Zawirowało. Zadudniło. Pokręciło się we łbie. Rąbnęło o twardą posadzkę. A nie, przepraszam, to ja rąbnęłam o twardą posadzkę.
Leżałam półżywa na kamiennej podłodze, czarnej jak noc. Z wielkim trudem otworzyłam oczy. Znajdowałam się w wielkiej komnacie ze szmaragdowymi ścianami i sufitem jeszcze czarniejszym od podłogi. Mało było tu mebli, pokój był niemal całkowicie pusty. Wokół stało jakaś dyszka ludzi gapiących się na mnie.
Nade mną pochylała się... Bellatrix Lestrange. Jak to możliwe ja się pytam?! No jak?! Przecież ona nie żyje.
W każdym razie nie żyła. Miała w oczach coś jakby zaintrygowanie. Dokładnie badała moje włosy koloru gorzkiej czekolady, białe jak śnieg dłonie i pomalowane na krwistoczerwony kolor paznokcie. Patrzyła mi głęboko w lodowe oczy, o których ludzie mówili, że od patrzenia na nich robi się zimno.
- Wygląda na całkiem niezłą. - stwierdziła piskliwym głosem prostując plecy. Na sobie miała wytworną suknię, która traciła na wartości z powodu warstwy kurzu i brudu. I krwi.
- Skoro Narcyza ją wybrała, to musi być niezła. - odpowiedział jej głos. Rozpoznałam pogardliwy ton, którego często używał Lucjusz Malfoy.
Bella tylko na niego spojrzała i pomaszerowała dumnym krokiem na drugi koniec pokoju. Zaczęłam dokładniej się rozglądać. Poznawałam niektóre twarze: Starzy Malfoyowie z synem i jego żoną, Bella, ten wilkołak, Greyback, czy jak mu tam, i jeszcze kilka innych osób, których nie znałam. Wszyscy głośno rozprawiali o jakiejś dziewczynie. O mnie. Tylko jeden z nich nie był zainteresowany rozmową. Stał odwrócony tyłem do mnie, patrzył przez okno. Nie wiem, czy gapił się tylko po to żeby się gapić, czy ma jakiś niezwykły wzrok, bo ja za oknem widziałam tylko ciemność. Nie ruszał się. W pewien sposób zwracał na siebie uwagę, chociaż nic nie robił. Tylko stał. Koniuszki jego chudych palców opierały się o marmurowy parapet okna. Zauważyłam, że jego skóra jest tak biała jak moja.
Od tyłu wyglądał na dość dobrze zbudowanego. Miał co prawda wąskie ramiona, ale widać było, że nie brak mu siły. Jego włosy były czarne jak smoła o północy w pokoju bez okien i leciutko pofalowane. Uporczywie wpatrywałam się w jego wyraźnie zarysowane łopatki. Lubię się lampić na cudze łopatki.
W końcu mężczyzna podniósł dłonie z parapetu i wyprostował plecy. Odwrócił się. Na widok jego oczu mało się nie przekręciłam. Były jeszcze czarniejsze od włosów, chociaż wydawało się to niemożliwe. Były głębokie jak ocean. Zimno moich tęczówek w porównaniu z ciepłem jego oczu wysiadało. Cały lód zebrany w moich oczach po prostu topniał.
Przez jego twarz przemknął wyraźny grymas irytacji, lecz trwał on tylko przez sekundę. Chłopak nie patrzył na mnie. Źródłem jego irytacji był chaos, który panował wśród ludzi.
- Spokój. - to nie brzmiało jak prośba, nie jak rozkaz. To było po prostu coś w rodzaju stwierdzenia faktu. Jego głos był niski, ale nie barytonowy. Gdyby się wysilił, mógłby zabrzmieć ciepło. Ale w tej chwili brzmiał zupełnie inaczej. - Spokój. - powtórzył głośniej. Dopiero teraz wszyscy usłyszeli polecenie i zamilkli. Przez minutę panowała taka cisza, jakiej nie słyszałam chyba jeszcze nigdy w życiu.
Mężczyzna spojrzał na mnie. Z pewnością nie wyglądałam zbyt efektownie z rozchełstanymi włosami, leżąca na podłodze jak porzucona kukiełka, z wykrzywioną głową. Gapił się prosto w moje oczy. Trudno było znieść jego przenikliwe spojrzenie, ale dałam radę. Chwilę jeszcze tak patrzył, a potem jego spojrzenie przybrało na intensywności. Mój mózg wysłał mi sygnał o intruzie. To jest już u mnie odruch, jako że często ludzie próbują na mnie legilimencji. Z łatwością wypędziłam go z umysłu. Ale on próbował dalej. Jego spojrzenie było coraz bardziej natarczywe, powoli zbliżał się w moim kierunku. Bardzo powoli.
Z każdą chwilą było mi trudniej zamknąć moją głowę, ale na razie dawałam radę, choć walka z jego wzrokiem trwała za każdym razem dłużej. W końcu jego spojrzenie złagodniało, a on się rozluźnił.
- No, Narcyzo, jestem z ciebie dumny. Jest naprawdę silna.
Narcyza Malfoy skłoniła się lekko, ale nic nie powiedziała.
- Fajnie, ze wszyscy wiedzą o co chodzi, tylko nie ja. - Dopiero po paru sekundach z przerażeniem odkryłam, że te słowa wydobyły się z moich ust.
- Nie martw się, zaraz się dowiesz. - odpowiedział mi czarnowłosy.
- Panie, mam przygotować ją do ceremonii? - tym razem głos zabrała Astoria, matka Scorpiusa.
- Nie. Najpierw rzeczywiście musi dowiedzieć się, co tutaj robi. Inaczej może wszystko zniszczyć w trakcie ceremonii.
- Jak sobie życzysz, panie.
Mężczyzna znów na mnie spojrzał. Wyczuwał, że trochę osłabłam po tak długo trwającej oklumencji. Spodziewałam się kolejnego ataku, tym razem takiego, przed którym się nie obronię. Zamknęłam oczy i czekałam na wścibskie oczy, które zaraz zajrzą do mojego umysłu. Ale się nie doczekałam.
- Zostałaś tu... dostarczona - mocno zaakcentował ostatnie słowo, zwracając uwagę na to, że jest to przenośnia - ponieważ potrzebuję popleczników. Jak wiemy, interesujesz się i praktykujesz czarną magię oraz biegle nią władasz. Ważne jest dla nas także to, że cały czas uczysz się w Hogwarcie, więc mogłabyś zostać naszym szpiegiem.
- Nadal niewiele z tego rozumiem. - odpowiedziałam pewnym siebie głosem.
- Chcę, abyś została Śmierciożerczynią.
Patrzyłam na niego jak wryta. Kiedy pierwszy szok minął, zaczęłam powoli podnosić się z ziemi. Chwilę potem stałam na nogach. Chłopak był wyższy ode mnie o głowę.
- Chyba cię źle zrozumiałam. Śmieciożercy są, a raczej byli poplecznikami Voldemorta. Voldemort nie żyje. Śmierciożerców nie ma.
- Masz rację, Voldemort nie żyje. Ale żyję JA.
- Zauważyłam, ale jakoś mi ta wiedza niewiele daje.
- Może zaczniemy inaczej. Nazywam się Tom Marvolo Riddle. - zaczęło do mnie docierać. Tom Marvolo Riddle. Lord Voldemort. Boże.
- Zostałeś wskrzeszony. - wyszeptałam. Cały czas patrzyłam na niego wielkim oczami, rozszerzonymi ze strachu.
- Dokładnie tak. Tak samo jak część moich Śmierciożerców.
- I chcesz, żebym razem z tobą zabijała niewinnych ludzi?
- Nie są niewinni. Samo to, że nie są czystej krwi czyni ich winnymi.
- Zapomnij.
- Zastanów się, bo możesz później żałować tej decyzji.
- Nie będę. Ja wiem, nie jestem dobrą osobą, jestem uzależniona od czarnej magii, ale jakoś mnie nie ciągnie do mordowania.
- Szkoda. Wolałbym żebyś żyła. Jeśli odmówisz, będę zmuszony cię zabić.
- Trudno.
- Naprawdę nie mam na to ochoty. Każda stracona kropla krwi tak zdolnego czarodzieja to marnotrawstwo.
- Nie zmienię zdania.
- W takim razie... Greyback! - serce podskoczyło mi do gardła. Za chwilę mam zginąć, i to z rąk jakiegoś ohydnego wilkołaka -Zaprowadź ją do lochów. - Odrobinę się rozluźniłam. Raczej nie będą zabijać mnie w lochach. Chyba.- Zamknij ją w jednej z cel. Ma tam zostać bez jedzenia i picia. Masz tydzień na podjęcie decyzji, Susan.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz