czwartek, 27 grudnia 2012

Czarna cela, biała cera

Nie pamiętam jak to się stało. Wymazali mi pamięć. Chyba. Nie wiem. Nie mam pojęcia. Wiem tylko, że trafiłam do całkowicie czarnej celi, w której jedynym źródłem światła był mały kinkiet z dwoma świeczkami. Nie pamiętałam jak Grayback przyprowadził mnie do celi, którędy wiedzie do niej droga. Wszystko urywa się w momencie, gdy Riddle mówi, że mam tydzień na podjęcie decyzji. Ale się boję, uhu, chyba zaraz umrę normalnie. Mam przecież różdż... szlag. Zabrali.


Nie chciałem tego robić. Widać było, że jest tym typem kobiety, które są bardzo delikatne, kruche jak porcelanowe laleczki. Wiedziałem, że jeśli nie ulegnie wystarczająco szybko, umrze bez względu na to, jaki ja wydam wyrok. Nie chciałem stracić kogoś tak zdolnego. Chociaż nie dopuszczałem do siebie myśli, że na kimś mi zależy, w głębi duszy modliłem się, żeby szybko się złamała.


Minęły już dwa dni. Zdycham z głodu i pragnienia. Ja z bidą wytrzymuje od śniadania do obiadu, a co dopiero to! A przede mną jeszcze pięć dni tej tortury...


Codziennie posyłam do niej jednego ze Śmierciożerców w celu sprawdzenia czy żyje i czy przypadkiem nie zmieniła zdania. Zazwyczaj zaprzęgam do tego Bellatrix, Narcyzę albo Astorię. To jedyne kobiety wśród Śmierciożerców, a boję się posyłać do niej mężczyzn. Susan jest młoda, piękna i atrakcyjna, szczerze mówiąc. Po czterech dniach bez jedzenia stała się słaba i gdyby któryś z nich chciał jej coś zrobić, nie miałaby siły się bronić. Sami z kolei tam nie wejdą, bo tylko ja mam klucze do lochów i daje je tylko osobom, które mają do niej pójść. Po powrocie oddają mi klucze a ja idę sprawdzić, czy dobrze zamknęły kłódkę.


Piąty dzień. Czuję się, jakbym umierała. Moje niegdyś kształtne biodra teraz były tylko skórą naciągniętą na wystającą miednicę. Moje niegdyś bardzo proporcjonalne wcięcie a talii teraz było tylko lekko wklęsłą linią, nad którą żebra wystawały jak szpikulce. Moja niegdyś mleczna skóra teraz była tylko cienkim, szarym jak mugolski papier toaletowy pergaminem. Moje niegdyś czekoladowe włosy teraz były tylko poszarzałymi, cienkimi pasmami.
 Oprócz tego potwornie chciało mi się pić. Jako że był wrzesień i było jeszcze w miarę ciepło, czasami para wodna skraplała się na ścianach mojej celi, która była wychłodzona. To był mój jedyny sposób na nawadnianie organizmu, i gdyby nie to, całkiem możliwe, że bym nie przeżyła tylu dni.Ale nie zamierzałam się złamać.


Z doniesień Astorii dowiedziałem się, że Susan wygląda jak duch, nie jak człowiek. Cieszyłem się, że żyje, ale jednocześnie nie byłem zadowolony z jej stanu.
Dokładnie o północy, kiedy byłem stuprocentowo pewny, że wszyscy Śmierciożercy już śpią w swoich komnatach, rzuciłem na siebie Zaklęcie Kameleona i ruszyłem pędem do lochów. 
W końcu dotarłem do tej celi. Leżała na plecach. Miała zamknięte oczy, ale wiedziałem, że nie śpi. Była spięta. Mimo, że miała na sobie luźną hogwarcką szatę widać było wystające żebra i biodra. Wyglądała jak Śmierć. Jej klatka piersiowa unosiła się co jakiś czas i opadała, lecz działo się to w bardzo nierównych odstępach czasu. Miałem wielką ochotę dać jej coś, cokolwiek, co mogło trochę polepszyć jej stan, trochę wody, jedzenia... ale nie mogłem. Wiedziałem, że w ten sposób okazałbym słabość. Dawny Tom Riddle wyczarowałby miskę pełną najlepszych przysmaków i czarę pełną kremowego piwa, a potem położyłby to wszystko tuż przed kratami. Ale dawny Tom Riddle zginął. Nie ma go. Nadal jestem złem wcielonym, ale już nie diabłem. Jak tak dalej pójdzie to po jeszcze kilku takich spektakularnych śmierciach będę miał szansę zostać świętym.

Leżałam z zamkniętymi oczami. Teraz wiedziałam, jak smakuje śmierć. Myślałam. Nie chciałam zostać jedną   z nich, ale też nie chciałam umrzeć. W sumie i tak byłam czarnomagiczną bombą, której lont jest bardzo krótki i tylko czeka na jeden nierozważny ruch przeciwnika. Używałam Zaklęć Niewybaczalnych już wiele razy, chociaż głównie po to, by zmusić osoby, które pokiereszowałam do zatrzymania całej historii dla siebie lub do wyżywania się na pająkach. Ale się liczy. Jeszcze tylko Avady nigdy nie użyłam. I jakoś się do tego nie palę.
Nagle moje rozmyślania przerwał cichutki odgłos, którego nie dosłyszałabym nigdzie indziej. W każdych lochach zawsze jest świetna akustyka, zwłaszcza kiedy jest w nich mało osób. Leżałam dalej. Próbowałam zlokalizować dźwięk i odgadnąć, co może być jego źródłem. Już wiem. Odgłos kroków. Ktoś tu biegnie.
Nie otwieram oczu. Dźwięk urywa się. Ktoś stoi przy mojej celi i gapi się na mnie.

Patrzenie na nią bolało.

Jego spojrzenie bolało.

Jej twarz wyglądała bardzo pięknie w słabym świetle.

Ułożyłam się twarzą do ściany.
Jego spojrzenie coraz bardziej mi przeszkadzało. Nie wytrzymałam.
- Musisz się tyle gapić?
Potem usłyszałam szybkie kroki. Oddalały się.

Usłyszała mnie. Nie wiem jak, ale usłyszała. Stchórzyłem. Tom Marvolo Riddle stchórzył. 





-Wstawaj. - Grayback przyszedł. - Nadszedł czas decyzji.
- Możesz od razu mnie zabić.
- Uwierz, chciałbym, ale Czarny Pan na to nie pozwala.
- Wzruszyła mnie twoja historia.
- Idziemy. - Ha! Skończyły mu się argumenty.

Pociągnął mnie w stronę wylotu korytarza. Wyszliśmy przez wielką, żelazną bramę. Znowu byłam w tej sali, w której wylądowałam zaraz po teleportacji świstoklikiem. Z tym ze tym razem był w niej tylko on. Tom Marvolo Riddle.
- Panie. - Grayback puścił mnie i odszedł. Zostałam sama w jednym pomieszczeniu z największym czarnoksiężnikiem wszech czasów. Bez różdżki, słaba.
- Minął tydzień. - chociaż te słowa były właściwie wstępem do wyroku, który miał paść, sprawiły mi przyjemność. Co jak co, ale głos to on miał cudowny.
- Wiem. - gdyby działo się to tydzień temu, kiedy jeszcze byłam silna i pewna siebie, brzmiałoby to lepiej. Teraz głos mi się trząsł, był zachrypnięty i cichy. Nie taki jakiego chciałam.
- Czas podjąć decyzję. - Cały czas stał tyłem do mnie.
- Wiem. - Celowo odpowiadałam w taki sposób. Chciałam go zirytować.
- W takim razie... - odwrócił się. Jego oczy znowu się we mnie intensywnie wpatrywały. Poczułam ten sam ból, który czułam ostatniej nocy. - Co wybierasz?
Stałam chwilę i patrzyłam na niego. Powoli do mnie podchodził. W głowie miałam kocioł. Nie wiedziałam, co jest gorsze: umrzeć honorowo czy żyć haniebnie. W końcu podjęłam decyzję.
- Zgoda. - Powiedziałam najciszej jak potrafię.


****************************
No. Chyba z pięć razy się do tego zabierałam i za każdym razem nie mogłam skończyć.
Ale nie o to chodzi. Proszę wszystkich Czytelników o pozostawianie po sobie śladów, bo mam wrażenie, że sama nabiłam te sześćdziesiąt wejść. Pozdrawiam :D



1 komentarz: