************************************************************************************************************
The wolves are at my door
Wating for my empire to fall.
************************************************************************************************************
Nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Wszystkie moje rzeczy zostały w Riddle Manor, a ja włóczyłam się po magicznej części Londynu pod postacią czarnego wilka. Kompletnie nikt nie wiedział, że jestem animagiem, dlatego nikt nie podejrzewałby, że to ta zła Susan Falcon, która stała się Śmierciożerczynią. I tak nikt nie podejrzewał. Ludzie, którzy zaatakowali pałac Toma nie przyszli po mnie ani po niego, tylko po ukrywających się tam sługusów Voldemorta.
Animag... to brzmiało tak... wspaniale. Chciałabym nim być.
Wiem, teraz myślicie, że gadam od rzeczy, bo najpierw mówię, że jestem animagiem, a potem, że chciałabym nim być. Ale zaraz wyjaśniam.
Nauczyłam się sztuki przemieniania się w zwierzę na czwartym roku Hogwartu. I przez jakiś czas było dobrze. Naprawdę dobrze.
Dopóki mój mądry mózg nie wpadł na pomysł wysłania mnie do Zakazanego Lasu.
W noc pełni.
Nie sądziłam, że mogą tam być wilkołaki. Myślałam, że już wszystkie wybito. Ja naprawdę potrzebowałam tylko składników na eliksir, za który miałam dostać dodatkową ocenę i który miałam wykonać tylko ja.
Zostałam pogryziona przez... przez to potworne stworzenie.
Przez dobry rok prawie wcale nie spałam, a jak spałam, to budziłam się z wrzaskiem na ustach. Współczuję dziewczynom, z którymi dzielę dormitorium.
W noce, kiedy nie mogłam zasnąć łaziłam po lesie. Po tym, jak zostałam zaatakowana niczego już się nie bałam (Przynajmniej na jawie. Sny to inna sprawa.) Wilkołaki? Co one mi teraz mogą? Ewentualnie po mordzie polizać i podkulić ogon.
Nikt się o tym nie dowiedział. Leżałam na środku lasu w kałuży własnej krwi przez jakiś czas, nie ruszając się i czekając, aż wrócą mi siły. Wiem, że to głupie. Ale wstydziłam się tego. Miałam przez moment nawet ochotę na stałe tam zostać, tak bardzo bałam się mojego wilkołactwa.
Ale - ku mojemu zdziwieniu - nie stałam się wilkołakiem.
Stałam się hybrydą.
Połączeniem animaga - wilka i wilkołaka. Animagiem, którego przemiany bywają niezależne od woli czarodzieja. Dlatego miałam sny o wilkach. Bo przez długi czas udawało mi się nie zmieniać i myślałam, że to się skończy. Nadzieja matką głupich. Uciekałam przed tym, co ukazywało mi się w snach. Że chowam się przed nieuchronnym. Że wilcza, czyli przeważająca część mnie się zbliża i wkrótce nie będę w stanie jej w sobie zdusić.
Po jakimś czasie od zakażenia tak zwanymi bakteriami likantropii coś zaczęło we mnie szwankować. Stałam się bardziej agresywna, ale tłumaczyłam to właśnie zakażeniem i stresem. Ale to było coraz gorsze. Bywało, że miałam ochotę wybić połowę Hogwartu własnymi rękami, a jednocześnie czułam wolę... latania. Ile razy mało nie rzuciłam się z okna, bo byłam święcie przekonana, że mam skrzydła. Aż strach.
Pewnego ranka wszystko się wyjaśniło. Myjąc zęby splunęłam do umywalki. Zamiast śliny z moich ust pociekła dziwnie rzadka, żółta ciecz. Zdziwiona posmakowałam jej.
Przez dwadzieścia godzin skręcałam się na łóżku w dormitorium jęcząc z bólu.
Dwa dni po tym wydarzeniu, kiedy byłam już w miarę zdrowa, wyszłam znów do Zakazanego Lasu.
I tam się zaczęło.
Najpierw zmieniłam się w wilka.
Potem w testrala.
I na końcu w węża.
Byłam przerażona.
Zmieszanie się wilkołactwa z animagią spowodowało dziwną mutację genetyczną pozwalającą mi na zmienianie się nie w jedno, a w trzy zwierzęta.
Jednak to nie okazało się być wszystkim. Czy ja naprawdę na to wszystko zasłużyłam?!
Bowiem po spędzaniu większej części wolnego czasu w bibliotece znalazłam coś, co doprowadziło mnie na skraj załamania nerwowego.
Pozwolę więc sobie zacytować fragment księgi "Założyciele Hogwartu i ich tajemnice".
Jak wszystkim powszechnie wiadomo, Salazar Slytherin raczej nie przepadał za pozostałą trójką założycieli. Tak przynajmniej podają źródła, które uznajemy za zaufane. Takiej wersji uczą się też młodzi czarodzieje w szkołach.
Prawdą jednak jest, że Salazar nie był całkowicie odosobniony. Bardzo lubił towarzystwo Roweny Ravenclaw, którą cenił za jej inteligencję i zaradność. I z wzajemnością. Lubili się do tego stopnia, że oboje zdradzili swoich małżonków. Owocem ich miłości była Sarafine Slytherin, przyszła żona Jeana Falcona. Gdy o nieślubnym dziecku Roweny dowiedział się jej mąż, rzucił na rodzinę Slytherinów klątwę. Gdy Sarafine osiągnęła wiek dorosły i dowiedziała się o ciążącym na niej "kłopocie" postanowiła udać się do wróżbiarki, która wypowiedziała taką oto przepowiednię:
Na córce Slytherina ciąży czar
Niegroźny dla większości jej potomków.
Dopiero, gdy natrafi na potężnego czarodzieja,
pokaże, czym naprawdę jest.
Otóż za ponad tysiąc lat brzemię przekazywane z pokolenia na pokolenie natrafi na
Dziewczynę z domu Slytherina, posiadającą wielkie zdolności, o lodowobiałych oczach i Czekoladowych włosach, o cerze czystej jak mleko.
Która pokocha czarnoksiężnika i który dzięki niej odnajdzie szczęście.
Dziewczyna ta będzie musiała zmierzyć się z klątwą, której ciężaru nie wytrzymałby zwykły czarodziej.
Stanie się istotą nocy, stworzeniem niewytłumaczalnie potężnym i groźnym, którego słabością będzie jego siła i którego siłą będzie jego słabość.
W wieku lat czternastu posiądzie moc pozwalającą jej na zmienianie się w zwierzę lasu i dzikości: w wilka.
Wtedy też zemsta Ravenclawa znajdzie swoją ofiarę.
Krew potomkini dwóch założycieli Hogwartu zostanie skażona toksynami wilkołactwa.
Przez to zostanie ona niewolnicą Zwierząt Diabła, czyli wilka, testrala i węża.
To w nie będzie się przemieniała jako animag, nie zawsze wedle jej woli.
Sprawi to, że stanie się niepokonana i niemal nieśmiertelna, zdolna do wszystkiego, mroczna, silniejsza od najpotężniejszych.
Sarafine uznała tę przepowiednię za nieprawdziwą, ponieważ uważała, że nie może ona być aż tak dokładna. Do dziś nie wiadomo, czy się myliła, ponieważ osoba, na której ciąży klątwa prawdopodobnie jeszcze się nie narodziła.
Wszystkie te informacje zaczerpnęliśmy z autentycznych listów, dzienników i pamiętników, których autorami są właśnie Rowena, Salazar i Sarafine.
No to już wiadomo, jak się czułam. Ciąży na mnie klątwa.
To dlatego jestem, jaka jestem.
Po tygodniu szwendania się bez celu i upewnieniu się, że nikt nie wie o moim śmierciożerstwie postanowiłam wrócić do Hogwartu.
- Susan! Matko Boska, gdzieś ty była?! Tak się o ciebie martwiłyśmy! McGonnagal powiedziała nam, że pojechałaś do jakiejś ciotki czy coś, ale nie było cię tak długo! Jest już marzec, a ty wyjechałaś w grudniu! Miało cię nie być tylko tydzień! Jak ty się wytłumaczysz... no, ale dobrze, że chociaż wróciłaś i że nic ci nie jest.
- Spokojnie, Shelby. Nic mi nie jest. Załatwię to sama.
- Wyglądasz tragicznie!
- Wiem, tak się składa, że umiem używać lustra. Po prostu... jestem strasznie niewyspana.
- Susannah Falcon! - Oho, kłopoty (czytaj: McGonnagal) się zbliżają. Jakim cudem dostała się do dormitorium, i to Slytherinu? - Co... gdzie ty byłaś?!
- Ja...
- Miało cię nie być raptem dwa tygodnie, a nie trzy miesiące!
- Wizyta mi się przedłużyła, pani profesor. Jeśli pani sobie tego życzy, mogę przynieść podpis cioci.
- Och... już nie trzeba. Nie chodzi mi o to. Rozumiem twoje położenie. Po prostu się martwiłam. Teraz naprawdę nie jest bezpiecznie. Aurorzy giną, są zabijani przez Śmierciożerców, wygląda na to, że się... reaktywowali. - Wypowiedziała to słowo ze strachem w głosie. - Profesor Longbottom...
- Wiem, pani profesor. Czytałam o tym. Bardzo mi przykro.
- Susan! - Slughorn mało nie udławił się z radości. W końcu jego ukochana uczennica wróciła!
- Profesorze Slughorn. - Powiedziałam ciszej, ale równie entuzjastycznie. Naprawdę go lubiłam.
- Jak dobrze, że nic ci nie jest! Zaraz powiadomię skrzaty, przyniosą ci coś ciepłego do picia... Wyglądasz jak duch! Co ci jest? Jesteś chora? Naprawdę, w takim stanie cię jeszcze nie widziałem... - To, że McGonnagal weszła do dormitorium dziewcząt jestem w stanie zrozumieć. Ale Slughorn?!
- Nic mi nie jest. - Odpowiedziałam. - Chyba pójdę się położyć.
- Tak. tak, idź i wypoczywaj! - Krzyknął opiekun Slytherinu, po czym razem z dyrektorką się ulotnili. Zdejmując buty uśmiechnęłam się złowieszczo pod nosem. Jak ci wszyscy ludzie są naiwni... To, że wyglądam na zmęczoną, nie znaczy, że taka jestem. Tak naprawdę, jak na potwora przystało, jestem pełna energii.
Przez to wszystko całkowicie zapomniałam o Tomie. Tęskniłam za nim. Jego brak mnie zabijał. Nie mogłam z nim porozmawiać, nie mogłam go przytulić ani pocałować. Przez to moja zmora wracała. Zew był coraz silniejszy.
Las wzywał wilka.