłam się zwyczajnie deportować do Sali Obrad, ale bałam się pojawić się nie tam, gdzie trzeba i mieć kłopoty.
Zauważyłam, że moja suknia migoce tak, jak magiczne wieszaki w garderobie. Ucieszyłam się z tego, bo kochałam ładnie wyglądać.
Wreszcie dotarłem do Sali Obrad. Nikogo jeszcze nie było. Ogarnęło mnie to uczucie zdrady, zbytniej uległości i słabości. Zaczęłam się bać. Nie mam różdżki, a bez niej zbyt dobrze czary mi nie wychodzą.
Co gorsza, znowu poczułam ból. Ten sam ból, który czułam tamtej nocy w celi.
*********************
* - opisałam sypialnię trochę nieudolnie, niedokładnie, na podstawie mojego opisu trudno ją sobie wyobrazić, niestety. Dlatego wstawiam adres strony z sypialnią, na której się wzorowałam.
http://dom.forto.pl/2007/09/20/romantyczna-sypialnia/
"Moja" sypialnia to druga od góry. Na drzewko, zielony obrazek i wiatrak nie zwracajcie uwagi, w opowiadaniu ich nie ma :D
Następna notka najpóźniej jutro, bo mam długotrwałą wenę :D
czwartek, 27 grudnia 2012
Czarna cela, biała cera
Nie pamiętam jak to się stało. Wymazali mi pamięć. Chyba. Nie wiem. Nie mam pojęcia. Wiem tylko, że trafiłam do całkowicie czarnej celi, w której jedynym źródłem światła był mały kinkiet z dwoma świeczkami. Nie pamiętałam jak Grayback przyprowadził mnie do celi, którędy wiedzie do niej droga. Wszystko urywa się w momencie, gdy Riddle mówi, że mam tydzień na podjęcie decyzji. Ale się boję, uhu, chyba zaraz umrę normalnie. Mam przecież różdż... szlag. Zabrali.
Nie chciałem tego robić. Widać było, że jest tym typem kobiety, które są bardzo delikatne, kruche jak porcelanowe laleczki. Wiedziałem, że jeśli nie ulegnie wystarczająco szybko, umrze bez względu na to, jaki ja wydam wyrok. Nie chciałem stracić kogoś tak zdolnego. Chociaż nie dopuszczałem do siebie myśli, że na kimś mi zależy, w głębi duszy modliłem się, żeby szybko się złamała.
Minęły już dwa dni. Zdycham z głodu i pragnienia. Ja z bidą wytrzymuje od śniadania do obiadu, a co dopiero to! A przede mną jeszcze pięć dni tej tortury...
Codziennie posyłam do niej jednego ze Śmierciożerców w celu sprawdzenia czy żyje i czy przypadkiem nie zmieniła zdania. Zazwyczaj zaprzęgam do tego Bellatrix, Narcyzę albo Astorię. To jedyne kobiety wśród Śmierciożerców, a boję się posyłać do niej mężczyzn. Susan jest młoda, piękna i atrakcyjna, szczerze mówiąc. Po czterech dniach bez jedzenia stała się słaba i gdyby któryś z nich chciał jej coś zrobić, nie miałaby siły się bronić. Sami z kolei tam nie wejdą, bo tylko ja mam klucze do lochów i daje je tylko osobom, które mają do niej pójść. Po powrocie oddają mi klucze a ja idę sprawdzić, czy dobrze zamknęły kłódkę.
Piąty dzień. Czuję się, jakbym umierała. Moje niegdyś kształtne biodra teraz były tylko skórą naciągniętą na wystającą miednicę. Moje niegdyś bardzo proporcjonalne wcięcie a talii teraz było tylko lekko wklęsłą linią, nad którą żebra wystawały jak szpikulce. Moja niegdyś mleczna skóra teraz była tylko cienkim, szarym jak mugolski papier toaletowy pergaminem. Moje niegdyś czekoladowe włosy teraz były tylko poszarzałymi, cienkimi pasmami.
Oprócz tego potwornie chciało mi się pić. Jako że był wrzesień i było jeszcze w miarę ciepło, czasami para wodna skraplała się na ścianach mojej celi, która była wychłodzona. To był mój jedyny sposób na nawadnianie organizmu, i gdyby nie to, całkiem możliwe, że bym nie przeżyła tylu dni.Ale nie zamierzałam się złamać.
Z doniesień Astorii dowiedziałem się, że Susan wygląda jak duch, nie jak człowiek. Cieszyłem się, że żyje, ale jednocześnie nie byłem zadowolony z jej stanu.
Dokładnie o północy, kiedy byłem stuprocentowo pewny, że wszyscy Śmierciożercy już śpią w swoich komnatach, rzuciłem na siebie Zaklęcie Kameleona i ruszyłem pędem do lochów.
W końcu dotarłem do tej celi. Leżała na plecach. Miała zamknięte oczy, ale wiedziałem, że nie śpi. Była spięta. Mimo, że miała na sobie luźną hogwarcką szatę widać było wystające żebra i biodra. Wyglądała jak Śmierć. Jej klatka piersiowa unosiła się co jakiś czas i opadała, lecz działo się to w bardzo nierównych odstępach czasu. Miałem wielką ochotę dać jej coś, cokolwiek, co mogło trochę polepszyć jej stan, trochę wody, jedzenia... ale nie mogłem. Wiedziałem, że w ten sposób okazałbym słabość. Dawny Tom Riddle wyczarowałby miskę pełną najlepszych przysmaków i czarę pełną kremowego piwa, a potem położyłby to wszystko tuż przed kratami. Ale dawny Tom Riddle zginął. Nie ma go. Nadal jestem złem wcielonym, ale już nie diabłem. Jak tak dalej pójdzie to po jeszcze kilku takich spektakularnych śmierciach będę miał szansę zostać świętym.
Leżałam z zamkniętymi oczami. Teraz wiedziałam, jak smakuje śmierć. Myślałam. Nie chciałam zostać jedną z nich, ale też nie chciałam umrzeć. W sumie i tak byłam czarnomagiczną bombą, której lont jest bardzo krótki i tylko czeka na jeden nierozważny ruch przeciwnika. Używałam Zaklęć Niewybaczalnych już wiele razy, chociaż głównie po to, by zmusić osoby, które pokiereszowałam do zatrzymania całej historii dla siebie lub do wyżywania się na pająkach. Ale się liczy. Jeszcze tylko Avady nigdy nie użyłam. I jakoś się do tego nie palę.
Nagle moje rozmyślania przerwał cichutki odgłos, którego nie dosłyszałabym nigdzie indziej. W każdych lochach zawsze jest świetna akustyka, zwłaszcza kiedy jest w nich mało osób. Leżałam dalej. Próbowałam zlokalizować dźwięk i odgadnąć, co może być jego źródłem. Już wiem. Odgłos kroków. Ktoś tu biegnie.
Nie otwieram oczu. Dźwięk urywa się. Ktoś stoi przy mojej celi i gapi się na mnie.
Patrzenie na nią bolało.
Jego spojrzenie bolało.
Jej twarz wyglądała bardzo pięknie w słabym świetle.
Ułożyłam się twarzą do ściany.
Jego spojrzenie coraz bardziej mi przeszkadzało. Nie wytrzymałam.
- Musisz się tyle gapić?
Potem usłyszałam szybkie kroki. Oddalały się.
Usłyszała mnie. Nie wiem jak, ale usłyszała. Stchórzyłem. Tom Marvolo Riddle stchórzył.
-Wstawaj. - Grayback przyszedł. - Nadszedł czas decyzji.
- Możesz od razu mnie zabić.
- Uwierz, chciałbym, ale Czarny Pan na to nie pozwala.
- Wzruszyła mnie twoja historia.
- Idziemy. - Ha! Skończyły mu się argumenty.
Pociągnął mnie w stronę wylotu korytarza. Wyszliśmy przez wielką, żelazną bramę. Znowu byłam w tej sali, w której wylądowałam zaraz po teleportacji świstoklikiem. Z tym ze tym razem był w niej tylko on. Tom Marvolo Riddle.
- Panie. - Grayback puścił mnie i odszedł. Zostałam sama w jednym pomieszczeniu z największym czarnoksiężnikiem wszech czasów. Bez różdżki, słaba.
- Minął tydzień. - chociaż te słowa były właściwie wstępem do wyroku, który miał paść, sprawiły mi przyjemność. Co jak co, ale głos to on miał cudowny.
- Wiem. - gdyby działo się to tydzień temu, kiedy jeszcze byłam silna i pewna siebie, brzmiałoby to lepiej. Teraz głos mi się trząsł, był zachrypnięty i cichy. Nie taki jakiego chciałam.
- Czas podjąć decyzję. - Cały czas stał tyłem do mnie.
- Wiem. - Celowo odpowiadałam w taki sposób. Chciałam go zirytować.
- W takim razie... - odwrócił się. Jego oczy znowu się we mnie intensywnie wpatrywały. Poczułam ten sam ból, który czułam ostatniej nocy. - Co wybierasz?
Stałam chwilę i patrzyłam na niego. Powoli do mnie podchodził. W głowie miałam kocioł. Nie wiedziałam, co jest gorsze: umrzeć honorowo czy żyć haniebnie. W końcu podjęłam decyzję.
- Zgoda. - Powiedziałam najciszej jak potrafię.
****************************
No. Chyba z pięć razy się do tego zabierałam i za każdym razem nie mogłam skończyć.
Ale nie o to chodzi. Proszę wszystkich Czytelników o pozostawianie po sobie śladów, bo mam wrażenie, że sama nabiłam te sześćdziesiąt wejść. Pozdrawiam :D
Nie chciałem tego robić. Widać było, że jest tym typem kobiety, które są bardzo delikatne, kruche jak porcelanowe laleczki. Wiedziałem, że jeśli nie ulegnie wystarczająco szybko, umrze bez względu na to, jaki ja wydam wyrok. Nie chciałem stracić kogoś tak zdolnego. Chociaż nie dopuszczałem do siebie myśli, że na kimś mi zależy, w głębi duszy modliłem się, żeby szybko się złamała.
Minęły już dwa dni. Zdycham z głodu i pragnienia. Ja z bidą wytrzymuje od śniadania do obiadu, a co dopiero to! A przede mną jeszcze pięć dni tej tortury...
Codziennie posyłam do niej jednego ze Śmierciożerców w celu sprawdzenia czy żyje i czy przypadkiem nie zmieniła zdania. Zazwyczaj zaprzęgam do tego Bellatrix, Narcyzę albo Astorię. To jedyne kobiety wśród Śmierciożerców, a boję się posyłać do niej mężczyzn. Susan jest młoda, piękna i atrakcyjna, szczerze mówiąc. Po czterech dniach bez jedzenia stała się słaba i gdyby któryś z nich chciał jej coś zrobić, nie miałaby siły się bronić. Sami z kolei tam nie wejdą, bo tylko ja mam klucze do lochów i daje je tylko osobom, które mają do niej pójść. Po powrocie oddają mi klucze a ja idę sprawdzić, czy dobrze zamknęły kłódkę.
Piąty dzień. Czuję się, jakbym umierała. Moje niegdyś kształtne biodra teraz były tylko skórą naciągniętą na wystającą miednicę. Moje niegdyś bardzo proporcjonalne wcięcie a talii teraz było tylko lekko wklęsłą linią, nad którą żebra wystawały jak szpikulce. Moja niegdyś mleczna skóra teraz była tylko cienkim, szarym jak mugolski papier toaletowy pergaminem. Moje niegdyś czekoladowe włosy teraz były tylko poszarzałymi, cienkimi pasmami.
Oprócz tego potwornie chciało mi się pić. Jako że był wrzesień i było jeszcze w miarę ciepło, czasami para wodna skraplała się na ścianach mojej celi, która była wychłodzona. To był mój jedyny sposób na nawadnianie organizmu, i gdyby nie to, całkiem możliwe, że bym nie przeżyła tylu dni.Ale nie zamierzałam się złamać.
Z doniesień Astorii dowiedziałem się, że Susan wygląda jak duch, nie jak człowiek. Cieszyłem się, że żyje, ale jednocześnie nie byłem zadowolony z jej stanu.
Dokładnie o północy, kiedy byłem stuprocentowo pewny, że wszyscy Śmierciożercy już śpią w swoich komnatach, rzuciłem na siebie Zaklęcie Kameleona i ruszyłem pędem do lochów.
W końcu dotarłem do tej celi. Leżała na plecach. Miała zamknięte oczy, ale wiedziałem, że nie śpi. Była spięta. Mimo, że miała na sobie luźną hogwarcką szatę widać było wystające żebra i biodra. Wyglądała jak Śmierć. Jej klatka piersiowa unosiła się co jakiś czas i opadała, lecz działo się to w bardzo nierównych odstępach czasu. Miałem wielką ochotę dać jej coś, cokolwiek, co mogło trochę polepszyć jej stan, trochę wody, jedzenia... ale nie mogłem. Wiedziałem, że w ten sposób okazałbym słabość. Dawny Tom Riddle wyczarowałby miskę pełną najlepszych przysmaków i czarę pełną kremowego piwa, a potem położyłby to wszystko tuż przed kratami. Ale dawny Tom Riddle zginął. Nie ma go. Nadal jestem złem wcielonym, ale już nie diabłem. Jak tak dalej pójdzie to po jeszcze kilku takich spektakularnych śmierciach będę miał szansę zostać świętym.
Leżałam z zamkniętymi oczami. Teraz wiedziałam, jak smakuje śmierć. Myślałam. Nie chciałam zostać jedną z nich, ale też nie chciałam umrzeć. W sumie i tak byłam czarnomagiczną bombą, której lont jest bardzo krótki i tylko czeka na jeden nierozważny ruch przeciwnika. Używałam Zaklęć Niewybaczalnych już wiele razy, chociaż głównie po to, by zmusić osoby, które pokiereszowałam do zatrzymania całej historii dla siebie lub do wyżywania się na pająkach. Ale się liczy. Jeszcze tylko Avady nigdy nie użyłam. I jakoś się do tego nie palę.
Nagle moje rozmyślania przerwał cichutki odgłos, którego nie dosłyszałabym nigdzie indziej. W każdych lochach zawsze jest świetna akustyka, zwłaszcza kiedy jest w nich mało osób. Leżałam dalej. Próbowałam zlokalizować dźwięk i odgadnąć, co może być jego źródłem. Już wiem. Odgłos kroków. Ktoś tu biegnie.
Nie otwieram oczu. Dźwięk urywa się. Ktoś stoi przy mojej celi i gapi się na mnie.
Patrzenie na nią bolało.
Jego spojrzenie bolało.
Jej twarz wyglądała bardzo pięknie w słabym świetle.
Ułożyłam się twarzą do ściany.
Jego spojrzenie coraz bardziej mi przeszkadzało. Nie wytrzymałam.
- Musisz się tyle gapić?
Potem usłyszałam szybkie kroki. Oddalały się.
Usłyszała mnie. Nie wiem jak, ale usłyszała. Stchórzyłem. Tom Marvolo Riddle stchórzył.
-Wstawaj. - Grayback przyszedł. - Nadszedł czas decyzji.
- Możesz od razu mnie zabić.
- Uwierz, chciałbym, ale Czarny Pan na to nie pozwala.
- Wzruszyła mnie twoja historia.
- Idziemy. - Ha! Skończyły mu się argumenty.
Pociągnął mnie w stronę wylotu korytarza. Wyszliśmy przez wielką, żelazną bramę. Znowu byłam w tej sali, w której wylądowałam zaraz po teleportacji świstoklikiem. Z tym ze tym razem był w niej tylko on. Tom Marvolo Riddle.
- Panie. - Grayback puścił mnie i odszedł. Zostałam sama w jednym pomieszczeniu z największym czarnoksiężnikiem wszech czasów. Bez różdżki, słaba.
- Minął tydzień. - chociaż te słowa były właściwie wstępem do wyroku, który miał paść, sprawiły mi przyjemność. Co jak co, ale głos to on miał cudowny.
- Wiem. - gdyby działo się to tydzień temu, kiedy jeszcze byłam silna i pewna siebie, brzmiałoby to lepiej. Teraz głos mi się trząsł, był zachrypnięty i cichy. Nie taki jakiego chciałam.
- Czas podjąć decyzję. - Cały czas stał tyłem do mnie.
- Wiem. - Celowo odpowiadałam w taki sposób. Chciałam go zirytować.
- W takim razie... - odwrócił się. Jego oczy znowu się we mnie intensywnie wpatrywały. Poczułam ten sam ból, który czułam ostatniej nocy. - Co wybierasz?
Stałam chwilę i patrzyłam na niego. Powoli do mnie podchodził. W głowie miałam kocioł. Nie wiedziałam, co jest gorsze: umrzeć honorowo czy żyć haniebnie. W końcu podjęłam decyzję.
- Zgoda. - Powiedziałam najciszej jak potrafię.
****************************
No. Chyba z pięć razy się do tego zabierałam i za każdym razem nie mogłam skończyć.
Ale nie o to chodzi. Proszę wszystkich Czytelników o pozostawianie po sobie śladów, bo mam wrażenie, że sama nabiłam te sześćdziesiąt wejść. Pozdrawiam :D
piątek, 7 grudnia 2012
Czarne jak noc, głębokie jak ocean.
Zawirowało. Zadudniło. Pokręciło się we łbie. Rąbnęło o twardą posadzkę. A nie, przepraszam, to ja rąbnęłam o twardą posadzkę.
Leżałam półżywa na kamiennej podłodze, czarnej jak noc. Z wielkim trudem otworzyłam oczy. Znajdowałam się w wielkiej komnacie ze szmaragdowymi ścianami i sufitem jeszcze czarniejszym od podłogi. Mało było tu mebli, pokój był niemal całkowicie pusty. Wokół stało jakaś dyszka ludzi gapiących się na mnie.
Nade mną pochylała się... Bellatrix Lestrange. Jak to możliwe ja się pytam?! No jak?! Przecież ona nie żyje.
W każdym razie nie żyła. Miała w oczach coś jakby zaintrygowanie. Dokładnie badała moje włosy koloru gorzkiej czekolady, białe jak śnieg dłonie i pomalowane na krwistoczerwony kolor paznokcie. Patrzyła mi głęboko w lodowe oczy, o których ludzie mówili, że od patrzenia na nich robi się zimno.
- Wygląda na całkiem niezłą. - stwierdziła piskliwym głosem prostując plecy. Na sobie miała wytworną suknię, która traciła na wartości z powodu warstwy kurzu i brudu. I krwi.
- Skoro Narcyza ją wybrała, to musi być niezła. - odpowiedział jej głos. Rozpoznałam pogardliwy ton, którego często używał Lucjusz Malfoy.
Bella tylko na niego spojrzała i pomaszerowała dumnym krokiem na drugi koniec pokoju. Zaczęłam dokładniej się rozglądać. Poznawałam niektóre twarze: Starzy Malfoyowie z synem i jego żoną, Bella, ten wilkołak, Greyback, czy jak mu tam, i jeszcze kilka innych osób, których nie znałam. Wszyscy głośno rozprawiali o jakiejś dziewczynie. O mnie. Tylko jeden z nich nie był zainteresowany rozmową. Stał odwrócony tyłem do mnie, patrzył przez okno. Nie wiem, czy gapił się tylko po to żeby się gapić, czy ma jakiś niezwykły wzrok, bo ja za oknem widziałam tylko ciemność. Nie ruszał się. W pewien sposób zwracał na siebie uwagę, chociaż nic nie robił. Tylko stał. Koniuszki jego chudych palców opierały się o marmurowy parapet okna. Zauważyłam, że jego skóra jest tak biała jak moja.
Od tyłu wyglądał na dość dobrze zbudowanego. Miał co prawda wąskie ramiona, ale widać było, że nie brak mu siły. Jego włosy były czarne jak smoła o północy w pokoju bez okien i leciutko pofalowane. Uporczywie wpatrywałam się w jego wyraźnie zarysowane łopatki. Lubię się lampić na cudze łopatki.
W końcu mężczyzna podniósł dłonie z parapetu i wyprostował plecy. Odwrócił się. Na widok jego oczu mało się nie przekręciłam. Były jeszcze czarniejsze od włosów, chociaż wydawało się to niemożliwe. Były głębokie jak ocean. Zimno moich tęczówek w porównaniu z ciepłem jego oczu wysiadało. Cały lód zebrany w moich oczach po prostu topniał.
Przez jego twarz przemknął wyraźny grymas irytacji, lecz trwał on tylko przez sekundę. Chłopak nie patrzył na mnie. Źródłem jego irytacji był chaos, który panował wśród ludzi.
- Spokój. - to nie brzmiało jak prośba, nie jak rozkaz. To było po prostu coś w rodzaju stwierdzenia faktu. Jego głos był niski, ale nie barytonowy. Gdyby się wysilił, mógłby zabrzmieć ciepło. Ale w tej chwili brzmiał zupełnie inaczej. - Spokój. - powtórzył głośniej. Dopiero teraz wszyscy usłyszeli polecenie i zamilkli. Przez minutę panowała taka cisza, jakiej nie słyszałam chyba jeszcze nigdy w życiu.
Mężczyzna spojrzał na mnie. Z pewnością nie wyglądałam zbyt efektownie z rozchełstanymi włosami, leżąca na podłodze jak porzucona kukiełka, z wykrzywioną głową. Gapił się prosto w moje oczy. Trudno było znieść jego przenikliwe spojrzenie, ale dałam radę. Chwilę jeszcze tak patrzył, a potem jego spojrzenie przybrało na intensywności. Mój mózg wysłał mi sygnał o intruzie. To jest już u mnie odruch, jako że często ludzie próbują na mnie legilimencji. Z łatwością wypędziłam go z umysłu. Ale on próbował dalej. Jego spojrzenie było coraz bardziej natarczywe, powoli zbliżał się w moim kierunku. Bardzo powoli.
Z każdą chwilą było mi trudniej zamknąć moją głowę, ale na razie dawałam radę, choć walka z jego wzrokiem trwała za każdym razem dłużej. W końcu jego spojrzenie złagodniało, a on się rozluźnił.
- No, Narcyzo, jestem z ciebie dumny. Jest naprawdę silna.
Narcyza Malfoy skłoniła się lekko, ale nic nie powiedziała.
- Fajnie, ze wszyscy wiedzą o co chodzi, tylko nie ja. - Dopiero po paru sekundach z przerażeniem odkryłam, że te słowa wydobyły się z moich ust.
- Nie martw się, zaraz się dowiesz. - odpowiedział mi czarnowłosy.
- Panie, mam przygotować ją do ceremonii? - tym razem głos zabrała Astoria, matka Scorpiusa.
- Nie. Najpierw rzeczywiście musi dowiedzieć się, co tutaj robi. Inaczej może wszystko zniszczyć w trakcie ceremonii.
- Jak sobie życzysz, panie.
Mężczyzna znów na mnie spojrzał. Wyczuwał, że trochę osłabłam po tak długo trwającej oklumencji. Spodziewałam się kolejnego ataku, tym razem takiego, przed którym się nie obronię. Zamknęłam oczy i czekałam na wścibskie oczy, które zaraz zajrzą do mojego umysłu. Ale się nie doczekałam.
- Zostałaś tu... dostarczona - mocno zaakcentował ostatnie słowo, zwracając uwagę na to, że jest to przenośnia - ponieważ potrzebuję popleczników. Jak wiemy, interesujesz się i praktykujesz czarną magię oraz biegle nią władasz. Ważne jest dla nas także to, że cały czas uczysz się w Hogwarcie, więc mogłabyś zostać naszym szpiegiem.
- Nadal niewiele z tego rozumiem. - odpowiedziałam pewnym siebie głosem.
- Chcę, abyś została Śmierciożerczynią.
Patrzyłam na niego jak wryta. Kiedy pierwszy szok minął, zaczęłam powoli podnosić się z ziemi. Chwilę potem stałam na nogach. Chłopak był wyższy ode mnie o głowę.
- Chyba cię źle zrozumiałam. Śmieciożercy są, a raczej byli poplecznikami Voldemorta. Voldemort nie żyje. Śmierciożerców nie ma.
- Masz rację, Voldemort nie żyje. Ale żyję JA.
- Zauważyłam, ale jakoś mi ta wiedza niewiele daje.
- Może zaczniemy inaczej. Nazywam się Tom Marvolo Riddle. - zaczęło do mnie docierać. Tom Marvolo Riddle. Lord Voldemort. Boże.
- Zostałeś wskrzeszony. - wyszeptałam. Cały czas patrzyłam na niego wielkim oczami, rozszerzonymi ze strachu.
- Dokładnie tak. Tak samo jak część moich Śmierciożerców.
- I chcesz, żebym razem z tobą zabijała niewinnych ludzi?
- Nie są niewinni. Samo to, że nie są czystej krwi czyni ich winnymi.
- Zapomnij.
- Zastanów się, bo możesz później żałować tej decyzji.
- Nie będę. Ja wiem, nie jestem dobrą osobą, jestem uzależniona od czarnej magii, ale jakoś mnie nie ciągnie do mordowania.
- Szkoda. Wolałbym żebyś żyła. Jeśli odmówisz, będę zmuszony cię zabić.
- Trudno.
- Naprawdę nie mam na to ochoty. Każda stracona kropla krwi tak zdolnego czarodzieja to marnotrawstwo.
- Nie zmienię zdania.
- W takim razie... Greyback! - serce podskoczyło mi do gardła. Za chwilę mam zginąć, i to z rąk jakiegoś ohydnego wilkołaka -Zaprowadź ją do lochów. - Odrobinę się rozluźniłam. Raczej nie będą zabijać mnie w lochach. Chyba.- Zamknij ją w jednej z cel. Ma tam zostać bez jedzenia i picia. Masz tydzień na podjęcie decyzji, Susan.
Leżałam półżywa na kamiennej podłodze, czarnej jak noc. Z wielkim trudem otworzyłam oczy. Znajdowałam się w wielkiej komnacie ze szmaragdowymi ścianami i sufitem jeszcze czarniejszym od podłogi. Mało było tu mebli, pokój był niemal całkowicie pusty. Wokół stało jakaś dyszka ludzi gapiących się na mnie.
Nade mną pochylała się... Bellatrix Lestrange. Jak to możliwe ja się pytam?! No jak?! Przecież ona nie żyje.
W każdym razie nie żyła. Miała w oczach coś jakby zaintrygowanie. Dokładnie badała moje włosy koloru gorzkiej czekolady, białe jak śnieg dłonie i pomalowane na krwistoczerwony kolor paznokcie. Patrzyła mi głęboko w lodowe oczy, o których ludzie mówili, że od patrzenia na nich robi się zimno.
- Wygląda na całkiem niezłą. - stwierdziła piskliwym głosem prostując plecy. Na sobie miała wytworną suknię, która traciła na wartości z powodu warstwy kurzu i brudu. I krwi.
- Skoro Narcyza ją wybrała, to musi być niezła. - odpowiedział jej głos. Rozpoznałam pogardliwy ton, którego często używał Lucjusz Malfoy.
Bella tylko na niego spojrzała i pomaszerowała dumnym krokiem na drugi koniec pokoju. Zaczęłam dokładniej się rozglądać. Poznawałam niektóre twarze: Starzy Malfoyowie z synem i jego żoną, Bella, ten wilkołak, Greyback, czy jak mu tam, i jeszcze kilka innych osób, których nie znałam. Wszyscy głośno rozprawiali o jakiejś dziewczynie. O mnie. Tylko jeden z nich nie był zainteresowany rozmową. Stał odwrócony tyłem do mnie, patrzył przez okno. Nie wiem, czy gapił się tylko po to żeby się gapić, czy ma jakiś niezwykły wzrok, bo ja za oknem widziałam tylko ciemność. Nie ruszał się. W pewien sposób zwracał na siebie uwagę, chociaż nic nie robił. Tylko stał. Koniuszki jego chudych palców opierały się o marmurowy parapet okna. Zauważyłam, że jego skóra jest tak biała jak moja.
Od tyłu wyglądał na dość dobrze zbudowanego. Miał co prawda wąskie ramiona, ale widać było, że nie brak mu siły. Jego włosy były czarne jak smoła o północy w pokoju bez okien i leciutko pofalowane. Uporczywie wpatrywałam się w jego wyraźnie zarysowane łopatki. Lubię się lampić na cudze łopatki.
W końcu mężczyzna podniósł dłonie z parapetu i wyprostował plecy. Odwrócił się. Na widok jego oczu mało się nie przekręciłam. Były jeszcze czarniejsze od włosów, chociaż wydawało się to niemożliwe. Były głębokie jak ocean. Zimno moich tęczówek w porównaniu z ciepłem jego oczu wysiadało. Cały lód zebrany w moich oczach po prostu topniał.
Przez jego twarz przemknął wyraźny grymas irytacji, lecz trwał on tylko przez sekundę. Chłopak nie patrzył na mnie. Źródłem jego irytacji był chaos, który panował wśród ludzi.
- Spokój. - to nie brzmiało jak prośba, nie jak rozkaz. To było po prostu coś w rodzaju stwierdzenia faktu. Jego głos był niski, ale nie barytonowy. Gdyby się wysilił, mógłby zabrzmieć ciepło. Ale w tej chwili brzmiał zupełnie inaczej. - Spokój. - powtórzył głośniej. Dopiero teraz wszyscy usłyszeli polecenie i zamilkli. Przez minutę panowała taka cisza, jakiej nie słyszałam chyba jeszcze nigdy w życiu.
Mężczyzna spojrzał na mnie. Z pewnością nie wyglądałam zbyt efektownie z rozchełstanymi włosami, leżąca na podłodze jak porzucona kukiełka, z wykrzywioną głową. Gapił się prosto w moje oczy. Trudno było znieść jego przenikliwe spojrzenie, ale dałam radę. Chwilę jeszcze tak patrzył, a potem jego spojrzenie przybrało na intensywności. Mój mózg wysłał mi sygnał o intruzie. To jest już u mnie odruch, jako że często ludzie próbują na mnie legilimencji. Z łatwością wypędziłam go z umysłu. Ale on próbował dalej. Jego spojrzenie było coraz bardziej natarczywe, powoli zbliżał się w moim kierunku. Bardzo powoli.
Z każdą chwilą było mi trudniej zamknąć moją głowę, ale na razie dawałam radę, choć walka z jego wzrokiem trwała za każdym razem dłużej. W końcu jego spojrzenie złagodniało, a on się rozluźnił.
- No, Narcyzo, jestem z ciebie dumny. Jest naprawdę silna.
Narcyza Malfoy skłoniła się lekko, ale nic nie powiedziała.
- Fajnie, ze wszyscy wiedzą o co chodzi, tylko nie ja. - Dopiero po paru sekundach z przerażeniem odkryłam, że te słowa wydobyły się z moich ust.
- Nie martw się, zaraz się dowiesz. - odpowiedział mi czarnowłosy.
- Panie, mam przygotować ją do ceremonii? - tym razem głos zabrała Astoria, matka Scorpiusa.
- Nie. Najpierw rzeczywiście musi dowiedzieć się, co tutaj robi. Inaczej może wszystko zniszczyć w trakcie ceremonii.
- Jak sobie życzysz, panie.
Mężczyzna znów na mnie spojrzał. Wyczuwał, że trochę osłabłam po tak długo trwającej oklumencji. Spodziewałam się kolejnego ataku, tym razem takiego, przed którym się nie obronię. Zamknęłam oczy i czekałam na wścibskie oczy, które zaraz zajrzą do mojego umysłu. Ale się nie doczekałam.
- Zostałaś tu... dostarczona - mocno zaakcentował ostatnie słowo, zwracając uwagę na to, że jest to przenośnia - ponieważ potrzebuję popleczników. Jak wiemy, interesujesz się i praktykujesz czarną magię oraz biegle nią władasz. Ważne jest dla nas także to, że cały czas uczysz się w Hogwarcie, więc mogłabyś zostać naszym szpiegiem.
- Nadal niewiele z tego rozumiem. - odpowiedziałam pewnym siebie głosem.
- Chcę, abyś została Śmierciożerczynią.
Patrzyłam na niego jak wryta. Kiedy pierwszy szok minął, zaczęłam powoli podnosić się z ziemi. Chwilę potem stałam na nogach. Chłopak był wyższy ode mnie o głowę.
- Chyba cię źle zrozumiałam. Śmieciożercy są, a raczej byli poplecznikami Voldemorta. Voldemort nie żyje. Śmierciożerców nie ma.
- Masz rację, Voldemort nie żyje. Ale żyję JA.
- Zauważyłam, ale jakoś mi ta wiedza niewiele daje.
- Może zaczniemy inaczej. Nazywam się Tom Marvolo Riddle. - zaczęło do mnie docierać. Tom Marvolo Riddle. Lord Voldemort. Boże.
- Zostałeś wskrzeszony. - wyszeptałam. Cały czas patrzyłam na niego wielkim oczami, rozszerzonymi ze strachu.
- Dokładnie tak. Tak samo jak część moich Śmierciożerców.
- I chcesz, żebym razem z tobą zabijała niewinnych ludzi?
- Nie są niewinni. Samo to, że nie są czystej krwi czyni ich winnymi.
- Zapomnij.
- Zastanów się, bo możesz później żałować tej decyzji.
- Nie będę. Ja wiem, nie jestem dobrą osobą, jestem uzależniona od czarnej magii, ale jakoś mnie nie ciągnie do mordowania.
- Szkoda. Wolałbym żebyś żyła. Jeśli odmówisz, będę zmuszony cię zabić.
- Trudno.
- Naprawdę nie mam na to ochoty. Każda stracona kropla krwi tak zdolnego czarodzieja to marnotrawstwo.
- Nie zmienię zdania.
- W takim razie... Greyback! - serce podskoczyło mi do gardła. Za chwilę mam zginąć, i to z rąk jakiegoś ohydnego wilkołaka -Zaprowadź ją do lochów. - Odrobinę się rozluźniłam. Raczej nie będą zabijać mnie w lochach. Chyba.- Zamknij ją w jednej z cel. Ma tam zostać bez jedzenia i picia. Masz tydzień na podjęcie decyzji, Susan.
sobota, 1 grudnia 2012
Riddle Manor
-Panie... - Jeden z jego poddanych pochylony tak mocno, że niemal szorował nosem po podłodze, wręczył mu elegancko zapakowaną kopertę. Zdziwiony chwycił ją bladymi dłońmi i delikatnie odpieczętował.
-Możesz wyjść. - nie miał zamiaru mu dziękować. To jego powinność. Zastanawiało go tylko to, dlaczego sowa nie dostarczyła przesyłki do niego.
Zaczął czytać krótki tekst napisany drżącym, koślawym pismem. Po chwili jego serce zaczęło bić szybciej.
- Zdolna to ty jesteś, Narcyzo... - rzekł sam do siebie.
Już znalazła? Nie zdążyła nawet dobrze dojechać do Hogwartu. Postanowił jej odpisać.
"Narcyzo,
dziękuję Ci za tak szybkie wykonanie polecenia. Nie spodziewałem się aż takiego zaangażowania z Twojej strony. Jeśli jesteś stuprocentowo pewna, że jest to właściwa osoba, postaraj się jak najszybciej przywieźć ją do Riddle Manor. Nie chcę czekać. "
Nie podpisał się. I tak będzie wiedziała, o kogo chodzi.
********************
Sowa wróciła w strasznym stanie. Miała obłąkane spojrzenie i była podziobana, pewnie walczyła sama z sobą. Nigdy nie lubiła latać do Riddle Manor.
Ale najważniejsze jest teraz to, w jaki sposób dostarczy dziewczynę do Czarnego Pana. Za każdym razem, kiedy próbuje do niej zagadać, ona rzuca jej litościwe spojrzenie. Widzi, że Gryfonka, to się nie odzywa. Dlatego tym musi zająć się Lucjusz. Umówili się, że będzie wysyłał jej kwiaty. Codziennie jednego więcej. W końcu musi to połknąć.
Tak też zrobili.
********************
To było dziwne. Byłam przyzwyczajona do listów miłosnych, ale nie do kwiatów. Codziennie dostawałam jednego więcej, po tygodniu miałam ich już cały bukiet.
Ale na kwiatach się nie skończyło. Pewnego razu dostałam także liścik.
"Spotkajmy się o północy w Pokoju Życzeń. Będę czekał na Ciebie w środku. Żeby wejść, musisz myśleć o spotkaniu z wielbicielem"
Ok. Jeszcze dziwniej.
No ale co, głupia, poszłam. Przez dziesięć minut latałam przed Pokojem, aż w końcu drzwi się pokazały.
Weszłam do środka.
Myślałam, że padnę trupem. Czekał na mnie dziadek Scorpiusa Malfoya. Prawdę mówiąc trochę mnie wmurowało.
-Eee...
- Wiem, że to wygląda nieprawdopodobnie, ale nie przejmuj się, będzie jeszcze gorzej. Rzucił w moją stronę swoją różdżkę. Odruchowo chwyciłam. I to był błąd.
poniedziałek, 3 września 2012
Rozdział 1. - Królowa Mroku
Przy stole Gryffindoru w zbitej grupce siedzieli Albus Potter, jego młodsza siostra Lily, niemal cała drużyna quidditcha i nieśmiała dziewczynka, rozglądająca się z zaciekawieniem po Wielkiej Sali. Nie była zadowolona z obrotu wydarzeń. Miała trafić do Slytherinu, tak jak jej mąż. "Trzeba było użyć eliksiru wielosokowego", pomyślała. "Ale nie, ja musiałam się transmutować! Oprócz wyglądu, dostałam jeszcze tan sam dom co ta cała Abigail Ratsmile czy jak jej tam. Niech to szlag...
- Hej, Ab, nad czym tak rozmyślasz? - zagadnął Narcyzę młody Potter. Spojrzała na niego. Może..? Nie, no jak, syn Pottera sługą Czarnego Pana? Bez przesady! Szybko ogarnęła wzrokiem salę w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie zadane przez Albusa.
- Ja... Kto to jest? - Zapytała, wskazując na dość wysoką, wyjątkowo piękną kobietę o lodowych oczach i ciemnobrązowych włosach.Widać było, że jest swego rodzaju celebrytką przy stole Slytherinu. Duża grupa poświęcała jej uwagę, a ona obdarzała ich łaskawym spojrzeniem mówiącym: "Tak, wiem, jestem cudowna!".
- Kto? Ona? - wskazał palcem na Ślizgonkę. - To jest nasza Królowa Mroku.
Narcyza zakrztusiła się sokiem dyniowym, który akurat chciała połknąć. Królowa Mroku? Idealnie!
- Co to znaczy? To, że... mówicie na nią "Królowa Mroku" ?
- Ludzie rzeczywiście traktują ja jak królową. Sama może się jakoś specjalnie nie wywyższa, ale i tak niemal cały Slytherin bije jej pokłony. - zaśmiał się. - Nie stroni od czarnej magii. Kiedyś widziałem, jak na błoniach walczyła z jakimś Puchonem, zarz po tym, jak nazwał ją barbie. Oberwał Sectumsemprą.
Cyzia po raz kolejny zaczęła się dławić. Idealna, idealna, idealna! Mamy! teraz tylko ją zwabić do Riddle Manor i po krzyku...
- Emm... nic ci nie jest, Abigail? Strasznie często kaszlesz.
- A nie, wiesz, w zeszłym roku w Durmstrangu mieliśmy konurs pływania w Jeziorze Arktycznym, wiesz, taki większy stawik o strasznie niskiej temperaturze, no i się wzięłam rozchorowałam i do dziś jeszcze czasami mnie -yhm yhm- chwyta. - Uśmiechnęła się do siebie na myśl o tym sztucznym chrząknięciu. - A, powiedz mi, mądra chociaż ta...
- Susan? Jak smok. Na prawie wszystkich sumach miała Wybitny.
- Prawie?
- No, chyba z wróżbiarstwa dostała Powyżej Oczekiwań. Twierdzi, że numerologia jest fajniejsza.
- Bo jest.
- Mi tam to wisi. Nie chodzę ani na jedno, ani na drugie.
I tak rozmowa ciągnęła się, aż wstała profesor McGonnagal i wygłosiła krótką mówkę na rozpoczęcie roku.
Narcyza ruszyła prosto do gryfońskiego dormitorium. Chciała jak najszybciej powiadomić Czarnego Pana o nowej Śmierciożerczyni specjalnie dla niego...
Prolog
Harry szedł długim korytarzem. Co chwilę mijał jakieś drzwi, czarne i bogato zdobione, ale nie zwracał na nie uwagi - wiedział, coś mu mówiło, że musi dojść do tych uchylonych, zza których dochodziły głosy.
Potter rozpoznał głos Lucjusza Malfoya:
- Panie, błagam, wybacz mi! Nie wiedziałem, byłem pewny, że...
- Nie obchodzi mnie, czego byłeś pewny. - Przerwał mu inny, również znajomy. Ale Wybraniec nie mógł sobie przypomnieć, skąd zna ten niski, aksamitny ton. Gdzieś, gdzieś już go słyszał, ale... Jego rozmyślania przerwała kolejna wypowiedź "Pana" , do którego mówił Malfoy.
- Jesteś moim sługą, nosisz znamię, którym osobiście cię naznaczyłem! To tylko kilka z wielu powodów, dla których powinieneś być mi wierny, nawet po mojej domniemanej śmierci.
- Ja zawsze byłam, jestem i będę ci wierna, mój Panie... - Bellatrix. Tego Harry był pewien w stu procentach. Tylko jej głos przepełniony takim szaleństwem i rządzą śmierci.
- Wiem o tym, Bello. I dlatego pierwszą rzeczą, jaką zrobiłem po moim powrocie, było wskrzeszenie ciebie.
Harry' emu zaczynało jaśnieć w głowie. Tylko jednego człowieka Lestrange wielbiła ponad wszystkie inne osoby na świecie. Tylko jednej osoby Malfoy bał się tak bardzo... Ale to niemożliwe. NIEMOŻLIWE.
- Panie, wiem, popełniłem głupstwo opuszczając cię... ale... myślałem, że konieczność służby wielkiemu Lordowi Voldemortowi nie jest wieczna... Nie sądziłem, że...
- Majaczysz, człowieku. Zapominasz, że... - tu wypowiedź przerwał głuchy łomot - Lapme, możesz chociaż udawać zdrowego na umyśle węża? Nie wybrałem cię po to, żebyś zdemolowała mój dom. - Dodał w języku wężów. Harry nie zrozumiał tego, co powiedział, bo stracił zdolność porozumiewania się z wężami, gdy Voldemort zniszczył horkruksa "zamkniętego" w Harrym.
- Panie, czy masz dla nas jakieś polecenia? - zapytała rozmiękłym z czułości głosem Bellatrix. Harry poczuł, że pyszna kolacja przyrządzona przez jego żonę, Ginny, zaraz może ponownie ujrzeć światło dzienne.
- Lord Voldemort był głupcem, nie szukając Śmierciożerców w Hogwarcie...
- A mój syn?! - wykrzyknął oburzony Lucjusz.
- Nie przerywaj mi, Lucjuszu. Miałem na myśli prawdziwych Śmierciożerców. Nie takich wypłoszy jak Draco.
Malfoy zaczynał coś mówić, ale przerwał, zapewne bojąc się reakcji swojego pana.
- Wracając do tematu. Tak Bellatrix, mam dla was bardzo ważne zadanie. Musicie wejść na teren Hogwartu i przez jakiś czas udawać uczniów. Uwarzcie eliksir wielosokowy, użyjcie transmutacji, róbcie co chcecie, to wasza sprawa. Macie dwa miesiące na zwerbowanie w miarę chętnie używającego czarnej magii i dość zdolnego ucznia z siódmego, ewentualnie szóstego roku. Nie obchodzi mnie, czy będzie ze Slytherinu czy z innego domu. Ma umieć się znęcać i, przede wszystkim, musi być pojętny. Oczywiste jest, że na dzień dobry nie zaprezentuje mi idealnie wykonanych Zaklęć Niewybaczalnych, trzeba będzie go uczyć. Macie jeszcze jakieś pytania?
- Panie... - trzęsący się ze strachu głos odezwał się po raz pierwszy podczas tej długiej rozmowy. Harry rozpoznał w nim... głos Narcyzy Malfoy.
- Słucham, Narcyzo?
- Czy... mógłbyś mi wyjawić, skąd pomysł na... imię dla twojego węża?
Rozległ się dźwięczny śmiech mężczyzny, tego, który jeszcze przed chwilą wydawał rozkazy ostrym tonem.
- Och, Narcyzo... Zawsze miałaś niesamowite zdolności rozładowywania napięcia... A imię? Wyjaśnię ci. Są to pierwsze litery słów, które symbolizują, a raczej symbolizowały moją relację z Nagini.
"L" to "love", "A" to "affection", "P" to "protection", "M" to "Marvel", a "E" to "evil".* A dlaczego pytasz?
- Ja... z czystej ciekawości.
Z pokoju wyślizgnęła się Lapme. Słysząc huk spowodowany jej wybrykami, Harry był pewny, że będzie to olbrzymi pyton czy coś w tym rodzaju. Jego zdziwienie nie znało granic, kiedy zobaczył... po prostu bardzo długą kobrę. Gad uniósł przednią połowę swojego ciała i zaczął wpatrywać się w Pottera. Po chwili obrócił się i wpełznął z powrotem do pokoju. Mężczyzna usłyszał syk węża. Rozległ się dźwięk, który mógł oznaczać tylko jedno: ktoś gwałtownie podniósł się z baaardzo wygodnego fotela. Kroki. Zbliżają się. Chciał wyciągnąć różdżkę, ale po chwili doszło do niego, że jej nie ma. Drzwi otworzyły się. Stał w nich nie kto inny, jak... Tom Marvolo Riddle. Ten, którego poznał w Komnacie Tajemnic wiele lat temu. Lord Voldemort uśmiechnął się ironicznie. Wyjął różdżkę i wymówił od niechcenia dobrze Harry' emu znaną formułkę. Błysnęło zielone światło i...
- Harry! Harry! Obudź się! - krzyki Ginny zanikały w jeszcze głośniejszych wrzaskach Harry'ego. W końcu Potter zerwał się z łóżka, jakby go parzyło.
- Co się stało?! - zapytał zaskoczony.
- Drzesz się od pięciu minut. Coś ci się śniło? - zapytała zdyszana kobieta.
Harry usiadł na łóżku wlepiając niewidzące spojrzenie w podłogę. Ginny szybko obiegła łóżko i usiadła obok niego.
- Co się stało? - zapytała kojącym, lecz lekko przestraszonym głosem.
- Voldemort. - wyszeptał. - On wrócił.
-------------------------------------
Dla - jakby to ujął tłumacz Harry'ego Pottera na język polski, pan Andrzej Polkowski - kompletnych ciemniaków językowych ( patrz: HPiWA "Kilka słów od tłumacz, czyli krótki poradnik dla dociekliwych" , hasło " BLACK, SYRIUSZ" ) tłumaczę słowa tworzące imię Lapme: Love - Miłość; Affection - tu: Przywiązanie; Protection - Ochrona; Marvel - coś zdumiewającego, cud; Evil - zło.
Pozdrawiam i życzę miłej nauki języka angielskiego =)
Subskrybuj:
Posty (Atom)